Monako, czyli najsłabsze ogniwo genialnego Leclerca
Walczący o mistrzostwo świata Charles Leclerc zachwycił świat Formuły 1 już w 2018 roku. To wtedy w debiutanckim sezonie nie przestraszył się doświadczonych rywali i dzięki świetnej jeździe z nawiązką spełnił postawione przed nim cele. Dzięki temu błyskawicznie trafił do Scuderii Ferrari, gdzie z miejsca stał się wielką gwiazdą i ulubieńcem fanów. Siedem pole position i dwa zwycięstwa już w pierwszym sezonie dla stajni z Maranello mówi samo za siebie. W 2019 roku niemal na każdym torze rywalizował na najwyższym poziomie. Jednym z niewielu słabych punktów jego sezonu w najbardziej utytułowanym zespole w stawce okazała się runda w Monako.
Domowy wyścig jest najgorszym momentem na niemoc. Zwłaszcza że w przypadku Leclerca nie jest to mowa tylko o tym jednorazowym przypadku. Zarówno w Ferrari, jak i w Alfie Romeo, a nawet jeszcze wcześniej – w niższych seriach – coś zawsze odbierało mu możliwość uzyskania dobrego rezultatu na ulicach rodzinnego państwa-miasta. Czy wiąże się z tym ogromna presja, którą kierowca nakłada na siebie przed domową rundą? A może to coś innego? Coś, co sprawia, że niezależnie od pozycji, Leclerc nie może ukończyć wyścigu w Monako. Warto spróbować dowiedzieć się tego, przeglądając jego pasmo porażek na przestrzeni lat.
Pęknięte serce, czyli weekend F2 w 2017 roku
Najczarniejszy weekend Charlesa Leclerca w Monako być może przypada już na 2017 rok. Kierowca prowadził przed nim w klasyfikacji generalnej Formuły 2 i wszystko wskazywało na to, że powiększy swoją przewagę w domowym wyścigu. Początek tego feralnego weekendu wskazywał na to, że nie ma innej możliwości. Leclerc wygrał sesję treningową, a następnie kwalifikacyjną. Start z pierwszej pozycji do sobotniego wyścigu na niezwykle wąskim torze sprawiał, że Monakijczyk był zdecydowanym faworytem do zwycięstwa.
Leclerc zbudował przewagę nad resztą stawki, nie myśląc już o tym, co dzieje się za nim. Tego dnia to on rozdawał karty, raz za razem ustanawiając najszybsze okrążenie wyścigu. Niestety ta piękna szarża przedwcześnie dobiegła końca. Jego mechanicy nie dokręcili jednego z kół podczas pit-stopu. Miało to miejsce w trakcie neutralizacji przy samochodzie bezpieczeństwa, więc młody kierowca spadł na sam koniec stawki, ponieważ musiał ponownie pojawić się w alei serwisowej. Chwilę później obecny lider zespołu Ferrari wycofał się z wyścigu, który miał być jego momentem chwały.
Dzień później, w wyścigu sprinterskim nie było się już o co bić, ponieważ 19-latek był zmuszony ruszać praktycznie z końca stawki. Na torze, na którym wyprzedzanie graniczy z cudem, ciężko było liczyć na przebicie się do czołówki. Awaria silnika na dwudziestym okrążeniu z pewnością bolała więc go mniej niż wykluczenie z wyścigu dzień wcześniej. Ten weekend był dla Leclerca koszmarny, a wszystko, co złe nie wydarzyło się z jego winy.
Wadliwe hamulce
Debiutancki wyścig w Monako, już za kierownicą bolidu F1 był wielkim momentem w karierze młodego Charlesa Leclerca. Kilka pierwszych wyścigów sezonu 2018, pokazało, że kierowca jeżdżący w tamtym roku z zespołem Alfa Romeo Sauber miał potencjał na stanie się wielką gwiazdą sportu. Wiele osób liczyło, że właśnie w Monako udowodni, iż nie jest zbyt pochopne stwierdzenie. Niestety jego pierwszy i zarazem ostatni domowy weekend w barwach szwajcarskiej ekipy nie poszedł po jego myśli.
Leclerc nie zachwycił w sobotnich kwalifikacjach. Najpierw w Q1 wywołał żółte flagi, wyjeżdżając na drogę ucieczki do zakrętu Saint-Devote. W drugiej części kwalifikacji był w stanie osiągnąć czas pozwalający jedynie na czternastą pozycję. Porównując do tego, co pokazał w kilku pierwszych rundach, taki rezultat nie był zadowalający. W wyścigu Leclerc powoli, ale stopniowo piął się w górę, zbliżając się do punktów. Wszystko skończyło się jednak fiaskiem na sześć okrążeń przed końcem wyścigu.
