Fernandez i Gardner zrobili, co mogli
Podsumowanie sezonu 2022 w MotoGP rozpoczynamy od końca stawki, którą zamknęli miedzy innymi zawodnicy Tech3 KTM. Trudno było oczekiwać od nich czegoś spektakularnego, skoro przez dwa poprzednie sezony Iker Lecuona także nic nie pokazał. Danilo Petrucci w 2021 roku także totalnie przepadł i niestety, ale Raul Fernandez i Remy Gardner podzielili ich los. Specyficzna konstrukcja RC16 w połączeniu z mistrzowskim składem ściąganym na siłę z Moto2 i trudnym zarządem marki KTM przyniosły katastrofę.
Właściwie całe podsumowanie ich postawy można sprowadzić do incydentu z GP Austrii 2021. Wtedy KTM wykorzystał klauzulę w kontrakcie z Fernandezem i siłą wepchnął go do składu na ten sezon. Potem podobnie postąpiono z Australijczykiem. Jak pokazał ten sezon, obydwaj zostali wręcz wepchnięci pod autobus. Jednak najgorsze jest to, że obaj wiedzieli o tym już w momencie ogłoszenia umowy. Kiepska postawa zawodników wyrażana w marnej liczbie punktów to jedno.
Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę to, że obaj już rok temu dawali do zrozumienia, że nie czują się gotowi na debiut w tym sezonie to trudno mieć do nich żal za zaprezentowane wyniki. Jedyny pozytyw z tego roku dla Fernandeza to druga szansa, jaką dostał on od RNF i Aprilii. Natomiast Remy Gardner musiał niestety uciekać do World Superbike, gdzie też czekają go ciekawe perspektywy. Z kolei sam zespól Herve Poncharala w przyszłym roku przywita Augusto Fernandeza i wracającego Pola Espargaro. Natomiast na motocyklach RC16 zobaczymy branding marki GasGas.
RNF w cieniu SRT
Nowy zespół powstały na zgliszczach SRT raczej nie dawał nam złudzeń, co do tego, że trudno będzie im powtórzyć formę SRT. Jednak okazało się, że wyzwanie było trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Wprawdzie zespół dostał jeden motocykl w specyfikacji 2022 na miniony sezon MotoGP wraz ze wsparciem. Jednak pierwszym problemem okazało się, że nawet fabryczna Yamaha niekoniecznie jest w stanie zagwarantować konkurencyjne tempo, a co dopiero ekipa satelicka. Brak mocy, która rzutowała na fatalną prędkość maksymalną na prostych w połączeniu z wrażliwością na temperaturę tylnej opony to główne problemy M1 w tym sezonie. Jeśli do tego dodamy skład w postaci Darryna Bindera, Andrei Dovizioso i Cala Crutchlowa to otrzymujemy kolejną katastrofę zaraz po Tech3.
Binder po awansie do MotoGP na sezon 2022 bezpośrednio z Moto3 niestety nie zaprezentował się najlepiej punktując zaledwie trzykrotnie w ciągu sezonu. Jedynym wynikiem godnym pochwały było dziesiąte miejsce w deszczowym GP Indonezji. Zawodnik z RPA wprawdzie pokazał, że potrafi ścigać się bez torpedowania rywali, co zdarzało mu się w Moto3. Jednak jeśli spojrzymy na same wyniki to niestety musimy powiedzieć jasno, że ten eksperyment niestety się nie powiódł. Darryn Binder chcąc skorzystać z okazji, która pojawia się raz w życiu, wylądował w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Tym samym opuści on MotoGP i zadebiutuje za rok w Moto2. Tam będzie mógł zapracować na drugą szansę, o ile ta kiedykolwiek nadejdzie.
Słowem, ze złym motocyklem, o niewłaściwym czasie
Niewiele lepiej wyglądały wyniki Dovizioso i Crutchlowa. Obydwaj niezwykle doświadczeni zawodnicy także mieli trudności na tegorocznej Yamasze i ich wyniki także nie powaliły na kolana. Finisze w punktach poza pierwszą dziesiątką to nie są miejsca, do których przyzwyczaili oni nas w przeszłości. Na to złożyło się kilka czynników, takich jak charakterystyka M1, która nie pasuje Dovizioso czy fakt, że Crutchlow obecnie nie jest w najlepszej formie fizycznej.
