200 ton materiału na akumulator samochodowy
Producenci samochodów znaleźli się w pułapce, gdy zainwestowali ogromne sumy pieniędzy w elektromobilność. Ich zwrot, a potem zarobek, jest tak naprawdę wielką niewiadomą. Zwolennicy tych pojazdów twierdzą, że bardzo drogie auta elektryczne zbliżą się za kilka lat do cen aut z silnikami spalinowymi. Jeśli tak się stanie, to przez drastyczny wzrost cen samochodów spalinowych, co jednak mimo wszystko jest mało prawdopodobne.
Dlaczego? Główną część ceny samochodu elektrycznego stanowi bowiem bateria, której nie ma w samochodach spalinowych. Używane są różne typy akumulatorów z różnymi metalami, ale przyjrzyjmy się baterii z przeciętnego pojazdu klasy średniej, która waży 450 kilogramów. Zawiera on 12 kg litu, 36 kg niklu, 20 kg manganu, 14 kg kobaltu, 91 kg miedzi oraz 182 kg stali, aluminium i tworzyw sztucznych. Zaskakujące? Jeśli słyszeliście kiedyś, że produkcja baterii do samochodów elektrycznych jest „wymagająca”, to teraz macie dokładne dane. A to nie koniec.
Aby uzyskać wymienione powyżej metale i surowce trzeba przetworzyć około… 200 tysięcy kilogramów materiałów. To m.in. 11 ton roztworu litu, 14 ton rudy kobaltu, ponad 11 ton rudy miedzi i ponad 250 kg rudy niklu. W 2021 r. Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA) opublikowała blisko 300-stronicową analizę, w której wyraźnie wskazała, że planeta nie ma wystarczającej ilości surowców do wszystkich planowanych działań w zakresie tzw. odnawialnych źródeł energii, a także samochodów elektrycznych. Do tego zostaną po nich miliony ton nienadających się do recyklingu odpadów.
Do tego dochodzi cała polityczna otoczka przejścia na „zielone” samochody. Producenci i przetwórcy metali, minerałów czy pierwiastków ziem rzadkich w związku ze zwiększonym popytem musieli nie tylko otwierać nowe kopalnie i budować nowe zakłady przetwórcze, ale także podnosić ceny. Tak działa przecież wolny rynek.
Chiny świetnie na tym zarabiają
Międzynarodowa Agencja Energetyczna w swoim raporcie ostrzegła także, że 85% materiałów i surowców do samochodów elektrycznych i wszystkich technologii związanych z odnawialnymi źródłami energii (a więc np. farm wiatrowych czy paneli fotowoltaicznych) pochodzi z Chin. Tak więc świat chce zmieniać świat na lepszy dając zarabiać komunistycznemu reżimowi w Państwie Środka. Przypomnijmy, że Chiny nie mają problemu z handlem z Rosją, znacząco zwiększając obroty po wybuchu rosyjskiej agresji na Ukrainę. Powstaje więc pytanie, czy takie działania są w ogóle etyczne i jak bardzo różnią się od importu gazu, ropy i węgla z Rosji.
Ceny litu w ciągu ostatniego roku wzrosły prawie sześciokrotnie, a handel nim odbywa się w chińskiej walucie. To właśnie Chiny kupują bowiem do 99% światowej produkcji tego metalu. Znacząco wzrosły także ceny niklu, kobaltu, miedzy czy aluminium. Wszystko to miało miejsce już po wielomiliardowych inwestycjach wielu marek w samochody elektryczne.
Wnioski?
Podstawowy wniosek wynikający z powyższych danych jest bardzo prosty – nowe samochody będą coraz droższe. Zarówno te elektryczne, jak i spalinowe. Pojazdy na prąd będą drożały z konieczności przeniesienia na klientów coraz wyższych cen surowców do produkcji akumulatorów. A że podaż samochodów spalinowych na rynku maleje ze względu na niedobór półprzewodników i sytuację na Ukrainie, ich ceny także będą nadal rosły. Dzięki temu producenci uzyskają zresztą fundusze na ew. przekroczenie emisji ze swojej floty, za co… będą mogli nadal dotować drogie samochody elektryczne.
Cała sytuacja „pompuje” także rynek samochodów używanych, na którym nigdy nie było tak małego wyboru. Dzisiaj 2-4 letnie samochody używane są często droższe niż były jako nowe. Efekt całej sytuacji jest taki, że rośnie średni wiek samochodów, a wraz z nią emisja i inne problemy środowiskowe. Problemy, które miały więc zostać rozwiązane przez samochody elektryczne, pozostaną jeszcze aktualne przez wiele lat.