Symbol postępu?
Dziś samochody elektryczne są przedstawiane światu jako symbol postępu. Taka cyfrowa przyszłość motoryzacji, podczas gdy samochody z silnikami spalinowymi otrzymują łątki analogowych dinozaurów, które podzielą losy telefonów Nokii. Nie trzeba jednak być geniuszem, aby wiedzieć, że rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana.
W tym tekście skupimy się na dwóch samochodach – Dacii Spring i Renault Zoe. Pierwszy z nich jest pozycjonowany jako najtańszy pełnoprawny samochód elektryczny w Europie, choć jednocześnie jest to też najdroższy model rumuńskiej marki. Jego ceny w Polsce startują od 79 900 zł, co naprawdę nie jest małą kwotą. Zwłaszcza jak na niezbyt praktyczny samochód o tragicznej dynamice. Pod tym względem nie ma najmniejszych szans z Sandero – najtańszym spalinowym modelem marki, którego cennik startuje już od 43 500 zł.
Sandero jest jednak nie tylko tańsze, bardziej praktyczne czy żwawe, ale też bezpieczniejsze. Trzecia generacja wariantu Stepway otrzymała od Euro NCAP dwie gwiazdki. Słaby wynik? Pewnie tak, ale Spring dostał tylko jedną gwiazdkę. Zupełnie szczerze to po wynikach tych badań nie widzimy żadnych zalet tego samochodu, a jedynym jego przeznaczeniem jest car-sharing w dużych miastach.
Dacia nie jest najgorsza
To jednak nie jedyny samochód, który zawiódł w ostatniej rundzie testów Euro NCAP. Drugi to Renault Zoe, które… nie otrzymało ani jednej gwiazdki. Wyniki są porażające – 43% za ochronę dorosłych, 52% za ochronę dzieci, 41% za ochronę pieszych i żałosne 14% za systemy bezpieczeństwa. Tymczasem ceny Zoe startują od… 124 900 zł. W tej cenie kupicie już naprawdę całkiem wypasiony spalinowy kompakt.
Renault na rzecz swojego portfolio elektrycznych modeli całkowicie poświęciło więc bezpieczeństwo, co zasługuje na ogromną krytykę. Zielona ideologia została w tym samochodzie postawiona ponad jakiekolwiek sensowne bezpieczeństwo pasażerów. Co ciekawe, do 2020 Zoe było wyposażone w boczną poduszkę powietrzną, która chroniła zarówno klatkę piersiową, jak i głowę. Po liftingu postawiono jednak tylko na ochronę klatki piersiowej.
Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest bardzo proste. W samochodach elektrycznych oszczędza się na wszystkim, bowiem bazowa technologia jest tak droga, że pozostawienie innych dobrodziejstw z samochodów spalinowych oznacza znaczące zwiększenie ceny. Dlatego też sensownie wykonane, przyjemne w prowadzeniu i bogato wyposażone samochody elektryczne kosztują grubo powyżej 200 tys. zł. Czy to naprawdę jest postęp i „nowa era” w motoryzacji?