Oczywiście debata na temat tego, kto zasłużył sobie na takie miano nigdy nie będzie miała końca. Każdy mistrz zasługuje na szacunek, ale na pewno nie trudno wskazać, kto się wyróżniał. Lewis Hamilton, Michael Schumacher i Ayrton Senna to zawodnicy, którzy wywołują najwięcej emocji i nie sposób się dziwić. Często jednak zapomina się o innych, takich jak chociażby Alain Prost. A przecież Francuz mógł mieć o wiele więcej tytułów niż cztery. Nie bał on się konfrontacji z nazwiskami, takimi jak m.in. Lauda, Senna czy Mansell. Jordan przyznał, że właśnie to mu imponowało.
„Le Professeur” – tak zwykło się mówić o francuskim mistrzu. Właśnie jego kalkulacja pozwalała mu osiągnąć tak wiele. Prost zdawał sobie sprawę, że nie opłaca się nadmiernie ryzykować i należy szanować punkty. Poniekąd właśnie nauczył się tego od Nikiego Laudy, z którym w 1984 roku przegrał batalię o zaledwie 0,5 punktu. Dlaczego to jego postanowił docenić były właściciel zespołu F1?
– Mam mały problem z Michaelem i ludzie często pytają mnie, kto był najlepszym kierowcą, jakiego kiedykolwiek miałem [w zespole – przyp. red.]. Mówimy o Frentzenie, Fisichelli, Barrichello i Irvine. Zestawiliśmy kilka osób – Johnny Herbert, który niegdyś wygrał ze mną mistrzostwo i [Jeanie – przyp. red.] Alesi. Jeśli połączysz je wszystkie i zapytasz mnie, kto według mnie był najlepszym kierowcą… oczywiście Michael miał wyjątkowy talent, ale Senna też – powiedział Eddie Jordan.
Nie wszystko łatwo dostrzec, nie będąc częścią padoku?
– Zawsze trudno jest dowiedzieć się, który z nich. Zazwyczaj jestem tym, który wywołuje konsternację lub chaos. Dlatego uważam, że żaden z tych kierowców nie był najlepszym. Zawsze wracam do Alaina Prosta. Ludzie w pewnym sensie mówią „co on mówi poważnie?”. Ale wiesz, że Alain Prost wygrał cztery tytuły światowe, raz stracił pół punktu, stracił kolejny tytuł. To, co mi się podobało w Alainie – wytrzymywał próbę czasu – ocenił 72-latek.
– Teraz współpracuje z nami, jest w telewizji francuskiej… i wciąż jest tym samym facetem. Byliśmy w jednym zespole w 1979 roku. Wtedy jeszcze z ekipą mistrzów świata w Marlboro, był tam młodym dzieckiem jak ja. Wszystko, co osiągnął, wówczas młody Francuz, było niesamowite. Jedna rzecz, która wyróżniała go bardziej niż kogokolwiek innego – nie miał nic przeciwko temu, kto był jego kolegą z zespołu – dodał.
Dlaczego nie „Schumi”?
Jedną z przeszkód w uznaniu Michaela Schumachera za najwybitniejszego kierowcę w historii F1 jest jego droga do sukcesu. Eddie Jordan miał okazję dać Niemcowi szansę zadebiutować w F1 podczas GP Belgii 1991. Później drogi obu Panów rozeszły się, ponieważ po rewelacyjnym występie w kwalifikacjach talentem zainteresował się nim Benetton. Następnie partnerami zespołowymi ówczesnej gwiazdy byli kierowcy z ekipy Jordana.
Sam właściciel widział na swoim biurku umowy, gdy żegnał się ze swoimi podopiecznymi. Już przed sezonem 1996 wiedział, że Eddie Irvine nie będzie miał szans konkurować z „Schumim”. Właśnie podział na kierowcę numer 1 i 2 nie podobał mu się. Według niego o wiele łatwiej byłoby ocenić siedmiokrotnego mistrza świata, gdyby ten nie bał się rywalizacji w zespole.
– Kiedy zastanawiam się nad wszystkimi umowami, które musiałem podpisać z Ferrari i wielkim Michaelem Schumacherem, bez wątpienia o przekonaniu o jego wybitnym talencie, zawodzi dla mnie w jednym obszarze. Jednym z nich było to, że w każdym kontrakcie, niezależnie od tego, czy podpisywałem z Irvine, Barrichello, czy kimkolwiek innym – istniała klauzula, że zawsze musieli grać drugie skrzypce Michaela Schumachera. Chciałbym tylko wierzyć… że był najlepszym [kierowcą wszech czasów – przyp. red.], ale nie mogę – ocenił.
– Po prostu czuję, że ktoś miał najbardziej niewiarygodny naturalny talent, na poziomie podobnym do Senny. Ludzie mieli bardziej „romans” z nim, ponieważ chcieli wierzyć, że jest najlepszy. Prawdopodobnie Michael był najbardziej utalentowany. Jednak dla mnie najlepszym kierowcą, jakiego widziałem w ciągu około trzydziestu lat, był Alain Prost – podsumował szef Jordan GP, startującego w latach 1991-2005.