Krótkie spojrzenie na historię
Kiedy Alpine powróciło w 2017 roku, wiele osób było w szoku, że szukający już wówczas oszczędności koncern Renault zdecydował się na reaktywację kultowej marki, tworząc niszowy samochód, jakim bez wątpienia jest Alpine A110S. Francuzi mieli naprawdę szumną kampanię reklamową dotyczącą powrotu legendarnej marki. Co więcej, założenia konstrukcyjne były naprawdę świetne – niska masa własna, mocny turbodoładowany silnik umieszczony centralnie, napęd na tył, a więc doskonałe wyważenie oraz świetne właściwości jezdne.
Wydawać by się mogło, że takie połączenie to przepis na sukces. Ba, producent otwarcie twierdzi, że jego głównym konkurentem jest Porsche 718 Boxster. W naszym teście przekonaliśmy się, że Alpine A110S rzeczywiście oferuje porównywalne doznania co Porsche… Co innego pod względem jakości, której daleko do marki z Zuffenhausen. Rzeczywiście emocji nie brakowało… Także tych negatywnych, gdyż na początku testu zdarzyła się bardzo poważna awaria, rzutująca mocno na wizerunek całej marki Alpine.
Wizualnie jak najbardziej in plus
Stylistycznie francuskie coupe jest naprawdę udane. Dobrze dobrane proporcje, zwarte i niewielkie nadwozie w stylu retro mocno nawiązuje do kultowego A110 z lat 60-tych, jednocześnie nie rezygnując z typowych dla współczesnych pojazdów elementów. Charakterystyczną cechą Alpine A110S są LED-owe ringi w okrągłych reflektorach. To mierzące niecałe 4,2 m długości coupe jest naprawdę zgrabne i prezentuje się rasowo. Długie drzwi, małe szyby, wreszcie smukły tył z wąskimi LED-owymi lampami i centralnie umieszczoną końcówką układu wydechowego niczym w Megane RS mówiąc kolokwialnie „robią robotę”. Obecny w testowanym egzemplarzu lakier niebieski Alpine za 8620 zł podkreśla sportowy charakter auta i świetnie pasuje do matowoczarnych 18-calowych felg GT Race. Ze smaczków stylistycznych warto wspomnieć o logo Alpine na klapce wlewu paliwa czy też o elemencie ozdobnym na tylnym słupku.
Alpine A110S nie należy absolutnie do dużych samochodów. Wręcz przeciwnie – francuskie coupe ma rozmiary zbliżone do miejskich hatchbacków. Mimo to wygląda nieziemsko. Francuzom sztuka retrofuturyzmu się zdecydowanie udała. Auto mierzy niecałe 4,18 m długości, 1,8 szerokości oraz 1,25 m wysokości, przy rozstawie osi liczącym zaledwie 2,42 m. W 2021 roku Alpine A110 przeszło lifting, jednak miał on głównie kosmetyczny charakter, jeśli chodzi o kwestie wizualne – głównie dodano nowe lakiery i wzory felg i wprowadzono delikatne zmiany w aerodynamice. Mieliśmy jednak do czynienia jeszcze z egzemplarzem sprzed liftingu. Szkoda tylko, że niektóre elementy nie przystają do marki premium, na jaką rzekomo kreuje się Alpine. Klapka wlewu paliwa, choć zawierała stylowe, czarne logo marki, odstawała od reszty nadwozia, zaś lusterka wyglądają niczym przeniesione żywcem z Renault Clio II z 2001 roku! Coś tu chyba poszło nie tak…
W środku stylowo, ale i budżetowo
Kabina Alpiny jest minimalistyczna i czuć, że projektanci walczyli o każdy gram. Przykładowo zamiast sztywnych uchwytów drzwi zastosowano obszyte skórą paski, jest też lewitująca konsola środkowa, zaś kabinę pozbawiono podłokietnika centralnego. Co więcej, fotele można regulować na wysokość jedynie odkręcając śruby specjalnym kluczem. Są one lekkie, świetnie trzymają ciało w zakrętach i wykonano je z alcantary i skóry. Kabinę zdobią kontrastowe pomarańczowe szwy. Wiele elementów kabiny, w tym deskę rozdzielczą, tunel środkowy czy podłokietniki na drzwiach obszyto skórą. Klimat w kabinie poprawiają wstawki w kolorze nadwozia na drzwiach i elementy nawiązujące do tych ze słupków C.
Niestety walka o kilogramy odbija się na jakości wykończenia i spasowania poszczególnych materiałów. Mimo wszystko jest dość sporo twardych tworzyw, zaś niektóre elementy nie powinny się znaleźć w aucie za ponad 300 tys zł. Mowa tu chociażby o panelu klimatyzacji z poprzedniego Renault Clio, przyciskach i manetkach z Dacii Sandero (np. na tunelu środkowym od tempomatu) czy też bardzo słabo spasowanych przyciskach na pilocie przy kierownicy. Cóż pod tym względem Alpinę od Porsche dzieli wręcz przepaść… Zresztą nie tylko pod tym.