Hamulce w bolidzie Alfa Romeo nie wytrzymały dystansu 78 „kółek” i kierowca z Monako skończył swój wyścig przy szykanie Novuelle. Niestety na jego drodze znalazł się Brendon Hartley. Charles Leclerc nie miał jak wyhamować i uderzył z pełną prędkością w bolid ówczesnego kierowcy Toro Rosso. Pierwszy wyścig Leclerca na domowej ziemi w Formule 1 skończył się więc zupełnie inaczej, niż ktokolwiek zakładał. Zwłaszcza, iż pod koniec mógł realnie myśleć o zdobyczy punktowej.
Grande Tragedia, czyli GP Monako 2019
Ferrari w 2019 roku było postrachem dla wszystkich z wyłączeniem. Każdy pamięta jednak pewnie, że zespoły te momentami prowadziły zaciętą rywalizację. Dlatego właśnie Charles Leclerc, który przed GP Monako zdobył już pole position i stał na podium, pojawił się w księstwie z wielkimi oczekiwaniami. Treningi wskazywały na to, że jest o co walczyć. Włoska stajnia od FP1 biła się w czubie stawki właśnie z Mercedesem oraz Red Bullem. Na krętym i wąskim torze w Monako najważniejsze są jednak kwalifikacje. Tam jednak w przypadku Leclerca pojawił się spory problem.
Kierowca bardzo szybko przejechał swoje pierwsze czasowe okrążenie w sesji. Zespół Ferrari uznał, że to wystarczy, aby Leclerc awansował do kolejnej części kwalifikacji. Nagumowanie toru sprawiło, że rywale Monakijczyka byli w stanie poprawić swoje czasy. Dokonało tego tak wielu z nich, że Leclerc spadł na szesnaste miejsce i nie miał możliwości na uratowanie się przed zakończeniem sobotniej sesji dużo wcześniej, niż powinien. Nikogo nie powinno dziwić to, że Leclerc był nie tyle co rozczarowany, ale przede wszystkim zdenerwowany tym, że znalazł się w takiej sytuacji.
21-letni wówczas kierowca podjął fatalną w skutkach decyzję, zabierając złość ze sobą na niedzielny wyścig. Zawodnik ekipy Ferrari od samego startu prezentował skrajnie agresywną jazdę, przepychając się przez kierowców, którzy nigdy nie powinni znaleźć się przed nim na starcie tego wyścigu. Początkowy zachwyt jego manewrami szybko przerodził się w rozpacz. Kontakt z Nico Hulkenbergiem i ścianą zakrętu Rascasse, rozerwał oponę w jego bolidzie. Od tego momentu wiadome było, że Leclerc w tym wyścigu nie osiągnie już nic, dlatego zespół zdecydował się go wycofać. Najlepsza dotychczas okazja młodego kierowcy na popis umiejętności w Monako, została więc brutalnie zaprzepaszczona.
Rok na przeczekanie
Rok 2020 miał być kolejną szansą na rehabilitację Charlesa Leclerca na własnym podwórku. Przedsezonowe testy w Barcelonie wskazały jednak na to, że nie będzie to łatwe zadanie. Ferrari diametralnie straciło osiągi z wcześniejszych sezonów. Nigdy jednak nie przyszło nam dowiedzieć się, czego byłby on w stanie dokonać na ulicach Monako w 2020 roku. Przez pandemię koronawirusa wyścig został całkowicie odwołany i po raz pierwszy od 1954 roku nie był rundą sezonu mistrzostw świata Formuły 1.
Jedyną możliwością pozostało rozegranie wyścigu w oficjalnej grze komputerowej F1 2019, użytej do rozegrania serii „Virtual Grand Prix”, która niejako zastąpiła pierwsze osiem rund sezonu. Co ciekawe, nawet tam Leclerc nie znalazł sposobu na zwycięstwo. W wirtualnym wyścigu na ulicach Monako ze sporą przewagą pokonał go obecny lider zespołu Mercedesa George Russell, który zdominował te nietypowe mistrzostwa.
A co złego wydarzyło się w 2021 roku?
