Connect with us

Czego szukasz?

Formuła 1

Michael Andretti nie poddaje się. „Poczyniliśmy całkiem niezły progres”

Formuła 1 wciąż nie wydała jednoznacznej decyzji w sprawie zgłoszenia Michaela Andrettiego, który planuje dołączyć do stawki królowej sportów motorowych z własną ekipą w sezonie 2024. Amerykanin starł się jak dotąd z kilkoma murami: milczenia, korporacyjnych mglistych zapewnień i niechęci ze strony niektórych szefów ekip już w padoku obecnych. Plany Andrettiego zniknęły wtedy z dyskursu na dobre kilka miesięcy, ale on sam zapewnia, że nie zrezygnował z marzenia. Wręcz przeciwnie – walczy.

Michael Andretti
Fot. IndyCar / Mario Andretti

Fiasko rozmów

Jednego Michaelowi Andrettiemu odmówić nie można – ma w sobie wolę walki i niezachwianą determinację. Mimo piętrzących się trudności z przekonaniem włodarzy F1 do zaakceptowania jego dopiero powstającej ekipy, były znakomity kierowca daleki jest od powiedzenia pas i zarzucenia swego ambitnego konceptu.

Saga Andrettiego ze stworzeniem własnej ekipy trwa już od zeszłego sezonu, gdy bezskutecznie próbował wejść w struktury ekipy Saubera/Alfy Romeo. Właścicielem stajni jest szwedzki miliarder Finn Rausing, kontrolujący ją przez fundusz inwestycyjny Islero Investments. Islero powstało, by odseparować zespół i jego departament inżynierii od szwajcarskiego Longbow Finance, które kupiło całego Saubera w roku 2016. Rausing wydawał się zainteresowany propozycją Amerykanina i podobno podał cenę, którą Andretti gotowe było zapłacić, ale negocjacje utknęły w martwym punkcie.

ZOBACZ TAKŻE
Mario Andretti - urodzony po to, aby się ścigać | Legendy motorsportu

Okazało się bowiem, że o ile bazowe postulaty nie przeszkadzały Amerykanom, o tyle specyficzne wymagania postawione przez Rausinga już nie wpasowywały się w ich biznesplan. Według Auto Motor und Sport Szwed zażądał nie tylko odpowiedniej kwoty za kupno, ale też gwarancji w wysokości 50 milionów dolarów rocznie płatnej z góry. Miałaby ona posłużyć jako zabezpieczenie przed ewentualną utratą sponsorów i umożliwić ekipie utrzymywanie się w okolicach limitu budżetowego.

Podczas Grand Prix Stanów Zjednoczonych stało się jasne, że do umowy nie dojdzie, choć Andretti negował znaczenie kwestii finansowych. – Chciałbym położyć kres plotkom o tym, że nie zawarliśmy porozumienia z powodów finansowych. To nie ma nic wspólnego z prawdą. Podczas ostatnich godzin negocjacji  dyskutowaliśmy o kwestii kontroli i to właśnie zabiło interes. Zawsze mówiłem, że jeśli umowa nie będzie odpowiednia, nie podpiszemy jej. A odpowiednia nie była.

Zmiana priorytetów

Konkluzją wypowiedzi mistrza serii CART z 1991 roku stały się słowa: kontynuujemy poszukiwania innych możliwości. Tych na horyzoncie brakowało – jedyną stajnią, w której Andretti mógłby szukać sprzymierzeńców był Williams. Ludzie z Dorilton Capital nie chcieli jednak słyszeć o sprzedaży zespołu, który dopiero co przejęli.

Jedyną opcją stało się zatem założenie własnej stajni – ogromne wyzwanie, ale i wielki amerykański sen. W jego własnym zespole możliwości Andrettiego nikt by nie ograniczał. W jego własnym zespole nikt nie wtrącałby się w zarządzanie składem. I wreszcie, w jego własnym zespole sam mógłby dobrać sobie kierowców.

ZOBACZ TAKŻE
Colton Herta testował bolid McLarena. "Zespół był pod wrażeniem"

Wśród nich na pierwszy plan wysuwał się (i wciąż wysuwa) Colton Herta, bohater transferowych gierek skalą zawiłości przebijających chyba nawet przypadek Oscara Piastriego. Andretti już w zeszłym roku powtarzał, iż 22-latek w kwestii wejścia do padoku zawodników z USA byłby idealnym wyborem.

