Afera w IndyCar: O co chodzi?
Wyścig w Detroit był siódmą rundą tegorocznego kalendarza IndyCar. W jej trakcie doszło do sztucznego zwiększenia show. Romain Grosjean bowiem na 6 okrążeń przed metą rozbił swój bolid i mimo że nie było takiej potrzeby to wywieszono czerwoną flagę. W tamtym momencie rywalizacji prowadził Will Power, lecz Australijczyk nie mógł ruszyć do restartu i w efekcie stracił szansę na walkę o cokolwiek. Powodem tego był fakt, iż zignorowano prośbę o natychmiastową możliwość schłodzenia bolidu. Było to bardzo ważne, gdyż w Detroit panowały jednocześnie gorące jak i wilgotne warunki. Od tego zaczęła się afera w IndyCar.
„Nikt nie słuchał kierowców”
Power nie gryzł się w język. Kierowca udzielił stacji NBC wywiadu, w którym padły takie słowa:
Jestem wściekły na IndyCar, ponieważ byłem liderem, a oni czekają aż ostatni samochód przyjedzie, abym mógł dostać wentylator do samochodu. Problemy z ECU zaczęły się już po wywieszeniu czerwonej flagi. Goście z kontroli wyścigów kompletnie nie słuchali kierowców. Nie słuchali, nie obchodziło ich to. Daliśmy im tak wiele dobrych sugestii i ich to nie obchodzi. I ja sam byłem jednym z nich. Na przykład niemal od razu krzyknąłem przez radio: „Potrzebujemy wentylatora, weź wentylator”. To było dla samochodu, ponieważ ECU zawsze się przegrzewa w takich sytuacjach. Ale oni woleli poczekać na wszystkich. W tym sporcie liczą się wyniki. Wkłada się w to tyle pieniędzy, ale co z tego jak mamy głupie decyzje. Na przykład zamiast żółtej flagi ktoś wpadł na głupi pomysł i przerwał wyścig.
Strona Racer.com dotarła do zapisu wymiany zdań na linii kierowca-zespół i rzeczywiście Power prosił, aby jak najszybciej wziąć wentylator. Mimo to zespół nie otrzymał zgody na taki manewr od razu i były kierowca testowy zespołu Minardi nie mógł ponownie odpalić swojego bolidu.
Afera w IndyCar: Co dalej?
Kibice i dziennikarze skrytykowali decyzję o przerwaniu wyścigu, zwłaszcza iż żółta flaga w tej sytuacji byłaby zupełnie wystarczająca. IndyCar znane jest ze sztucznego robienia show, o czym przekonaliśmy się nie raz. Tym razem jednak poszło to w kompletnie złą stronę. Z kronikarskiego obowiązku należy zaznaczyć, iż zawody padły łupem Marcusa Ericssona, dla którego była to pierwsza wygrana w karierze w tej serii. Wydarzenia z siódmej rundy IndyCar na pewno nie przejdą bez echa i możemy w następnych dniach spodziewać się ostrej dyskusji.