Wybuchowy Japończyk wkroczył do sportu z fantastycznym wynikiem w Bahrajnie. Precyzyjnymi manewrami przebił się na dziewiątą lokatę, zaskarbiając sobie uwagę i uznanie wyścigowego świata. Jednak już trzy tygodnie później, na Imoli, Tsunoda po raz pierwszy wyzwolił niepotrzebne tarcia, które niemal zdominowały resztę roku.
Magia wielkiego talentu Japończyka nagle prysła, stawiając jego dalszy angaż pod znakiem zapytania. AlphaTauri nie czekała jednak długo – i w połowie roku potwierdziła Tsunodę na kolejny rok, mimo braku wyników. Za kulisami Japończyk musiał włożyć ogrom pracy, by na nowo nawiązać nić porozumienia z samochodem i zacząć dostarczać punkty, których AlphaTauri tak bardzo potrzebowała.
Optymistyczny początek
Tym, co wyróżniało Tsunodę jeszcze przed startem w Bahrajnie była pewność siebie, jaką okazywał. Czuł się pewnie, przekonany, że poradzi sobie z samochodem. – Mogę powiedzieć, że przed Bahrajnem byłem naprawdę… Nie byłem wystraszony. Nawet myślałem, że w pierwszej połowie sezonu zdobędę podium.
Po świetnym występie na torze Sakhir poczucie mocy w Japończyku tylko wzrosło. – Byłem naprawdę zadowolony z mojego występu. Nie w pełni, bo nie poradziłem sobie dobrze w Q2, ale tak, cieszyłem się z jazdy i także z uwag takich ludzi, jak Ross Brawn, Helmut Marko, Franz Tost […] Myślałem, że sytuacja jest dość prosta.
Jak bardzo się mylił, pokazała wspomniana Imola, ale Franz Tost nie był zdziwiony. – Każdy przychodzi do F1 z przekonaniem, że wie wszystko – jest szybki, łatwo sobie poradzi. […] A potem się rozbija. Tsunoda rozbijał się często, i to zazwyczaj w momentach istotnych, co mogło oddziaływać na niego tak jak na Alexandra Albona. Taj w zeszłym sezonie również popełniał błędy w sytuacjach ważnych z punktu widzenia swojego progresu.
Tsunoda miał tę przewagę, że trafił do ekipy o niższych priorytetach. Dla Alpha Tauri podia to nie mus i wyznacznik siły, jak w przypadku macierzystej ekipy. Dla nich to ekstrawagancja, na którą nieczęsto mogą liczyć. Presja na Tsunodzie była zatem nieco niższa, ale przez długi czas nie było widać, by mógł sobie z nią poradzić.
Rozbijał się także w Monako, we Francji i na Węgrzech. Słowa Tosta, który już po Bahrajnie powiedział Yukiemu, że szybszy (pod względem surowego tempa) być nie może, i że powinien uważać, okazały się w pewien sposób prorocze. Tsunoda potrzebował czasu, by tę wiedzę opanować i przyzwyczaić się do znacznie bardziej wymagającego środowiska.
Tsunoda w innym świecie
Trudne miesiące początku roku pokazały, jak bardzo Japończyk nie był przygotowany do jazdy w Formule 1. Mówiąc uczciwie, właściwie niewiele o niej wiedział. – Zacząłem śledzić Formułę 1 dopiero podczas startów w F2, od połowy sezonu do końca – przyznawał bez zbędnej konsternacji. Wcześniej Japończyka interesowała tylko jazda szybkimi samochodami i wygrywanie wyścigów – nastawienie charakterystyczne dla Kimiego Raikkonena.
Kierowca z Kraju Kwitnącej Wiśni miał przypłacić nim wiele dni intensywnej pracy i trudnej aklimatyzacji. Po tym, jak jego karierę uratował Satoru Nakajima, polecając zdolnego rodaka Hondzie, by ta przyjęła go do swojego programu rozwojowego, Tsunoda wygrał rodzimą F4 i z miejsca przeniósł się na szczebel globalny, do F3.
Honda zapewniła mu warunki do rozwoju. Dzięki wsparciu kierownictwa programu otrzymał mieszkanie na Starym Kontynencie, w Szwajcarii, a od Red Bulla dostał do pomocy inżyniera. Żył jednak zupełnie samodzielnie, co dla wówczas 19-letniego zawodnika z drugiego końca świata stanowiło duże wyzwanie. Pierwszą barierą, jaką napotkał, była ta komunikacyjna – w postaci języka.
Co ciekawe, Tsunoda uczęszczał do międzynarodowego przedszkola, w którym angielski był językiem podstawowym. – W porównaniu z większością Japończyków mój angielski był dość dobry, ale później w szkole rzadko z niego korzystałem. Szczerze mówiąc, większość słówek wyleciała mi z głowy i zwłaszcza przez trzy pierwsze miesiące pobytu w Szwajcarii wszystko tłumaczyłem sobie w myślach – przyznawał przy okazji rozmowy z GP Racing.