Dlaczego jednak w takim razie w ogóle znaleźli się oni na tym motocyklu? Andrea Dovizioso po opuszczeniu Ducati szukał szczęścia poza Italią i liczył na to, że dobra postawa w RNF mimo wieku da mu szansę startów dla innej ekipy, która da mu konkurencyjny sprzęt. Niestety wspomniana charakterystyka Yamahy w połączeniu z obecną tylną oponą Michelin, która miała sprawiać problemy Włochowi nie przyniosły mu niczego dobrego. Dlatego też po GP San Marino zakończył on karierę, a stery motocykla przejął Cal Crutchlow, który od zeszłego roku pełni obowiązki testera Yamahy. Tutaj kończy się przygoda tej dwójki z mistrzostwami świata. Natomiast RNF kończy przygodę z Yamahą i od przyszłego roku będzie wystawiać motocykle Aprilii. Te z kolei poprowadzą Miguel Oliveira i Raul Fernandez, a więc duet dezerterów z KTM-a.
Morbidelli się nie popisał
Zostając w temacie Yamahy trzeba też wspomnieć, że fatalny sezon zaliczył też jej fabryczny zawodnik, a więc Franco Morbidelli. Wprawdzie on w odróżnieniu od tercetu RNF zmieścił się w czołowej dwudziestce klasyfikacji, ale dziewiętnasta lokata to żadne pocieszenie. O ile rok temu jeszcze można było zrozumieć, że Włoch dochodził do zdrowia po kontuzji kolana, tak w tym sezonie trudno było zrozumieć jego postawę. Jedynym wytłumaczeniem na taki stan rzeczy może być to, że zmaga się on z innymi problemami zdrowotnymi, niż wspomniane kolano. Jednak to nigdy nie zostało oficjalnie potwierdzone. Jedyne, na co możemy spojrzeć, to wyniki, które mówią nam jasno, że „Franky” tylko raz ukończył wyścig w Top 10. Trudno uwierzyć w to, że wicemistrz świata z sezonu 2020 na Yamasze nagle zapomniał, jak się jeździ.
Przyszły rok to ostatnia szansa dla Włocha. Yamaha przygotuje zupełnie inny motocykl oparty o silnik V4. To powinno odmienić ich los. Jeśli Morbidelli w pierwszych sześciu wyścigach sezonu 2023 nie pokaże zdecydowanej poprawy to jego przyszłość w MotoGP stanie pod znakiem zapytania. W sumie już w tym roku pojawiły się spekulacje, według których miał go zastąpić Miguel Oliveira po tym roku. Tak się jednak nie stało. Jednak za rok już zdecydowanie nie będzie zmiłuj.
Fabio di Giannantonio – ktoś musiał być ostatni
Tegoroczny włoski debiutant miał przed sobą trudne zadanie, które raczej nie poszło mu najlepiej. Z jednej strony miał on do dyspozycji topowy sprzęt w postaci Ducati GP21, a obok niego siedział w garażu Enea Bastianini. Zaś z drugiej strony, tego typu maszyn było w tym roku aż osiem, co oznaczało, że Włoch musiał bardzo szybko zdobyć doświadczenie i nauczyć się nowego rodzaju motocykla. To zaowocowało dwudziestą lokatą w klasyfikacji generalnej oraz potężną stratą do tegorocznego debiutanta roku. Z jednej strony powinien on być w stanie szybko nauczyć się tego, co rok temu nauczył się Bastianini, gdyż dysponowali oni tym samym sprzętem oraz tymi samymi danymi z Ducati. Jednocześnie trzeba też pamiętać, że przy obecnym poziomie skomplikowania tego sportu, trudno jest osiągać wybitne wyniki już w pierwszym sezonie startów i historia zna takie przypadki, w których zawodnik rozkręcał się dopiero w drugim sezonie startów.
Sama postawa „Diggii” w końcowym rozrachunki wprawdzie nie powala na kolana. Jednak nadal można mieć nadzieję na to, że Włoch podniesie poprzeczkę w sezonie 2023. Na osłodę należy przypomnieć, że to on wywalczył pole position do GP Włoch na Mugello.
