Celem nie była kopia Mercedesa, ale… nauka
Szef Racing Point przyznał, że kluczem do znaczącej poprawy osiągów w minionym sezonie była radykalna zmiana koncepcji aerodynamicznej. Zespół jeszcze w 2019 roku musiał podjąć ważną decyzję, aby przystosować się do zmian. Wręcz inżynierowie musieli wykonać kilka kroków w tył, aby potem wykonać jeden w przód. Można rzecz, że kiedyś niedoszły Aston Martin był bardziej „redbullowy” aniżeli „mercedesowy”. Większość ekip sugerowała się wieloletnim podejściem Adriana Neweya, aniżeli asów z Mercedesa.
O co chodzi? Już wyjaśniamy. Red Bull Racing zazwyczaj bazował na koncepcji z tzw. high-rake, czyli wysokiego pochylenia bolidu ze zwiększonym prześwitem tyłu. Sporo zespołów szło w ich ślady w imię stabilności, etc. Jednakże Andrew Green i jego grupa zauważyli, że domena Mercedesa opiera się na tzw. low-rake concept. Mistrzowie świata woleli zatem niskie pochylenie samochodu ze zmniejszonym prześwitem tyłu. Przez lata ekipy środka stawki nie mogły zbliżyć się do czołówki przez brak możliwości finansowych itd. Jednak w 2020 roku dało się odnieść wrażenie, że Mercedes i Red Bull aż tak bardzo nie odjeżdżają, a poniekąd obraz sytuacji zmieniła obniżka formy Ferrari.
* Tak zwany „rake” to pochylenie samochodu wynikające z różnicy statycznego prześwitu między przodem a tyłem. Jeśli spotkacie się z określeniem większy rake to chodzi o bardziej podniesiony tył i zarazem większy prześwit. Za to w przypadku niskiego „rake” chodzi o obniżony tył i zarazem niski prześwit.
Konstrukcja RP20 w porównaniu do poprzednika RP19 różniła się dość znacząco. Wielu zarzucało inżynierom z Silverstone nielegalną kopię Mercedesa W10 z 2019 roku. Ostatecznie FIA nie dopatrzyła się większych nieprawidłowości poza układem hamulcowym. Po pierwszych wyścigach okazało się, że Racing Point stosuje tylne kanały hamulcowe kupione od Mercedesa w tegorocznej wersji. Jednakże mogli oni legalnie używać poprzedniej specyfikacji, z 2019 roku. Ostatecznie skończyło się na grzywnie i utracie 15 punktów w klasyfikacji konstruktorów. Finalnie trudno jednak uznać brytyjski zespół za „oszustów”.
Za zmianami stały pieniądze Strolla
Gdy jeszcze jako Force India mieli problemy finansowe i trafili pod zarząd administratora o walce w czołówce mogli pomarzyć. W trakcie sezonu 2018 Lawrence Stroll uratował zespół i przemianował go na Racing Point. Kanadyjski miliarder szukał atrakcyjniejszej nazwy, ale nie porozumiał się m.in. z Brabhamem. Ostatecznie w 2019 roku wszedł w posiadanie udziałów w Aston Martin Lagonda Ltd., aby stać się jej nowym dyrektorem generalnym i wprowadzić markę do F1 jako konstruktora. Większe możliwości i środki finansowe pomogły ekipie z Silverstone poczynić postępy i zdecydować się na tak dużą zmianę filozofii projektowania.
– Wszyscy na starcie [2018 i 2019 – przyp. red.], oprócz Mercedesa, mieli konfigurację aerodynamiczną wymagającą wysokiego pochylenia samochodu ze zwiększonym prześwitem tyłu, w tym my. Zawsze chcieliśmy przejść na konfigurację aerodynamiczną z niskim prześwitem. Po prostu nie mieliśmy środków finansowych na to, aby to zrobić. Zawsze, rok po roku, przenosiliśmy części, ponieważ nie było nas stać na nowe, a zatem postawienie na konfigurację inną niż z wysokim prześwitem był ogromnym ryzykiem i niemożliwością finansową – powiedział Otmar Szafnauer na łamach GPFans.com.
– [2019 – przyp. red.] to był pierwszy rok, kiedy mieliśmy finanse. Mogliśmy powiedzieć: „ok, przejdźmy do konfiguracji aerodynamicznej z niskim pochyleniem samochodu z obniżonym prześwitem tyłu”, ponieważ właśnie do tego została zaprojektowana skrzynia biegów. Zawsze byliśmy o pół kroku wstecz, ponieważ skrzynia biegów wygrywała i nie pozwalała nam robić tego, co chcemy. Kierowcy zawsze narzekali na stabilność tyłu. Dlatego więc pomyśleliśmy, że najlepszą rzeczą, jaką możemy teraz zrobić, jest dążenie do tego, do czego skrzynia biegów została zaprojektowana pod kątem aerodynamiki – dodał.
