Znowu?
Mick Schumacher na początku sezonu rozbijał się raz za razem. Syn legendarnego Michaela uszkadzał swoją maszynę w Arabii Saudyjskiej, Monako, a dodatkowo na torze Imola zrujnował wyścig zarówno sobie jak i Fernando Alonso. Gdy już wydawało się, że Niemiec nieco ustabilizował swoją formę i mniej wikłał się w incydenty. Zła passa powróciła jednak podczas pierwszego treningu przed tegorocznym GP Japonii. Mistrz F2 z 2020 roku po wykonaniu próbnego startu na koniec sesji, wpadł w poślizg na wyjściu z „esek” i z impetem uderzył w bandę. W wyniku zdarzenia kierowca ekipy Haas, opuścił drugi trening.
– Przed tym wykonaliśmy próbny start. Na pewno nie pomocne to, że straciliśmy temperaturę opon, podczas tego manewru. Kierowca jadący przede mną spowodowało, że nic nie widziałem przez strumień wody. To wedle mnie się przyczyniło do wypadku. Akurat wtedy testowaliśmy coś, tak aby mieć jak najlepsze przełożenia na wyścig – wyjaśnił Schumacher w wywiadzie dla DAZN.
Utrudnione zadanie
Niemiecki kierowca nigdy wcześniej nie miał okazji jeździć po torze Suzuka. Tym samym stracił on możliwość porządnego zapoznania się z tym obiektem. Sam zainteresowany jest w pełni tego świadomy.
– To pierwszy raz, gdy tutaj rywalizuję. Nie wiem, gdzie robią się kałuże, gdzie stoi woda. Tu ona w kilku miejscach bardzo mocno utrudnia życie. To coś, z czym trzeba się koniecznie zaznajomić, by nie mieć kłopotów. Gdyby do tego doszło kilka metrów dalej, pewnie by mnie tylko obróciło o 360 stopni i pojechałbym dalej, bez uszkodzeń – dodał mistrz F2 z 2020 roku.
Przed Mickiem Schumacherem stoi teraz poważne wyzwanie. Młody zawodnik musi bardzo szybko zapomnieć o swojej wpadce i wziąć się w garść. Nie jest on bowiem pewny swojego bytu w F1, a takimi sytuacjami zwyczajnie sobie nie pomaga. Dodatkowo Kevin Magnussen w obu sesjach treningowych wykręcił czas dający 5. miejsce. Duńczyk czuje się jak ryba w wodzie na torze Suzuka. Skandynaw dzięki temu ma kolejną dużą przewagę nad swoim kolegą z zespołu. Zobaczymy czy ją wykorzysta.