Jest Marquez i reszta Hondy
Tradycją stało się już to, że Marc Marquez prezentuje drastycznie różne wyniki na RC213V względem jego partnerów na Hondzie. Jednak teraz nie na Hiszpanie się skupimy, a na Polu Espargaro, Alexie Marquezie i Tace Nakagamim. Cała trójka zakończyła zmagania kolejno na szesnastym, siedemnastym i osiemnastym miejscu. Czy można było się tego spodziewać? Honda przed tym sezonem przygotowała zupełnie inny motocykl, który na testach spisywał się znakomicie. Pol Espargaro nie mógł się nachwalić, jak dobrze ten motocykl skręca czy jak dobrą przyczepność tyłu on zapewnia.
Niestety zaraz po GP Kataru wróciła smutna rzeczywistość. O ile Hiszpan w Lusail zdobył podium, tak kolejne wyścigi nie były już tak dobre. Praktycznie od GP Katalonii do końca sezonu, nikt ze wspomnianej trójki nie zameldował się na mecie w czołowej dziesiątce. Każdy z tych zawodników stale podkreślał, że ten motocykl nadal jest niezwykle trudny i wymaga on jazdy na absolutnym limicie. Nie pomogły, ani nowe wahacze, ani ramy. Prawdopodobnie za rok czeka nas kolejna przebudowa motocykla, która będzie kolejną szansą ratowania wyników.
Trudno też ocenić wspomnianych zawodników, ponieważ widać było, że w znaczącym stopniu ograniczała ich charakterystyka motocykla. Jedynie Takaaki Nakagami był w stanie jakkolwiek walczyć na RC213V. Niestety z drugiej strony, Japończyk sam zaprzepaścił kilka szans na dobry wynik, na czele z groźnym karambolem na starcie do GP Katalonii. Sezon tej trójki niestety można podsumować jedynie słowem „katastrofa”. Pytanie, czy mogli oni zrobić cokolwiek, aby jej zapobiec? Teoretycznie ścigali się oni na tym samym, odmienionym motocyklu, co Marc Marquez. Tylko czy mieli oni równe szanse względem Hiszpana?
Marini postawił krok naprzód
Obydwaj ci zawodnicy zasłużyli na dobre słowo. Przede wszystkim, obydwaj wykonali zauważalny progres względem tego, jak wyglądał początek sezonu w ich wykonaniu. Luca Marini po trudnym debiucie na GP19 w 2021 roku, dostał w tym roku motocykl GP22 z dostępem do nowych części. Wprawdzie początek nie był łatwy, gdyż na starcie kampanii okazało się, że silnik w tej maszynie jest niezwykle agresywny, co sprawiło trudności jemu oraz zawodnikom z ekipy Pramac.
Jednak z biegiem sezonu Marini zaczął się poprawiać. Zdecydowanym przełomem było GP Francji, które otworzyło u niego serię finiszy w czołowej dziewiątce. Natomiast po wakacyjnej przerwie zaliczył podobną serię w czołowej siódemce, na czele z dwoma czwartymi miejscami. Do tego jeszcze do GP Japonii Włoch kończył każdy wyścig bez upadku, co było najdłuższą tego typu serią w tym sezonie. Trzynasta lokata i sto jedenaście punktów można podsumować słowami: pokazał prędkość, ale warto jeszcze popracować nad regularnością wyników. Czy będzie to możliwe w 2023? Trudno powiedzieć. Wtedy też Włoch ponownie zasiądzie za sterami GP22, które na początku sezonu powinno być niezwykle konkurencyjne. Jednak z biegiem mistrzostwo może to się okazać problematyczne.
Bezzecchi uciszył krytykę z Moto2
Chyba jeszcze lepiej w sezonie 2022 w MotoGP spisał się Marco Bezzecchi. Rodak Mariniego wprawdzie stracił pięć punktów do swojego partnera zespołowego. Jednak trzeba pamiętać, że to dopiero debiutant. „Bezza” od sporadycznych finiszy na granicy dziesiątej lokaty przeszedł dość długą drogę, która zaprowadziła go nawet na podium w Assen. To jednak nie był pojedynczy wybryk, gdyż wcześniej finiszował piąty na Mugello, a GP Australii i Malezji ukończył na czwartej lokacie z perspektywą kolejnych podiów. To wszystko sprawiło, że na dwa wyścigi przed końcem sezonu wywalczył on tytuł debiutanta roku. Nie oznacza to jednak, że jego sezon był perfekcyjny. Po drodze przydarzyło się sporo wywrotek w kwalifikacjach czy wyścigach. Bezzecchi pokazał mocną formę, ale ta niestety wymaga stabilizacji. Najpoważniejszym problemem do wyeliminowania są jego częste upadki. Jednak jak to się mówi „łatwiej jest nauczyć szybkiego zawodnika unikania wypadków, niż przyspieszyć zawodnika, który się nie wywraca.”