Nowa filozofia projektowania nie gwarantowała sukcesów
Szef przyszłorocznego zespołu Aston Martin zdawał sobie sprawę z dużego ryzyka. Zanim podjął je ze swoimi ludźmi miał z tyłu głowy duża rewolucję techniczną na 2021 rok. Ostatecznie pandemia koronawirusa zmieniła podejście wszystkich podmiotów – zespołów, Liberty Media i FIA. Zmiany przesunięto na 2022 rok, za to nie wycofano się z planu ograniczania wydatków. Uznano, że w kolejnym sezonie należy dokonać niewielkich zmian, aby nie generować dużych kosztów. Za to limit budżetowy określono na 145 mln USD, gdy początkowo zakładano 175 mln.
– Moją wielką obawą było to, że nie wiedzieliśmy wszystkiego. I zamierzaliśmy zrobić dwa kroki do tyłu, aby zrobić jeden krok do przodu. W czasie, gdy podejmowaliśmy decyzję, mieliśmy na to tylko rok. Potem mieliśmy mieć nowy samochód w 2021 roku [ostatecznie odroczono rewolucję na 2022 – przyp. red.]. Dla mnie było to duże ryzyko. Najbardziej podobało mi się podejmowanie tego ryzyka i naprawdę dobra robota w zimie i posiadanie konkurencyjnego samochodu. O to właśnie chodzi. Podjęliśmy ryzyko i wystartowaliśmy z konkurencyjnym samochodem. Aby wszyscy zaatakowali nas i powiedzieli „och, wiesz, zrobili…” nie rozumiejąc tego, co zrobiliśmy. Zaprojektowaliśmy, opracowaliśmy, zaryzykowaliśmy i odebraliśmy nagrodę. Był nią przyzwoity sezon – ocenił.
Aston Martin będzie czerpał garściami?
Na pewno jednoczesne wejście w życie nowej rewolucji technicznej i pojawienie się nazwy Aston Martin jako konstruktora mogło budzić większy niepokój. Jednakże w związku z możliwością przedłużenia dobrej passy z 2020 roku wiele zmartwień odchodzi. Sebastian Vettel i Lance Stroll mogą poprawić osiągnięcia z poprzedniej kampanii. Celem powinna być walka o pierwszą trójkę wśród konstruktorów. Dlatego ryzyko dokonane jeszcze jako Racing Point opłaci się jeszcze bardziej.
– Stało się to tylko z powodu wirusa i faktu, że nasze dochody zostały znacznie zmniejszone. Nie chcemy mieć znacznie zmniejszonych dochodów, a także dwukrotności kosztów produkcji nowego samochodu. To po prostu nie ma sensu. Masz cztery razy gorszą sytuację niż w rzeczywistości. Więc przeniesienie go na kolejny rok miało sens, więc teraz odnosimy korzyść z faktycznej zmiany filozofii aerodynamiki i dobrej pracy przez kolejny rok – podkreślił.
Nazwa Aston Martin zobowiązuje
Presja nałożona na stajnię z Silverstone musi być większa. W latach 2018-2019 jako Racing Point meldowali się na 7. miejscu w „generalce”. Natomiast w 2020 roku znacząco poprawili się, finiszując na 4. lokacie. W dodatku wynik końcowy był niedosytem z racji wielu straconych okazji, awarii, etc. Jeszcze przed ostatnią rundą sezonu 2020 plasowali się na 3. miejscu wśród konstruktorów. Ostatecznie ograł ich McLaren. I zapewne ich będą chcieli pokonać w kolejnej kampanii.
– Mamy dużo do zrobienia. Nie tylko z punktu widzenia marketingu czy marki, ale musimy upewnić się, że nazwa jest słuszna. To jedna z największych nazwisk w branży motoryzacyjnej, jest to kultowa marka i potrzebujemy kultowych osiągów, aby z nią współpracować. Nasza praca, marketing, wygląd – nie chcę mówić, że tak jest powierzchowne, nie chcę tego umniejszać – ale to jest łatwa część. Najtrudniejsze jest upewnienie się, że osiągniesz poziom oczekiwany przez Astona Martina. Jest to najtrudniejsze do zrobienia, dlatego ciężko pracujemy, aby to się stało – ocenił Szafnauer.
Trudno dziwić się szefowi brytyjskiego zespołu. Otmar Szafnauer zdaje sobie sprawę, że mimo niewielkich zmian układ sił może się lekko zmienić. Większość spodziewa się znaczącej poprawy Scuderii Ferrari oraz jej klientów – Alfy Romeo i Haasa. Zatem dotychczasowy peleton McLaren-Racing Point-Renault-AlphaTauri już jako McLaren-Aston Martin-Alpine-AlphaTauri może czuć pewne obawy. Właściwie ekipy nr 3-5 chcą znacząco zbliżyć się do Mercedesa i Red Bulla, co też doda pewnego dreszczyku emocji. Aston Martin może wylosować najlepszy los, ale też może być na końcu grupy.