Pokonując tę trudność, zaczął stopniowo optymalizować styl jazdy. Zaczynał od prób zapisywania swoich wrażeń na mapach torów, a skończył na idealnym dostrojeniu się do samochodu. Pozwoliło mu to błyszczeć rezultatami, a ludzie z Red Bulla nie mogli zignorować jego talentu. Kampania w F2 okazała się sukcesem, a wobec niezadowalających wyników Daniila Kvyata przed Tsunodą otworzyły się drzwi na F1.
Szkolenie samuraja
Przesiadka tym razem należała do bolesnych i uwypukliła inne kłopoty Japończyka. Gwałtowny temperament Tsunody nie tylko utrudniał mu ściganie, ale budował również negatywny wizerunek sfrustrowanego nastolatka. Kariera zdawała wymykać się Tsunodzie spod kontroli, skoro nawet inżynier wyścigowy czuł się już zmęczony potokiem wulgaryzmów w komunikacjach radiowych. Niekiedy brzmiał, jakby zastanawiał się, co robi w duecie z nadmiernie ekspresyjnym Japończykiem.
Tsunoda potrzebował czasu, by zrozumieć prawidła rzeczywistości wokół siebie. Tak, nie doceniłem tego. Całkowicie – mówił już w drugiej połowie roku, nauczony na błędach. Red Bull nie zostawił go na lodzie, stawiając na wspieranie kierowcy więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Zapadła decyzja, by Tsunoda przeprowadził się do Faenzy i wdrożył program integracyjno-rozwijający. Podobnego procederu nie zastosowano wobec żadnego innego wychowanka.
Można pozwolić sobie na zgryźliwą konkluzję, iż Helmut Marko nie zniósłby kolejnej porażki swojego talentu. Kazus Albona i Gasly’ego mógł się powtórzyć, ale w bardziej spektakularny sposób. Doradca seniorskiej ekipy poczuł się zmuszony zastosować środki awaryjne.
Odstawiając na bok motywacje, trzeba przyznać, że współpraca zaczęła wreszcie wydawać owoce. Powoli i w bólach, ale wyniki nadchodziły. Pierwsze przesłanki poprawy pojawiły się w okolicach GP Azerbejdżanu, kiedy Tsunoda wypowiedział się na temat swej nowej rutyny. Każdego dnia lekcje języka, wielogodzinne prace z inżynierami, siłownia, spotkania z psychologiem sportowym.
To wszystko dla szeroko zakrojonej kontroli charakteru, gdyż Japończyk przejawiał szkodliwą tendencję do utraty wewnętrznej dyscypliny. Kontroli uczył się stopniowo, testując granice i analizując z zespołem mniej lub bardziej kosztowne pomyłki. W połowie roku mówił: – Nie powiedziałbym, że zmieniłem swój styl jazdy, może dokonałem pewnych korekt, gdyż starałem się być spokojny i wykorzystać momenty, w których [dla odmiany – przyp. red.] musiałem być agresywny […] Oczywiście, kiedy w wyścigu złapię już pewność siebie, staram się powrócić do normalnego stylu.
Pełna integracja
Nie przyszło to łatwo. Po mądrej jeździe po szóste miejsce na Hungaroringu (zdaniem Tosta złożyły się na to doświadczenia, wiedza i nauka z całej pierwszej połowy roku), w kwartecie środkowej części sezonu (Belgii, Holandii, Rosji oraz Turcji; na Monzy Tsunoda nie wystartował z uwagi na awarię) jego progres wydawał się osiągnąć stagnację. Pojechał kiepsko w kwalifikacjach na Spa, a w Rosji kompletnie zaginął w tłumie i dojechał na odległej, 17. lokacie.
W dalszym ciągu cieszył się jednak zaufaniem Franza Tosta. Były kierowca i wieloletni szef ekipy, który zjadł zęby na poskramianiu innych młodzików, był dla Tsunody krytyczny, kiedy było trzeba, ale zawsze potrafił docenić dobre wyniki. Wyraz zaufania znalazł odzwierciedlenie we wrześniu, gdy Samuraj podpisał kontrakt na kolejny rok jazdy. Sam był tym zaskoczony, gdyż wciąż zbyt często niszczył samochód, ale Franz Tost potrafił znaleźć pozytywy. Przede wszystkim w obszarze komunikacji z inżynierami. Japońscy kierowcy w przeszłości niejednokrotnie miewali z tym kłopoty, szczególnie Kamui Kobayashi.
Fantastyczne wyścigi, na które Tost po cichu liczył, ostatecznie nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości, ale Austriak nie przejmował się. Konsekwentnie zaznaczał, że Tsunoda z wieloma aspektami F1 nigdy nie miał do czynienia. Na tory takie jak Portimao, Monte Carlo, Baku juniorskie serie w pandemicznej rzeczywistości nie miały okazji zajechać.