Marc Marquez z przeszkodami
To był kolejny trudny sezon dla ośmiokrotnego mistrza świata. Najpierw pojawiły się nadzieje na lepsze wyniki, które przyniósł przebudowany motocykl Hondy. Potem nadeszła pierwsza przerwa w startach, którą spowodował upadek, który odnowił u niego diplopię. Później okazało się , że Hiszpan poczuł się zbyt mocno ograniczony przez swój organizm i źle ułożoną kość ramienia. To spowodowało, że Marquez poddał się kolejnej operacji, która oznaczała kolejną przerwę w startach.
Przez pewien czas nie było wiadomo, czy Hiszpan w ogóle wróci jeszcze do ścigania i czy będzie on w stanie zaprezentować formę, którą pokazywał przed kontuzją. Tego nawet teraz do końca nie wiemy. Wiemy jednak to, że teraz jedynym jego ograniczeniem jest siła jego organizmu, gdyż kość jest już zupełnie zdrowa i znajduje się teraz we właściwym położeniu. Co 29-latek pokazał w tym sezonie? Od GP Aragonii zademonstrował on, że stary lis nie zapomina swoich sztuczek. Na ten moment wydaje się, że jedynym jego ograniczeniem jest siła jego prawej ręki oraz dyspozycja motocykla Hondy. Właściwie jego sezon 2022 należałoby rozbić na dwie części, ale tylko ta od GP Aragonii jest jakkolwiek reprezentatywna. W takim układzie, Marquez mimo finiszu na dwunastej lokacie może być z siebie zadowolony.
Maverick Vinales raz w górę, raz w dół
Hiszpan po ucieczce w Yamahy ma za sobą kolejny sezon wzlotów i upadków. Sezon zaczął się wręcz fatalnie od serii finiszy poza czołową dziewiątką, z przerwą na siódmą lokatę w GP Argentyny. Jednak wszystko poprawiło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki po GP Włoch, w trakcie którego Aprilia przedłużyła z nim kontrakt. Nagle Vinales zaczął regularnie finiszować w czołowej siódemce zdobywając w tym czasie trzy podia. Jedyne, czego Hiszpan może żałować, to awarii układu przeniesienia napędu na Sachsenring, która mogła go kosztować nawet podium. To jednak odrobił on w Assen, gdzie dokładnie rok wcześniej stanął on po raz ostatni na „pudle” z Yamahą.
Niestety końcówka sezonu nie poszła mu już tak dobrze, ale na pocieszenie, nie jest to wina samego zawodnika. Wprawdzie w GP Japonii i Tajlandii przywiózł on solidne siódme miejsca. Jednak w Australii czy Malezji były to już finisze poza punktami. Massimo Rivola czy Aleix Espargaro podkreślali, że tu problemem było to, że Aprilia najbardziej z całej stawki przebudowała motocykl po ostatniej wizycie na tych torach w 2019 roku. Dlatego też nowa wersja RS-GP na tych torach była dla nich drogą w nieznane, mimo że na europejskich obiektach zdążyli już ją doskonale poznać.
Maverick Vinales pokazał w tym roku, że przejście z motocykla z silnikiem rzędowym na maszynę z silnikiem V4 jest trudne, ale wykonalne. W tym roku wprawdzie nie udało mu się pokonać Aleixa Espargaro, ale przyszły rok może pokazać zmianę warty w Aprilii. Jednak, aby do tego doszło to były mistrz świata Moto3 musi pokazać równą formę od startu sezonu 2023 do jego zakończenia.
Suzuki – a miało być tak pięknie
Trudno jest powiedzieć cokolwiek pozytywnego o błękitnych poza tym, że walczyli oni do samego końca. O ile otwarcie sezonu było na prawdę obiecujące, gdzie Rins i Mir jeszcze do GP Hiszpanii walczyli o podia, tak właśnie w Jerez wszystko się dla nich skończyło. W poniedziałek po grupowych testach huknęła wiadomość o tym, że Suzuki wycofa się z MotoGP z końcem sezonu 2022, co producent potwierdził kilka tygodni później. Ta wieść zmiotła z nóg praktycznie cały padok, ponieważ w ogóle nic nie wskazywało na to, aby Suzuki miałoby się wycofać z MotoGP.