Andretti nie zamierzał zastanawiać się dłużej. Wraz z ojcem – mistrzem świata z roku 1978 – na początku tego roku wysłał do FIA dokumenty dotyczące zgłoszenia. Ich treści oficjalnie nie sprecyzowano, ale Amerykanin zawczasu rozpoczął medialną kampanię dołączenia do sportu w sezonie 2024. Sęk w tym, że spotkał się, jeśli nie z niechęcią, to w najlepszym razie – ambiwalencją.

Colton Herta Andretti

Fot. Andretti Autosport / Twitter

FIA, F1, szefowie ekip – wszystkie zaangażowane instancje podkreślały, że Andretti musiałby wykazać, iż wniesie do sportu nową wartość. – Myślę, że dziś, w obecnych warunkach F1, problemem nie jest ilość [ekip – przyp. red.]. Obserwujemy wzrost wartości sportu […]. To kwestia zrozumienia, nie tylko przez tych, którzy mają więcej do powiedzenia albo mówią głośniej, ale też przez innych – podkreślał Stefano Domenicali, potwierdzając, iż nie tylko Amerykanin zainteresowany jest dołączeniem do serii.

W podobnym tonie wypowiadał się Toto Wolff. Szef Mercedesa jawnie sugerował, iż więcej do sportu wniósłby koncern motoryzacyjny występujący w roli producenta. To sprokurowało ożywioną wymianę zdań między Amerykaninem (i jego ojcem) a Austriakiem, ale nie zmieniło ogólnej percepcji. W padoku Amerykanina wciąż wspierają tylko McLaren (przez dobrego kolegę Zaka Browna) i Alpine (skore dostarczyć silniki Renault).

Na własnych warunkach

Sprzeczne pragnienia nie powstrzymują Michaela Andrettiego przed dalszym rozwijaniem portfolio pod kątem F1. – Tak, wciąż idziemy naprzód – zadeklarował. – Wciąż ciężko pracujemy. Myślę, że dokonaliśmy całkiem niezłego progresu w ciągu ostatnich kilku miesięcy i nie kapitulujemy dodał.

Toto Wolff

Toto Wolff nie wydaje się zachwycony perspektywą dołączenia Andretti Global do F1 | Fot. Mercedes AMG F1

Szczegóły tej intensywnej pracy nie zostały wyjawione, ale wiadomo, że Andretti niebawem rozpocznie budowę nowej, potężnej fabryki dla całej marki. Konstrukcja kosztującej 200 milionów dolarów siedziby opodal lotniska w Indianapolis rozpocznie się w przyszłym tygodniu. Kompleks ma być gotowy w roku 2025 i zapewnić 500 nowych miejsc pracy.

Swój dom znajdzie w nim nie tylko zespół F1 (jeśli powstanie), ale też reszta wyścigowego wyposażenia Andrettiego. Amerykanin przez lata konsekwentnie budował bowiem swoją markę w najróżniejszych dyscyplinach. Obecnie posiada stajnie w IndyCar, Indy Lights, Formule E, Extreme E oraz IMSA.

ZOBACZ TAKŻE
Toto Wolff stawia warunki Andretti Global. "Muszą stanowić wartość dla F1"

F1 będzie tam tylko składową, bowiem większość prac Andretti i tak planuje wykonywać w Europie, najlepiej skomunikowanej i przystosowanej do działania w sporcie o tak wielkim zasięgu. Zwłaszcza, jeżeli zespół ma powstać od zera, a właśnie taki cel Amerykanin postawił sobie za punkt honoru.

Nie jest jasne, czy F1 i federacja pozwolą mu wypełnić swój cel w wyznaczonym terminie. Być może jedyną nadzieją Amerykanina pozostają słowa Grega Maffeia, prezydenta Liberty Media. Rodak Andrettiego wskazał, że jest potencjał do ewentualnego zwiększenia liczby zespołów w przyszłości. Tryb przypuszczający – na nic więcej Amerykanie na razie nie mogą liczyć.

Reklama