Warm Up w F1. Co to jest, a raczej było?
Warm Up w F1 to nic innego jak sesja rozgrzewkowa w dniu wyścigu. W ostatnim okresie, kiedy była obecna, zazwyczaj odbywała się w niedzielę rano – 4,5 godziny przed rozpoczęciem Grand Prix. Zespoły otrzymywały dodatkowe 30 minut na dostrojenie bolidów i przygotowanie się. Udział w niej mogli brać jedynie ci, którzy zakwalifikowali się do zawodów. Co ciekawe, dyrektor wyścigu mógł zarządzić dodatkowy czas wynoszący 15 minut, w razie diametralnej zmiany warunków pogodowych. Wszystko po to, aby np. w razie opadów, kierowcy mieli możliwość lepiej przygotować się do startu.
Wybuch… zadymy
W tej postaci wspomniana sesja przestała istnieć w 2003 roku. Dokładnie 21 lutego ogłoszono taką decyzję, co spotkało się z oburzeniem wielu zespołów. Głównie decyzję próbowały oprotestować Williams i McLaren. Doszło nawet do tego, że brytyjskie legendy oskarżały Maxa Mosleya i FIA o ograniczanie sportu i działanie na szkodę. Ówcześni najbliżsi rywale Scuderii Ferrari chcieli przeciwdziałać ich dominacji, a ograniczone przygotowania miały im to… odbierać. Falę sprzeciwu wywołał wówczas przepis, który przetrwał do końca 2009 roku, ustalał on brak możliwości dotankowania bolidów między ostatnią częścią kwalifikacji a wyścigiem.
Warto podkreślić, że wówczas zmiany obejmowały także format kwalifikacji. Zawodnicy otrzymali wówczas tylko jedną próbę, która decydowała o ustawieniu na starcie, co z drobnymi zmianami przetrwało do końca sezonu 2005. Więcej o tym pisaliśmy już na motohigh.pl przy opisie formatów kwalifikacji. Trzeba dodać też, że w tamtym okresie zespoły nie musiały narzekać na brak czasu na torze. Testy były niemalże nieograniczone, a zespoły, które zgodziły się je ograniczyć dostawały w każdy piątek dodatkową godzinną sesję. Następnie w ten sam dzień odbywał się wolny trening i pierwsze kwalifikacje, które zapewniały bądź pozbawiały udziału w decydującym sobotnim segmencie.
Zanim w sobotę kierowcy wyruszyli na decydujące kółka mieli dwa treningi po 45 minut, a do tego wszystkiego 15 minut rozgrzewki przed tzw. Q2. Takie jazdy też były jako „Warm Up w F1”, ale nie była to domyślna sesja, którą znano od lat 80. XX wieku. Później i w takiej „sobotniej” formie rozgrzewka zniknęła ze sportu.
Czy rozgrzewka faktycznie zniknęła?
Formalnie Warm Up w F1 już nie istnieje. Co prawda zespoły mają możliwość wyjazdu na tor na około godzinę przed startem Grand Prix, ale nie jest to traktowane jako rozgrzewka. Kierowcy mogą pokonać kilka okrążeń rozpoznawczych, a później cała stawka ustawia się na polach startowych. Bolidy mogą jeszcze jeździć, ale nie na mieszankach opon ogłoszonych na wyścig, a w momencie ustawiania się ekip na prostej startowej, ci jeżdżący po torze muszą wykorzystywać aleję serwisową. W dobie ograniczeń podzespołów nikt nie pozwala sobie jednak na tyle, ile przed sezonem 2003. Każda jazda może być też niejako ryzykiem, a obecnie zespoły nie mają bolidów rezerwowych jak w dawnych czasach.
Dobrze, ale o co chodzi z Weekend Warm-Up i innymi podobnymi nazwami? Otóż to charakterystyczna nazwa dla studia wyścigowego, która pojawia się przy okazji startu weekendu wyścigowego lub tylko przed wyścigiem. Wówczas dziennikarze i eksperci omawiają najważniejsze kwestie, ale też obserwują co się dzieje na torze. Dlatego też w razie incydentu czy awarii przed startem dowiadujemy się o tym szybciej i mamy podgląd na to, co się stało.
Warm Up w F1. W planach był powrót, ale nic z tego nie wyszło
Kiedy w 2009 roku wszedł w życie zakaz prywatnych testów, przewijało się sporo pomysłów odnośnie rekompensaty. FIA i władze F1 był wówczas nieugięte, bowiem według nich brak nieograniczonych testów w trakcie sezonu miał pomóc zbliżyć do siebie całą stawkę. To miał być „cios” w stronę najbogatszych, którzy zazwyczaj odbywali sporo jazd i wydawali nieograniczoną ilość pieniędzy. Oczywiście zakaz nie oznaczał, że zespoły nie mogą testować. Bolidami, które mają 2 lub więcej lat, można jeździć bez większych ograniczeń. Za to w przypadku nowych można wykorzystywać tzw. shakedown. Wówczas ekipy mają pulę dni filmowych, kiedy to korzystają z pokazowych opon i nie mogą pokonać więcej jak 100 km. W ostatnich latach F1 zgadzała się też na testy Pirelli czy testy dla młodych kierowców w trakcie lub po zakończeniu sezonu.
W sezonie 2010, gdy wszedł zakaz tankowania w trakcie wyścigu, pojawił się nowy pomysł. Warm Up w F1 miał wrócić jako dodatkowa sesja dla kierowców w celu poznania zachowania bolidów z pełnym zbiornikiem paliwa. Zdania były wówczas podzielone, bowiem dla niektórych taka rozgrzewka przed wyścigiem byłaby cenna, ale dla innych niekoniecznie. Wśród tych ostatnich znalazł się Lewis Hamilton. Brytyjczyk, który miał wówczas tylko jeden tytuł mistrzowski (z 2008 r.), uważał to za bezcelowe i niepotrzebne.
– Hej, jesteśmy dobrymi kierowcami. Kolejna sesja z pewnością dawałaby nam większy komfort, ale nie jest potrzebna. Okrążenie formujące wystarczy, aby przyzwyczaić się do dłuższej drogi hamowania. […] Trzymajcie kciuki, powinno być fajnie – powiedział ówczesny kierowca McLarena w rozmowie z „La Stampa”. Od tamtej pory temat pt. „Warm Up w F1” już nie wracał i zapewne się to już nie zmieni.