Niestety wyszło na jaw, że cała spółka nie najlepiej znosi trwający kryzys. To odbiło się na stanie ich dywizji drogowej. Dlatego też centrala w Japonii zdecydowała się natychmiastowo zamknąć program w MotoGP i FIM EWC z końcem sezonu 2022. Od razu, gdy pojawiła się taka wieść to pojawił się tez spadek formy zespołu. Zarówno Mir, jak i Rins nie ukończyli trzech z czterech kolejnych wyścigów. Wprawdzie Suzuki nadal prowadziło rozwój motocykli, ale widać było, że tempo rozwoju było niewystarczające, aby móc jakkolwiek nawiązać do wyników z początku sezonu.
Zespół w MotoGP poznaje się po tym, jak kończy
Wyniki Suzuki ustabilizowały się potem i do samego końca byli w stanie walczyć o czołową dziesiątkę. Niestety to wystarczyło im na jedynie piątą lokatę wśród producentów i szóste miejsce wśród zespołów. Z kolei w klasyfikacji zawodników Rins zajął siódme miejsce, a Mir piętnaste. Pozytywami dla tego pierwszego było chociażby to, że pierwszy z Hiszpanów rzadziej się przewracał, niż przed rokiem. Najważniejsze jednak było to, że Rins zdołał odnieść aż dwa zwycięstwa w sezonie dla Suzuki. Jeśli chodzi o Mira to ten sezon jest kompletnie do zapomnienia. Nie dość, że drugą połowę pokrzyżowała mu kontuzja, która utrudni mu pierwsze dni na Hondzie to jeszcze w pierwszej połowie sezonu okazał się on być wolniejszy w stosunku do Rinsa. Dodatkowo dwukrotny mistrz świata ani razu nie zdołał stanąć na podium.
Czy Johann Zarco i Jorge Martin wykorzystali okazje?
Powyższe pytanie wypadałoby sobie zadać przy podsumowaniu sezonu w wykonaniu tej dwójki. Z jednej strony obydwaj zawodnicy Pramac Racing zdołali szybko zaadaptować się do trudnej maszyny, jaką na początku sezonu było Ducati GP22. Do tego dodajmy jeszcze fakt, że oni oraz Luca Marini korzystali w tym roku z nieco innej specyfikacji silnika względem ekipy fabrycznej. To z kolei utrudniało jakąkolwiek wymianę danych, gdyż inna charakterystyka jednostki napędowej oznaczała, że inaczej obciążają oni opony czy też inaczej budują oni prędkość na prostych. Dlatego też należy pochwalić Zarco i Martina za to, że podołali oni takiemu wyzwaniu i zdobyli oni łącznie siedem podiów.
Jednak wracając do pytania z początku podsumowania ich występów to można odnieść wrażenie, że stać ich było na coś jeszcze. Siódme oraz dziesiąte miejsce w punktacji indywidualnej do solidne miejsca tuż za fabrycznymi rywalami. Jednak nie tylko fabryczni zawodnicy pokazali im w tym roku miejsce w szeregu, bo zrobił to też Enea Bastianini. Włoch podobnie, jak Jorge Martin przed rokiem pokazał, że da się wygrywać na zeszłorocznym motocyklu. Zarco i Martin mieli w tym roku do dyspozycji niemal identyczne motocykle, co Bagnaia i Miller, którzy wygrywali wyścigi. Zarco i Martin ograniczyli się maksymalnie do drugich lokat, okazjonalnie przewracając się na prowadzeniu. Tu najbardziej piję do wywrotki Zarco na Silverstone oraz Martina na Sepang. Czy wtedy wyrzucili oni przez okno pewne zwycięstwa? Na pewno wyrzucili szanse na to, aby o nie powalczyć. Obydwaj pokazali w tym roku prędkość i bywali groźni. Pytanie, czy wykorzystali oni pełnię potencjału Desmosedici GP22?
Brad Binder nadrabiał w wyścigach
KTM nawet jako fabryczny zespół ma za sobą trudny rok. W tej chwili forma z 2020 roku, gdzie austriacki producent regularnie walczył o podia wyglądają obecnie na odległą przeszłość, którą chyba dalej żyją w Austrii. Od dłuższego czasu mówi się, że KTM dalej hołduje na zasadzie naprawiania problemów poprzez zasypywanie zawodników nowymi częściami w każdy weekend, zamiast skupić się na optymalizacji ustawień jednego pakietu. To oraz dalsze problemy ze zrozumieniem przedniej opony sprawiło, że RC16 było niezwykle problematyczną maszyną w kwalifikacjach. Zarówno Brad Binder, jak i Miguel Oliveira mogą na palcach swoich rąk policzyć ile razy zakwalifikowali się oni w czołowej ósemce. Pod względem dyspozycji w kwalifikacjach KTM wymaga radykalnej zmiany.
