To już nie jest symbol jakości
Mercedes-Benz od wielu lat jest uważany za symbol jakości. To nie była jednak tylko obiegowa opinia, bowiem potwierdzały ją testy specjalistów, którzy mieli bardzo mało powodów do krytyki. Te czasy jednak minęły, a „pancerne” Mercedesy powoli przechodzą do historii.
Według niemieckiej federalnej agencji KBA (Kraftfahrt-Bundesamt, odpowiednik polskiego Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego) Mercedes w zeszłym roku odnotował rekordową liczbę wezwań serwisowych. Wszystko zaczęło się w styczniu od awarii sterowania w Klasie S, po której nastąpiła prawdziwa lawina.
W marcu do serwisów wezwano ponad 264 tys. modeli Klasy C i GLC z powodu możliwej awarii systemu przeciwpożarowego. Jednocześnie producent poinformował właścicieli Klas C i E oraz modeli CLK i CLS, że panoramiczny dach w ich samochodach może odpaść z powodu złego klejenia.
Można wymieniać długo
Mało? Klasa G została wezwana z powodu możliwości nagłego otwarcia albo – dla odmiany – nagłego zablokowania tylnych drzwi. W podobnym czasie do łask wróciła Klasa S, którą tym razem wezwano z powodu możliwości oderwania się panoramicznego dachu, a następnie nieprawidłowego zamocowania rozrusznika, co mogło doprowadzić do samozapłonu.
Moglibyśmy tak wymieniać naprawdę długo. Potencjalne awarie pompy paliwa, przednich szyb, chłodnicy oleju, szczelności akumulatorów elektrycznego EQC czy oprogramowania jednostki sterującej to kolejne problemy. Nie o to jednak chodzi, a o brak wyciągania wniosków.
Prawdziwa katastrofa nastąpiła pod koniec roku, kiedy koncern wezwał blisko 850 tys. samochodów, w przypadku których awaria recyrkulacji spalin mogła doprowadzić do samozapłonu. Do tego doszedł problem, o którym już pisaliśmy szerzej na motohigh.pl. Mercedes wysyłając wezwania serwisowe nie był w stanie podać terminu naprawy, ponieważ nie miał do tego niezbędnych części. Można więc śmiało zaryzykować tezę, że poza kosztami napraw niemiecki producent będzie musiał się zmierzyć z wnioskami o odszkodowania.
Trudny początek nowego roku
Nowy rok także zaczął się nie najlepiej. Nie dość, że światło dzienne ujrzały kolejne akcje serwisowe, to Mercedes debatuje z KBA nad możliwością wezwania kilkuset tysięcy samochodów z silnikiem Diesla, które mogą być wyposażone w nielegalne oprogramowanie. Niemiecki producent rzekomo gromadzi już rezerwy finansowe, więc liczy się z taką możliwością.
Sytuacja jest tak zła, że nawet niemieckie media zastanawiają się, co się dzieje z Mercedesem. Cała sytuacja z pewnością nie wpływa dobrze na wizerunek całej marki, a nasz artykuł to tylko kropla w morzu. Według ekspertów zasadniczym problemem w wielu przypadkach są koszty. Producenci wykorzystują te same komponenty do różnych modeli, co nie zawsze jest idealnym rozwiązaniem. Do tego dochodzą awarie części czy systemów pochodzących od dostawców, co może mieć związek z wyborem takich oferujących najniższe ceny, a tym samym często niepewną jakość.
Nie chcemy wcielać się w rolę doradców zarządu Mercedesa, ale ewidentnie trzeba coś zmienić. Zwłaszcza w dobie transformacji na samochody elektryczne, kiedy klienci wybierają swoje pierwsze „elektryki”. Marka kojarząca się z awariami i problemami może mieć wtedy trudności na coraz bardziej konkurencyjnym rynku.