Tsunoda również miał swoją teorię. – Potrzebuję więcej okrążeń. Węgry były dla mnie dobrym przykładem […] Przed kwalifikacjami miałem tylko jedną sesję, a większość kierowców miała trzy na przyzwyczajenie się […] Po prostu potrzebowałem okrążeń, więc muszę być bardziej regularny, zdyscyplinowany i spokojny – mówił, gdy cyrk F1 znów wyruszył w podróż poza Europę. Dla Japończyka był to moment transformacji – na mniejszą skalę niż w przypadku Pereza, niemniej równie istotny.
Tsunoda łapie rytm?
Dokładnym momentem, w którym Tsunoda przypomniał się społeczności F1, była świetna obrona przed szarżującym Lewisem Hamiltonem w Turcji. Japończyk przez 8 okrążeń trzymał za sobą Brytyjczyka; uległ, ale wydatnie ograniczył jego przedzieranie się przez stawkę. Dał pokaz umiejętności na wymagającym, mokrym torze.
Po wizycie w Stambule Tsunoda wywalczył dwa „oczka” w USA, ale później podpadł kierownictwu Red Bulla swym błędem w Meksyku. W Katarze i Arabii Saudyjskiej odblokował tempo kwalifikacyjne, nawet jeśli w wyścigu AlphaTauri nie istniała. Sezon podsumował znakomicie w Abu Zabi – czwarta pozycja po wyścigu tak cichym, że aż do Japończyka niepasującym. Na ostatnim okrążeniu przedarł się jednak przed Bottasa, nurkując do nawrotu w odważnym stylu Verstappena.
Realnym wydawał się nawet jeszcze niedawno niewyobrażalny scenariusz, w którym Japończyk staje na podium. Tsunoda przeciął linię mety zaledwie pół sekundy za Carlosem Sainzem. Japończyk pierwszy raz dobitnie pokazał, że wyciągnął wnioski i nauczył się kontrolować wydarzenia wokół siebie. Wcześniej zbyt często tracił orientację jadąc w grupie walczących ze sobą kierowców.
Pełni potencjału jednak wciąż jeszcze nie odblokował. To proces, który prawdopodobnie potrwa jeszcze w drugim roku. Na razie Tsunoda ma u boku Pierre’a Gasly’ego, a kilka ważnych rad przekazał mu również Alexander Albon. Pod koniec roku mianowano wręcz opiekunem Japończyka.
Obaj starsi zawodnicy doświadczyli konieczności radzenia sobie z presją ze strony ekipy. Obaj przechodzili równie trudny okres, co Japończyk. Tsunoda otrzymał względem nich pewne przywileje, ale ma relatywnie największe szanse na wyjście z kryzysu obronną ręką i udowodnienie, że ,,trzy lata” określone przez Franza Tosta jako czas potrzebny, by stał się pełnowartościowym zawodnikiem, nie będą mu potrzebne.
Co dalej?
Do nowego sezonu najmłodszy kierowca w stawce przystąpi z bagażem wiedzy o funkcjonowaniu serii. Jak definiuje swoje cele? – Za rok będę musiał dysponować stabilniejszą formą, dobrze się prezentować i zdobywać punkty. Za tymi w gruncie rzeczy banalnymi słowami kryje się doświadczenie wyniesione z intensywnych miesięcy sezonu 2021. Tsunoda mierzy teraz siły na zamiary, bez raptowności i fałszywego przekonania o własnych możliwościach. W Formule 1 jeszcze niczego nie osiągnięto działając na szybko. Japończyk przyjął to do siebie i wszedł na inne, wyższe obroty.
Pierwsze miesiące są już przeszłością, ale Tsunoda nie odrzuca ich w całości. – To dobrze, że popełniałem wielkie błędy na początku roku, zamiast na koniec. Tak po prostu wygląda moja nauka i muszę zaakceptować tę sytuację i starać się iść do przodu – wspominał jeszcze w październiku.
Czy czeka go przełom? Regularność jest dla Tsunody kluczem. – To niesamowite, że kończę sezon na tak wysokim miejscu […] Naprawdę odbudowałem swoją pewność siebie i wspaniale jest kończyć sezon z tym niewiarygodnym wynikiem. Pomóc może mu również kształt nowych regulacji – przynajmniej idąc za głosem szefa Scuderii Ferrari. Zdaniem Binotto kierowcy niedawno startujący w F2 mogą łatwiej dogadywać się z samochodami, ale to pokaże czas.
Rok 2021 był pasmem ciężkich lekcji. W pewnym momencie pytano, czy to już czas, by na miejsce Tsunody wkroczył Liam Lawson albo Juri Vips, ale Japończyk obronił się. Zapewne przyszłość po części zabezpieczyła mu Honda, ale nie można odmówić mu własnej pracy. Może być tylko lepiej, i a Tsunoda z pewnością zrobi wszystko, aby tak się stało. Trzeciej szansy może już nie dostać.