Inaczej mają się sprawy w niedziele. Wtedy też Brad Binder, a także okazjonalnie Miguel Oliveira potrafili rzeczywiście zaskoczyć. Często start z okolic trzeciej piątki udawało się zamienić na finisz w czołowej dziesiątce. Z resztą wystarczy spojrzeć na to, co pokazał w tym roku Binder, a mianowicie regularność. Na przestrzeni całego sezonu zaledwie dwa razy finiszował on poza pierwszą dziesiątką i raz nie dojechał do mety. Natomiast od GP Hiszpanii za wyjątkiem Silverstone, wszystkie wyścigi ukończył on w czołowej dziesiątce. Do tego dochodzą dwa podia. Jedynie szkoda, że zawodnik z RPA pierwszy raz w karierze zakończył sezon 2022 w MotoGP bez zwycięstwa, co jest niesamowitą statystyką. Tak czy inaczej postawa Brada Bindera to jeden z największych plusów tego sezonu.
Oliveira niekoniecznie zasłużył na degradacje
Nieco słabiej wyglądała postawa Oliveiry, który zanotował w tym roku dziewiąte miejsce i 138 punktów. Tym samym Portugalczyk stracił do swojego partnera z ekipy 30 punktów oraz trzy miejsca w „generalce”. Jemu już częściej zdarzały się wywrotki oraz finisze poza czołową dziesiątką. Najdłuższa seria Oliveiry w Top 10 trwała pięć wyścigów od GP Włoch do GP Wielkiej Brytanii. Jednak w tym sezonie były też pozytywy i to minimum dwa. Bowiem to właśnie Oliveira najlepiej wykorzystał deszczowe warunki w GP Indonezji oraz Tajlandii, które padły jego łupem. Tym samym można przyznać mu miano deszczowego mistrza świata 2022.
To niestety nie zdołało przekonać Pita Beirera, który zaproponował Oliveirze posadę w KTM-ie, ale w ekipie Tech3. Ten jednak podziękował za taką propozycję i udał się do Aprilii zabierając ze sobą Raula Fernandeza. Wprawdzie nie będzie to ekipa fabryczna, ale motocykle mają być identyczne w stosunku do tych, które otrzymują Aleix Espargaro i Maverick Vinales. Czas pokaże, czy taka zmiana przyniesie mu coś dobrego.
Jack Miller znów uległ Francesco Bagnai
Po tym, jak „Pecco” zdominował „Jackassa” w 2021 roku każdy spodziewał się, że taka kolejność raczej się utrzyma w sezonie 2022. Jednak mało co zapowiadało aż taką deklasację. Jack Miller dysponował w tym roku identycznym sprzętem, co jego partner zespołowy. Jednak jeśli przyjrzeć się jego wynikom to można pomyśleć, że jeździli różnymi motocyklami. Miller zaledwie raz wygra wyścig i jeszcze sześć razy stawał na podium. Jednak do tego należy dodać, że trzykrotnie w zupełnie niewyjaśnionych okolicznościach finiszował wyścigi w okolicach piętnastej pozycji. Dodatkowo zdarzało mu się nawet nie kwalifikować do Q2. Suche liczby w klasyfikacji nie oddają tego, z czym Australijczyk zmagał się w tym roku, ale tak czy inaczej obiektywnie wygląda to gorzej względem wyników, jakie osiągnął Enea Bastianini. Dlatego też Ducati zatrudniło Włocha na przyszły sezon, a Miller będzie szukał szczęścia w KTM-ie.
Aleix Espargaro zaliczył sezon życia
Wszyscy przed sezonem zastanawiali się, czy Aprilia zdoła postawić kolejny krok w drodze na szczyt w MotoGP. I rzeczywiście producent z Noale oraz Hiszpan mieszkający w Andorze faktycznie dotrzymali obietnicy. Już w Katarze Espargaro otarł się o podium, a dwa wyścigi później wygrał swój pierwszy wyścig w mistrzostwach świata. Kolejne rundy były równie dobrze, bo między GP Portugalii a GP Włoch zaliczył on serię czterech podiów z rzędu. Dodatkowo w siedmiu kolejnych wyścigach tylko raz zameldował on się poza czołową szóstką, stając na podium jeszcze w Aragonii. Jednak już wtedy było to oczywiste, że walka o mistrzostwo będzie trudna bez odnoszenia kolejnych zwycięstw.