„Teraz już na pewno się uda”. Z takim nastawieniem Monakijczyk podchodził do zeszłorocznego wyścigu w księstwie. Wyglądało na to, że wszystko powinno pójść co najmniej gładko. Ferrari prezentowało się z naprawdę dobrej strony na początku sezonu. Leclerc i Sainz, który dołączył do zespołu w zimie, od początku stworzyli zgrany duet. Dobrą formę potwierdzić potwierdzili Monako. Co prawda Leclerc przejechał w FP1 tylko cztery „kółka”, po czym zawiodła go jednostka napędowa. W popołudniowej sesji udało mu się jednak zaskoczyć wszystkich najszybszym czasem.
Ferrari nagle znalazło się w walce o pole position. Najbardziej zależało na tym oczywiście 23-letniemu lokalnemu bohaterowi. Leclerc zajął drugą pozycję w pierwszej części czasówki i pierwszą w drugiej. Kluczowe przejazdy na początku Q3 wskazały jego przewagę nad resztą stawki, ponieważ uzyskał on najlepszy czas. W ostatniej próbie wystarczyło więc tylko obronić pozycję przed Sainzem, Verstappenem oraz Valtterim Bottasem. Przez pierwszy sektor cała czwórka pędziła jak w amoku i nie wiadomo było, kto z nich wywalczy pole position. Niestety pod koniec okrążenia najważniejszego w tej historii Charlesa Leclerca doszło do katastrofy.
Autor najszybszego czasu roztrzaskał swoje Ferrari w sekcji basenowej, co zablokowało przejazdy jego rywali. Kierowca wywalczył pierwsze od 2019 roku pole position, ale sytuacja wyglądała naprawdę źle. Wszyscy liczyli jednak oczywiście, że mechanicy z Maranello sprawdzą dokładnie jego bolid w nocy z soboty na niedzielę. Tak się niestety nie stało. Skupili się oni na prawej stronie konstrukcji SF-21, dlatego że to właśnie ona spotkała się z betonową ścianą. Chichot losu chciał więc tego, że gdy kierowca z numerem szesnaście wyruszył ustawić bolid na pierwszym polu, zawiódł… lewy wał napędowy. Nienaprawialna usterka sprawiła, że nie wystartował on w wyścigu w ogóle, co było nożem w serce dla niego i chyba wszystkich fanów F1.
Limit pecha w Monako wyczerpany?
Nadszedł 2022 rok, kiedy to wszystkie oczy są już zwrócone na kolejną rundę o GP Monako. Charles Leclerc już po raz czwarty będzie miał okazję przełamać niechlubną klątwę domowego wyścigu, która ciąży na nim od początku kariery w Formule 1. Może to być jednak trudne wyzwanie, ponieważ na jego plecach znajduje się teraz potrójna presja. Po pierwsze bolid Ferrari ewidentnie przyspieszył, co sprawia, że Monakijczyk może walczyć o tytuł mistrza świata.
Łączy się to jednak z tym że musi go spróbować wyrwać z rąk Maxa Verstappena, który jest w tym roku zabójczo szybki. Ponadto wszystko ostatni wyścig o GP Hiszpanii obudził lawinę obaw, ponieważ jednostka Ferrari odmówiła posłuszeństwa, gdy Leclerc znajdował się na spokojnym prowadzeniu. To wszystko może zagrać tylko i wyłącznie na niekorzyść kierowcy, który skończył już 24 lata. Poprzednie lata pokazały bowiem, że będzie on za wszelką cenę pokazać swoją siłę na własnym podwórku. Niekorzystna sytuacja w klasyfikacji mistrzostw świata sprawia, że nie może on sobie też pozwolić na sytuację, w której będzie się ograniczać, byle tylko ukończyć ten prestiżowy wyścig.
Jeśli jednak to, co dzieje się w Monako z Leclerkiem jest klątwą, a nie „niemocą”, można ewentualnie liczyć na to, że wyczerpał już on limit pecha na ten rok. To dlatego, że podczas niedawnego historycznego Grand Prix w księstwie, uderzył w bandę, prowadząc Ferrari Nikiego Laudy. Nie była to jednak jego wina, ponieważ podobnie jak w 2018 roku zawiodły hamulce. „Odhaczenie” dorocznej kraksy w Monako może być powodem do ulgi, ale też do jeszcze większych obaw. Być może to właśnie najbliższy weekend Formuły 1 odpowie na pytanie, co stoi za fatalną dyspozycją Leclerca w Monako?