Multimedia są wręcz tragiczne
Są one po prostu beznadziejne. Naprawdę, czuło się jakby się przesiadło do auta sprzed 15 lat! Mały, 7-calowy ekran z bardzo powolną reakcją na dotyk (trzeba mocno naciskać), ograniczone możliwości (nie ma Apple CarPlay’a ani AndroidAuto), przestarzałe grafiki, zagmatwaną obsługą nawigacji czy brakiem możliwości podłączenia telefonu podczas jazdy. Dobrze chociaż, że oferuje on bogate wskazania telemetryczne pod kątem jazdy sportowej, zwłaszcza przydatne na torze. Umieszczone poniżej przełączniki również są kiepsko spasowane. Rozumiem, że to minimalistyczne i surowe auto, ale wszystko ma swoje granice – Porsche robi to lepiej. Na pocieszenie warto dodać, że poliftowa Alpine A110 otrzymała już nowe multimedia z Apple CarPlay’em, AndroidAuto i – miejmy nadzieję – lepszą reakcją na dotyk.
Kierownica bardzo dobrze leży w dłoniach, obszyto ją skórą i alcantarą, ma czerwony znacznik położenia kół i kontrastowe przeszycia, podobne jak na fotelach i podłokietnikach. Drażni dość zagmatwana obsługa komputera pokładowego oraz niedokładność niektórych wskazań. Na szczęście prędkość i obroty są dobrze widoczne, podobnie jak poziom paliwa. Plus za przycisk Sport na kierownicy, dzięki czemu szybko można obudzić w Alpinie „dzikie zwierzę”. Ciekawie rozwiązano obsługę skrzyni biegów – za pomocą trzech przycisków na tunelu środkowym (N, D oraz R). Pozbawiono ją natomiast przycisku P – przy wyłączeniu auta skrzynia sama przechodzi w P. Nie zawsze się to jednak sprawdza, o czym boleśnie się przekonałem…
Ascetyczne wnętrze, walka o każdy kilogram – to lubimy!
Nim jednak o tym wspomnę, parę słów o wyposażeniu. Auto posiada m.in. bardzo dobry system audio Focal, przednie (1570 zł) i tylne czujniki parkowania, wirtualne zegary, tempomat, klimatyzację i elektrycznie otwierane szyby. W samochodzie za 300 tys. zł razi fatalnej jakości kamera cofania z małym obrazem między zegarami.
Oczywiście nie ma co liczyć na względy praktyczne w przypadku Alpine A110S. Mamy dwa małe bagażniki (jeden z przodu, drugi z tyłu), o łącznej pojemności 199 l. W kabinie jest ciasno, wsiada się ciężko i siedzi się bardzo nisko… Ale to dobrze. Grunt, że fotele świetnie trzymają w zakrętach.
Na początek poważna awaria i podróż lawetą do Katowic
Z dziennikarskiego obowiązku musimy wspomnieć o pewnym bardzo przykrym dla marki incydencie. Otóż w drodze z Warszawy do Katowic samochód w pewnym momencie odmówił całkowicie posłuszeństwa. Stanęliśmy bowiem w korku na autostradzie A1 i silnik został zgaszony przez układ Start&Stop, po czym już nie odpalił. Jednostka dławiła się i szarpała, jednak bez skutku. Wyglądało to jakby zabrakło paliwa w baku, mimo iż mieliśmy blisko 3/4 zbiornika. Najgorsze było jednak to, że nie można było wrzucić trybu N, by zepchnąć auto na pobocze, w efekcie czego jeszcze bardziej zwiększyliśmy korek stojąc na lewym pasie przez blisko 2 godziny. Wreszcie udało się odblokować samochód i zapakować na lawetę, po czym zostało zawiezione do serwisu Alpine w Katowicach.
Na następny dzień auto było już zrobione, jednak niesmak pozostał. Zwiększył się on tym bardziej, gdy poznaliśmy przyczynę usterki. Otóż okazało się, że w mającym rok czasu Alpine A110S z przebiegiem 32 000 km padła pompa paliwa! Przy okazji poznaliśmy też niechlubną procedurę marki Alpine w Polsce, która być może bierze się z ponadprzeciętnej awaryjności tych pojazdów. Z uwagi na poufność tych informacji nie będziemy jednak publicznie zdradzać, o jaką procedurę chodzi. Być może był to jednorazowy przypadek i bardzo byśmy chcieli, by tak było. Na szczęście dalsza część testu przebiegła bez zakłóceń. Jedno jest pewne – Porsche jest zdecydowanie bardziej godne zaufania i mniej narażone na takie „wpadki”. Niemniej bardzo doceniamy pomoc centrali Renault i salonu Alpine w Katowicach, gdyż bez nich nie udało by się tak sprawnie rozwiązać problemu.