W pewnym momencie chyba zabrakło szczęścia
Niestety po podium w Aragonii wszystko się popsuło. Najpierw w Japonii mechanicy nie ustawili mu właściwego oprogramowania na polach startowych. To wywołało start z alei serwisowej, który kosztował go finisz poza punktami. Natomiast potem okazało się, że Aprilia nie była wystarczająco dobrze zaznajomiona z torami w Azji, co uniemożliwiło im wydobycie pełni potencjału z RSGP. To oraz awaria w GP Walencji sprawiły, że Enea Bastianini zyskał szansę na zdobycie trzeciego miejsca, którą doskonale wykorzystał.
Podsumowując – trzeba oddać Aleixowi to, że zachował niezwykłą regularność, a Aprilii to, że świetnie dopracowała ona motocykl i jego ustawienia na wielu torach. Jednak, aby powalczyć za rok o mistrzostwo świata potrzeba będzie coś ekstra. Czy to „coś” da im Espargaro czy może Vinales? A może Miguel Oliveira wystrzeli pod skrzydłami ekipy RNF? W każdym bądź razie mają oni jeszcze nad czym pracować, ale jeśli dobrze przepracują oni zimę to za rok zdecydowanie będą oni godnym rywalem dla Ducati. Aprilia może wychodzić z sezonu 2022 z podniesioną głową.
Enea Bastianini bywał Bestią
Włoch był prawdopodobnie jedną z największych tajemnic sezonu 2022 w MotoGP. Z jednej strony postawił on krok naprzód, który pozwolił mu wygrać w tym roku aż czterokrotnie. Z drugiej strony zdarzało mu się w kolejnym wyścigu finiszować poza czołową szóstką, lub w ogóle lądować na deskach. Bastianini słynący z doskonałego zarządzania tylną oponą zdecydowanie miał w tym roku mistrzowski potencjał. Jednocześnie na pewno nie miał on mistrzowskiej regularności. Oczywiście też nie można zrzucać wszystkiego na zawodnika, gdyż znaczenie miał tu też motocykl GP21.
Ten w pierwszych wyścigach był najdoskonalszą maszyną obok Aprilii i „Bestia” miał wtedy w rękach istną petardę. Niestety nie zawsze zdołał ją dowieźć do mety, co zdecydowanie utrudniło mu walkę o mistrzostwo świata. Później natomiast dalej dysponował on mocnym motocyklem. Jednak praktycznie zerowy rozwój wynikający ze startów zeszłoroczną maszyną sprawił, że trudniej było o jakieś niesamowite rezultaty. Dwa podia oraz zwycięstwo w drugiej połowie sezonu 2022 w MotoGP to chyba wszystko na co mógł on liczyć. Natomiast fakt, że Bastianini rzutem na taśmę pokonał Aleixa Espargaro oznacza, że to było to jedno z najmłodszych Top 3 na koniec sezonu MotoGP w historii serii.
Przyszły rok będzie dla Włocha jeszcze większym wyzwaniem. Oprócz tego, że zmierzy się on z nowym mistrzem w „jego” środowisku. Czeka go też sporo pracy rozwojowej oraz potencjalnej walki za kulisami w Ducati. Nie wiemy, czy Bastianini ją wytrzyma. Wiemy natomiast, że Bagnaia nie będzie miał tak łatwo jak z Jackiem Millerem
Fabio Quartararo i tak dokonał cudu
Jeszcze przed sezonem mówiło się, że to może być trudna przeprawa dla ustępującego mistrza świata. Yamaha kiepsko przepracowała zimę i wprowadziła bardzo mało zmian. To oznaczało, że w zasadzie postawiła ona krok wstecz względem rywali. Największymi problemami była oczywiście fatalna moc silnika R4 oraz wrażliwość na zmiany temperatury tylnej opony, szczególnie w chłodniejszych warunkach. Z tymi dwoma czynnikami Yamaha zmaga się od dawna i nadal nie zdołała ona znaleźć na nie rozwiązania. Dlatego nikogo nie powinny dziwić fatalne rezultaty Quartararo w pierwszych wyścigach sezonu 2022 w MotoGP.
