Dodatkowo sytuacji nie poprawia sytuacja Sebastiana Vettela, który póki co nie jest w stanie liczyć się w walce o zwycięstwa. Gdy niemieccy kibice nie będą mieli powodów do śledzenia poczynań swojego kierowcy w walce o tytuł, to najprawdopodobniej nie będą też tak licznie wybierać się na swoje domowe Grand Prix. Z perspektywy Hockenheim sytuacja jest bardzo trudna, ponieważ już raz wypadli z kalendarza w 2015 roku. O dziwo nie do końca Niemców na tor przyciąga obecność Mercedesa.
Wyścig o GP Niemiec w tym sezonie nie musi być ostatnim, jeśli organizatorzy dogadają się z Liberty Media i dostaną zielone światło na przedłużenie umowy o kolejny rok. – Naszym stanowisko jest takie – chcielibyśmy mieć wyścig. W naszej umowie istnieje opcja, która nie zależy od nas. W zasadzie musimy poczekać i zobaczyć, co się stanie. Zawarliśmy roczną umowę na 2009 rok z opcją na 2020 r. i tymi samymi warunkami. Rozmawialiśmy podczas weekendu w Barcelonie, ale w tej chwili nadal nie wiemy [czy GP Niemiec zostanie w kalendarzu – przyp. red.].
Niestety w przeciwieństwie do zeszłego roku, tym razem Sebastian Vettel nie przyjedzie w roli faworyta. Przypomnijmy, że rok temu Niemiec był wówczas liderem klasyfikacji generalnej, a na papierze tor Hockeheimring odpowiadał bolidom Ferrari. Obecnie nie zanosi się na powtórkę tego scenariusza. Dlatego trudno spodziewać się rekordów frekwencji.
– Wiemy, że w zeszłym roku mieliśmy fantastyczny wyścig z wielkim tłumem i niesamowitą atmosferą na torze. Doprowadziło to do organizacji wyścigu i w tym roku. W zeszłym roku mieliśmy taką samą sytuację – nie wiedzieliśmy, czy będziemy organizować wyścig w kolejnym roku – zakończył Jorn Teske, dyrektor marketingu toru Hockenheim.