Wreszcie jedziemy
Odpalamy „francuskie Porsche” i pora ruszać. Od razu do uszu dobiega rasowy gang umieszczonej za plecami jednostki. Sercem pojazdu jest bowiem turbodoładowany silnik benzynowy R4 o pojemności 1.8 litra, rozwijający 292 KM oraz 320 Nm. To ta sama jednostka, co gości w Megane RS. Moc trafia na tylne koła za pośrednictwem 7-biegowej dwusprzęgłowej przekładni. Działa ona naprawdę szybko, zaś silnik chętnie wkręca się na obroty i ochoczo reaguje na dodanie gazu. Przy tym, zwłaszcza w trybie Sport bardzo rasowo brzmi i potrafi obficie strzelać z wydechu, co jest także zasługą aktywnego układu wydechowego z regulowanymi klapkami. Przyspieszenie od 0 do 100 km/h zajmuje 4.4 sekundy, zaś prędkość maksymalna wynosi 260 km/h.
Rzeczywiście Alpine A110S zapewnia bardzo bezpośrednie doznania z jazdy, układ kierowniczy momentalnie przekuwa ruchy kierownicą w czyn, zapewniając mnóstwo frajdy z jazdy. Auto trzyma się drogi jak przyklejone, a kiedy trzeba, potrafi w kontrolowany sposób zarzucić tyłem (w trybie Sport). Frajdę potęgują wygodne manetki przy kierownicy, zaś skuteczne hamulce z twardą pracą pedału dbają o odpowiednio krótką drogę hamowania. Komfort jazdy niestety na tym cierpi, ale taki samochód nie ma być komfortowy, tylko szybki i brutalny. I taki też jest. To naprawdę świetna zabawka. Przy okazji nie pali przesadnie dużo, bowiem średnie zużycie oscyluje w granicach 8-9 l/100 km, w czym zasługa niskiej, wynoszącej raptem 1100 kg masy własnej. Oczywiście korzystanie z potencjału auta znacząco podnosi te wyniki – spokojnie można dobić do 14-15 litrów.
Cenowo bez wątpienia premium
Alpine reprezentuje poziom Porsche, jeśli chodzi o cenę. Bazowe A110 w poliftingowej odmianie (testowałem jeszcze przedliftingową) kosztuje od 269 900 zł. Bogatsza odmiania GT to już koszt 319 900 zł. Testowany wariant A110 S kosztuje już 321 900 zł. Z kolei bazowe Porsche Cayman kosztuje od 260 000 zł. Odmiana T to koszt rzędu 300 000 zł, zaś mocniejszy wariant S kosztuje 349 000 zł. Najbliżej testowanego A110S jest Cayman T z 300-konnym bokserem czterocylindrowym o pojemności 2 litrów, wyposażonym w turbodoładowanie. W ofercie jest jeszcze Cayman GTS z 4-litrowym wolnossącym B6 oraz bardziej ekstremalne, nastawione na tor warianty GT4 i GT4 RS. Kosztują one odpowiednio 417 000, 497 000 oraz 731 000 zł.
Podsumowanie: Alpine A110S
Alpine A110S
-
Stylistyka
-
Wyposażenie
-
Multimedia
-
Przyjemność z jazdy
-
Silnik i napęd
-
Skrzynia biegów
-
Ekonomia i ekologia
-
Bezpieczeństwo
-
Cena w stosunku do jakości
-
Jakość materiałów
Podsumowanie
Francuzi pokazali, że potrafią stworzyć naprawdę dobry samochód sportowy, który doskonale nawiązuje do protoplasty, jednocześnie udanie łącząc współczesne rozwiązania z akcentami w stylu retro. Bez wątpienia właściwości jezdne, osiągi i frajda z jazdy są porównywalne w Porsche. Przy okazji auto mile zaskakuje ekonomią. Na niekorzyść Alpine przemawiają multimedia (choć po liftingu je ponoć poprawiono) oraz jakość wykończenia – oba te aspekty mocno odstają od Porsche.
Z kolei Alpine przebija Porsche wyjątkowym stylem. Jest to naprawdę świetna zabawka, która czyni każdy przejechany kilometr przyjemnością, dając kierowcy poczucie zespolenia z samochodem i jednocześnie poczucie wyjątkowości. Mimo to cieniem na jakże pozytywnym wizerunki francuskiego coupe kładzie się awaria pompy paliwa. Mamy nadzieję, że to jednostkowy przypadek i test odmiany po liftingu przebiegnie bez zakłóceń. Niemniej jednak w tej cenie Alpine A110S nigdy nie będzie konkurencją dla Porsche, gdyż niemiecki pojazd kosztuje tyle samo, a oferuje o niebo lepszą jakość i wyższy poziom niezawodności. Realnie Alpine A110S jest warte 250 000 zł – wtedy byłoby naprawdę atrakcyjną propozycją na rynku. Oczywiście w swojej klasie nie ma konkurencji właściwie poza Porsche, ale mimo wszystko cena to spora wada A110S. Szkoda, bowiem to naprawdę świetna zabawka.