Według profesora Gérarda Saillanta – obecne postępy dokonane w tak krótkim czasie w celu wykrycia i odizolowania nośników COVID-19 – pozwoliłyby bezpiecznie rozegrać weekend wyścigowy. Przypomnijmy, że w połowie marca w Australii ta sztuka nie udała się. Jeden z członków zespołu McLaren uzyskał pozytywny wynik testu, a zespół postanowił się wycofać. Większość także zdecydowała się nie pojechać. Wyścigi F1 w tym roku nawet przy zaostrzonych środkach bezpieczeństwa są zbawienne dla mniejszych zespołów. Ekipy, takie jak Williams czy Haas, mogłyby nie przetrwać przy anulowaniu sezonu 2020.
Obecnie organizatorzy Grand Prix, FIA i Liberty Media chcą zabezpieczyć imprezę na tyle, na ile się da. Pozytywny wynik na koronawirusa w padoku F1 nie musi oznaczać, że nastąpi powtórka z Australii.
– Sytuacja ewoluowała od [czasu GP – przyp. red.] Australii. Udostępniliśmy urządzenie do szybkiego reagowania w celu potwierdzenia diagnozy, izolacji i przetestowania osób, które miały kontakt z pozytywnym przypadkiem. Według mnie mnie Grand Prix nie zostałoby odwołane. To tak, jakbyś powiedział mi, że metro jest zamknięte, ponieważ podróżnik został tam pozytywnie zdiagnozowany – powiedział 75-letni Francuz na łamach L’Equipe.
Tytaniczne prace trwają…
Saillant potwierdził, że FIA pracuje obecnie nad zaleceniami zarówno Światowej Organizacji Zdrowia, jak i Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Ostatnia z wymienionych organizacji popiera plany organu zarządzającego F1.
Dla każdego kraju plan może być inny. Wyścigi F1 rozegrać mogą się inaczej. – To, co wydarzy się w Austrii, może różnić się od tego, co wydarzy się w Niemczech lub na Węgrzech. Każdy kraj ma inne regulacje, a sytuacja dot. obszaru hoteli również wpłynie na tę zasadę ograniczania. Jeśli tor znajduje się na wsi, sytuacja wygląda inaczej niż w mieście. Singapur lub Wietnam miałyby zupełnie inną organizację medyczną, gdyby miały teraz Grand Prix do zorganizowania.
– Już teraz rząd Singapuru może zmusić cały padok do izolacji na dwa tygodnie, zanim będziemy mogli dostać się na tor. W przypadku Austrii jest inaczej. Kraj wychodzi z kryzysu, który był stosunkowo umiarkowany. W tym bezpiecznym kraju zasadą gry byłoby robienie czegoś na jeszcze bezpieczniejszym padoku – dodał Saillant.
Czy będzie bezpiecznie?
Szef komisji medycznej FIA podkreślał, że w zamkniętym Grand Prix udział może wziąć do 2 tys. osób. PCR lub testy temperatury pozwolą regularnie kontrolować ludzi wokół. Zagrożony personel nie będzie mógł podróżować.
– Wszystkie te środki ostrożności pozwolą mieć między 1000 a 2000 osób w padoku. A jeśli opuszczą teren, zgodnie z bardzo surowymi zasadami [ten sam autobus, to samo miejsce, ten sam hotel – przyp. red.], powtórzymy testy w tempie, które zostanie określone przez lokalne władze i WHO – powiedział lekarz.
Jeśli chodzi o liczbę osób potencjalnie potrzebnych do testowania, to na ten moment jest to trudno określić. Tak naprawdę wiele wyjaśni się w trakcie organizacji Grand Prix Austrii.
– Obecnie umacniamy świetne partnerstwo z Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem, aby oprócz zwykłej opieki medycznej mieć specjalny personel COVID. Coraz więcej mówi się o szybszych testach śliny. Pozwalają one uniknąć unieruchomienia 1000 osób, zestawów z wynikami w ciągu kilku minut – ocenił.
Wyścigi F1 mogą zostać przeprowadzone bezpiecznie, dzięki niezbędnemu zespołowi i personelowi pomocniczemu. Sam szef FOM, Ross Brawn, mówił o nawet specjalnej „biosferze”.
– Musimy ograniczyć ryzyko. Przy Grand Prix odbywającym się za zamkniętymi drzwiami nie ma potrzeby gościnności. Ci obecni pojawią się w wentylowanym, nieskończonym pomieszczeniu. Współpracujemy z działem prawnym, aby na zasadzie dobrowolności stworzyć aplikację, która umożliwiłaby poznanie, jaki kontakt został nawiązany. I to mniej niż metr od kogoś z pozytywnym wynikiem – zakończył Gérard Saillant.