To, że potem wraz z początkiem europejskiej części sezonu udało się Francuzowi odnieść kilka zwycięstw należy uznać, za spore osiągnięcie. Yamaha prawdopodobnie nigdy nie była najlepszą maszyną w tym roku. Co najwyżej była ona na tyle dobrze dopasowana do Quartararo, aby ten był w stanie zamaskować część problemów. Niestety taki stan rzeczy nie mógł trwać w nieskończoność. Tym samym jeszcze przed wakacjami Bagnaia pokazał, że Quartararo ma się czego obawiać. Wszystko, a na pewno wiele zmieniło TT Assen zakończone upadkiem Quartararo i wygraną Włocha. To właśnie wtedy „Pecco” zaczął redukować ponad 90 punktową stratę, a Fabio zaczął cisnąć mocniej, co skończyło się kilkoma błędami.
W końcu motocykl dał o sobie znać
Druga połowa sezonu 2022 w MotoGP to głównie pasmo niepowodzeń Quartararo z przerwami na dwa podia. W tym momencie faktycznie każdy punkt zaczął mieć znaczenie, ponieważ forma Bagnai była bezbłędna. Czy Quartararo mógł jakkolwiek zapobiec utracie mistrzostwa świata MotoGP na koniec sezonu 2022? Z jednej strony mógł nie wywracać się w Assen czy Australii, a w Tajlandii mógł lepiej wystartować. Niestety przy takiej stawce i takim poziomie konkurencji błędy są nieuniknione. Jedną sprawą jest czysta jazda zawodnika przez cały sezon. Zaś drugą sprawą jest to, aby jego zespół dał mu sprzęt, który zagwarantuje mu pewien komfort psychiczny.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Quartararo nie mógł wycisnąć więcej z M1 w tym roku. Idąc dalej, sama Yamaha prawdopodobnie nie była w stanie zrobić nic więcej z silnikiem rzędowym. Wygląda na to, że od przyszłego roku zobaczymy tam silnik V4, który będzie oznaczał radykalną zmianę filozofii rozwoju motocykla. Czas pokaże, jakie będą tego owoce.
Francesco Bagnaia w końcu dopiął swego
To był bardzo trudny i wyjątkowy sezon dla „Pecco”. Z jednej strony zmiana specyfikacji silnika w ciemno tuż przed pierwszym weekendem sezonu oraz niechęć do wykonywania prac rozwojowych. Masa wywrotek w wyścigach w pierwszej połowie mistrzostw. Wreszcie do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ten pijacki rajd po Ibizie w lipcu, za który Włoch nie poniósł żadnych konsekwencji. Z drugiej strony dominacja od TT Assen aż po GP Walencji i doskonałe zgranie z GP22. Trudno jednoznacznie zdefiniować jego sezon, który jeszcze w czerwcu wyglądał na stracony. Przypomnijmy, że Bagnaia od GP Niemiec odrobił 91 punktów straty do liderującego wówczas Quartararo. To jest największa strata, jaką kiedykolwiek odrobiono w MotoGP, lub F1 w historii tych dwóch kategorii. Gdybyśmy mieli podsumować występ Bagnai w MotoGP, w sezonie 2022 to prawdopodobnie podsumowalibyśmy to słowem „rozwój”.
Nowy mistrz świata zdecydowanie pokazał, że potrafi być nie do zatrzymania. Jednak potrzebuje on czasu na właściwe wejście do swojej formy. Podobnie bywało w zeszłym roku czy w sezonie 2020. Wówczas mało kto by powiedział, że w ciągu najbliższych dwóch lat, Pecco powalczy o mistrzostwo świata. A jednak to się udało, ale wymagało to na prawdę sporych zaufania w Ducati oraz właściwego podejścia do zawodnika. Zarówno Bagnaia, jak i Ducati wyciągnęli lekcje z przeszłości. „Pecco” przepracował błędy popełnione w Pramac Racing, a Ducati nie powtórzyło tego, co nie zadziałało z Dovizioso, Lorenzo czy Iannone. Tylko, czy za rok to wystarczy, gdy Aprilia, Honda, KTM i Yamaha postawią spore kroki naprzód wraz ze swoimi zawodnikami? Tym w Bolonii będą się martwić przez najbliższy rok.