Nikogo nie dziwi fakt, że Christian Horner i dr Helmut Marko wielokrotnie rozmawiali o możliwości nawiązania współpracy z Mercedesem. W końcu niemiecki producent przygotował najlepszy pakiet w obecnej erze hybrydowej. Chociaż w latach 2017-2019 Ferrari było w stanie dorównać, a nawet i ich przegonić, ale wykryto nieprawidłowości. Konieczność wyeliminowania ich zaowocowała tym, że od sezonu 2020 Włosi są daleko w tyle. Szef Mercedesa zdaje sobie sprawę z tego, że rywale chcą mieć ich jednostki napędowe.
Jak do tej pory, od lat z niemieckich silników korzystają Racing Point (gdyby liczyć istnieje jako Force India, to od 2009 r.) i Williams od 2014 roku. Ten stan rzeczy w przypadku ekip z Silverstone i Grove nie zmieni się. Jednakże do grona klientów wróci McLaren, który ostatni raz korzystał z silników Mercedesa w sezonie 2014. Oznacza to, że Niemcy od 2021 roku będą obsługiwać cztery zespoły F1. Teoretycznie, gdyby byli gotowi, mogliby zaopatrzyć 5. ekipę, ale to też wymaga dodatkowych nakładów.
– Musimy spojrzeć na koszty, a szczególnie dzisiaj. Z logistycznego i kosztowego punktu widzenia, nie możemy sobie pozwolić na zaopatrzenie Red Bulla w jednostkę napędową – powiedział Toto Wolff.
Koszty to nie wymówka. Szef Mercedesa podał inne powody
Dla porównania Honda, która wraz z końcem sezonu 2021 odejdzie ze sportu, zaopatruje 2 zespoły. Ferrari pod swoimi skrzydłami ma 3 (włącznie z fabrycznym), a Renault pozostanie tylko Alpine. Dlatego zdecydowanie łatwiej Red Bullowi będzie pozyskać jednostki od Francuzów i wrócić do współpracy, która w 2018 r. została przerwana. Austriacy mogą też kontynuować rozwój technologii Hondy. Chociaż progres dokonany przez Renault może zachęcić ich do „odświeżenia znajomości”.
Oczywiście szef Mercedesa nie zamierzał wzmacniać głównych konkurentów. Jednak okazuje się, że tym razem nie chodziło o obawy związane z rywalizacją i możliwością porażki. Dla Daimlera byłby to cios, gdyby ich fabryczny zespół pokonali klienci. Tymczasem ponoć obie marki – Mercedes i Red Bull – mogły się porozumieć i zyskać… marketingowo.
– Z marketingowego punktu widzenia dostawcy jednostek napędowych nie odnieśli wielkich korzyści ze współpracy z zespołami. Dlatego kupiliśmy zespół, a nie pozostaliśmy dostawcą jednostek napędowych. Obecnie czerpiemy korzyści z posiadania zespołu, więc dostarczanie silników nie jest naszym priorytetem. Budujemy je, ścigamy się w naszych samochodach i aby obniżać koszty [produkcji – przyp. red.], dostarczamy je klientom – przyznał Austriak.
Game over Red Bulla. Nie byli w stanie przedstawić korzyści Daimlerowi?
W 2015 roku Red Bull pokłócił się z Renault i obwiniał ich za porażki. Okazało się, że wina leżała po środku, ponieważ wyjątkowo bolid ekipy z Milton Keynes nie liczył się w walce o regularne stawanie na podium. Konflikt był na tyle duży, że musiała interweniować FIA. Renault musiało ulec i na głowie miało reaktywację swojego fabrycznego zespołu. Silniki dla Red Bulla musiały nosić nazwę TAG-Heuer. Marko i Horner wspominali wiele razy, że w 2016 roku mogli załatwić sobie motory Mercedesa. Pomysł na współpracę widzieli szef Mercedesa i śp. Niki lauda.
– Wtedy pomysł był taki, że Red Bull i Mercedes mogą współpracować przy marketingu, byliśmy zainteresowani platformami dostarczonymi przez Red Bulla. To super marka i bardzo innowacyjna w tym, co robią, i to właśnie powiedziałem Christianowi [Hornerowi – przyp. red.]. Jeśli w jakiś sposób jesteśmy w stanie połączyć te dwa elementy i znaleźć coś na poziomie zarządu Daimlera, pozwólmy przynajmniej na odpowiednie przemyślenie, ale to nigdy nie przyniosło skutku – wspominał Wolff.
– Dziś jest to po prostu problem z wydajnością. Te jednostki napędowe są bardzo skomplikowane. Jesteśmy w sytuacji, w której nie możemy po prostu stale tego rozbudowywać – zakończył 48-latek.