The king is back
Uwielbiany przez licznych fanów, nie tylko tych w Meksyku, Sergio Perez znów błysnął swoim bogatym rzemiosłem wyścigowym. Kierowca nie pozostawił nikomu żadnych wątpliwości względem tego, kto zwycięży na ulicach Singapuru. Nie przeszkodziły mu ani ataki ze strony napierającego Charlesa Leclerca, jak i 5-sekundowa kara. Ta została nałożona na niego po wyścigu za podjeżdżanie pod samochód bezpieczeństwa. Wniebowzięty Meksykanin nie mógł się posiąść z radości po wygraniu siedemnastej rundy sezonu 2022.
– To zwycięstwo jest dla mnie naprawdę wyjątkowe, ponieważ w ostatnich kilku wyścigach znalazłem się na wyboistej ścieżce. I oczywiście media w Formule 1 uczyniły ją ekstremalnie… wyolbrzymioną. Może to po prostu dlatego, że jestem Meksykaninem i jeśli nie ma mnie dwa wyścigi z rzędu na podium, to mam najgorszy sezon, więc Red Bull powinien mnie porzucić no i tego typu rzeczy, które można zobaczyć [w mediach – przyp. red] – stwierdził Perez.
Meksykanin pije do tego, że opinie na jego temat w tym sezonie są strasznie niejednolite. Na początku sezonu był on wręcz niesiony wsparciem i pochwałami, które należały mu się jak nigdy za fenomenalną postawę w pierwszych kilku wyścigach. Gdy jednak zespół kazał mu zejść z drogi Maxa Verstappena w walce o zwycięstwo w Hiszpanii i Baku, podważono jego ambicje, którą na ten sezon było zdobycie tytułu wśród kierowców.
Wzloty i upadki
32-latek uciszył swoich hejterów zjawiskowym zwycięstwem w Monako, lecz po tym i wspomnianym Baku nadszedł straszny regres. W wyścigach okresu wakacyjnego, poczynając od czerwcowego GP Kanady popularny „Checo” nagle zgubił swoje świetne tempo. Był to początek naprawdę słabej formy i popełniania przez niego głupich i przede wszystkim niewymuszonych błędów. Jedyną rundą pomiędzy wspomnianą wizytą w Montrealu, a niedawnym ściganiu w Singapurze, z której Perez może być w pełni dumny, było GP Wielkiej Brytanii.
Meksykanin fenomenalnie ścierał się z kierowcami Ferrari. Niestety jeden kontakt z liderem „czerwonych” Charlsem Leclerkiem był na tyle mocny, że uszkodził on przednie skrzydło w jego bolidzie Red Bulla. Kierowca z Gualadajary ani myślał się poddać i wrócił na drugie miejsce po spadnięciu na szary koniec stawki. Perez dobrze poradził sobie też na torze Spa w Belgii, gdzie zajął drugie miejsce w kwalifikacjach i w wyścigu.
Wtedy jednak był niesiony konstrukcją Red Bulla. Widać to po tym, że niedzielne zawody wygrał Max Verstappen. Holender startował z czternastego pola, a i tak odstawił swojego partnera z zespołu na około 20 sekund. Pozostałe kilka wyścigów pomiędzy czerwcem a wrześniem, to jednak prawdziwa niemoc w wykonaniu Pereza. Wtedy wyglądało to, jak powrót demonów z podobnego okresu sezonu 2021. Teraz jednak wiemy, co tak naprawdę poszło nie tak.
Równy i równiejszy
Trudno stwierdzić, czy zaistniały proces był celowy, ale wygląda na to, że konstrukcja RB-18 początkowo bardziej pasowała Sergio Perezowi. Bolid prowadził się jak po sznurku, czyli tak jak 32-latek wręcz uwielbia. Meksykanin najlepiej czuje się w bolidzie, który mówiąc najprościej, jest sztywny. Miał on takowy w 2020 roku. „Inspirowany” wcześniejszym Mercedesem W10 bolid Racing Point idealnie leżało kierowcy z numerem 11. W ten sposób nie zyska wielu dodatkowych części sekundy, ale co najważniejsze ich nie straci. Przeciwieństwem jest Max Verstappen, który uwielbia walczyć z bolidem.
Jego preferowany styl jazdy najłatwiej osiągnąć z bolidem, który ma „luźny przód”. Pozwala to na wrzucanie bolidu w kontrolowany poślizg, co zrobione w odpowiedni sposób uwalnia dodatkową wydajność. Jakby tego było mało, zespół ewidentnie przestraszył się dobrej formy drugiego kierowcy zespołu. Rozwój konstrukcji został oparty na potrzebach Maxa Verstappena, a ponadto 25-latek jako jedyny dostał zupełnie nową podłogę.
Perez długo jeździł ze starą specyfikacją, rzekomo ze względu na limity budżetowe, a także porównywanie danych na różnych obiektach. Efekt był jednak mierny. Red Bull w końcu się więc zlitował i na weekend w Singapurze „Checo” dostał swój egzemplarz podłogi, która jest już od dawna w bolidzie z mistrzowskim numerem 1. Co ciekawe Perez od razu otarł się o pole position i w dominującym stylu wygrał na ulicach tworzących obiekt Marina Bay.
Na co stać Pereza w końcówce sezonu?
Sezon 2022 F1 jest już daleko za górą i szybko zmierza ku końcowi. Jak wiemy, Max Verstappen może sobie zapewnić tytuł mistrzowski już w Japonii. Musi tam zdobyć tylko o kilka więcej punktów od Charlesa Leclerca i oczywiście Sergio Pereza, którego wzięliśmy pod lupę. Holender miał jednak taką możliwość już w Singapurze, lecz tam nie udało się to. Zagadką więc jest to, czy coś podobnego nie podzieje się na Suzuce.
Oczywiście, żeby stracić ten tytuł, zwłaszcza kosztem Pereza, 25-latek musiałby mieć najgorszy koniec sezonu w karierze. DNF w każdym wyścigu to tak naprawdę jedyny scenariusz, który stwarza realną szansę mistrzostwa świata dla meksykańskiego kierowcy. Przy okazji musi on wygrywać w każdym wyścigu. Nie jest to aż tak niemożliwe. Już w zeszłym roku zdobył on podium w Stanach i Meksyku. Otarł się także o finisz w najlepszej trójce w Brazyili i Abu Zabi. Właśnie te tory zostały jeszcze w kalendarzu sezonu 2022.
Sergio Perez i tak będzie mógł mówić o dobrym sezonie. Wielce przyczynił się do tego, że Red Bull najprawdopodobniej jeszcze w tym tygodniu będzie celebrował zdobycie tytułu wśród konstruktorów. Wygląda też na to, że pierwszy raz w swojej karierze zostanie on wicemistrzem świata. Wyścig w Singapurze zdecydowanie pokazał, kto jest w lepszej formie w jego starciu z Leclerkiem, do którego „Checo” traci zaledwie dwa punkty.