Patologie krajów goszczących F1
F1 od lat jest mocno krytykowana przez fanów z całego świata z powodu organizacji rund w krajach, gdzie nie przestrzega się praw człowieka. Nie tylko widzowie są zniesmaczeni obrotem spraw. W kalendarzu znajdują się aż 4 wyścigi w konserwatywnych krajach arabskich. Swój sprzeciw poprzez malowania kasków pokazali między inni Lewis Hamilton i Sebastian Vettel.
Obydwaj w swoich elementach garderoby podczas rund na Bliskim Wschodzie mieli akcenty tęczy, które są kojarzone z ruchem LGBT+. Ponadto wygłaszali otwarcie hasła popierające homoseksualizm, który w krajach goszczących F1 jest karalny. W niektórych przypadkach za okazywanie uczuć do innej osoby o tej samej płci grozi nawet kara śmierci albo bolesna chłosta.
Nagła zmiana zdania? Czy to możliwe?
Kraje świata arabskiego narzucały też swój ubiór i ograniczały możliwości dowolności w tym segmencie. Świat obiegła infografika przedstawiająca restrykcyjne zasady dotyczące odpowiedniego stroju, jakie podobno zaprezentowali organizatorzy Grand Prix Kataru w 2021 roku. Natomiast po ogranizacji Grand Prix Arabii Saudyjskiej, w kraju goszczącym zawody doszło do masowej egzekucji, w której zginęło 81 osób.
Takie działania wywołały mocne oburzenie wśród środowiska, ale F1 zdawała sobie nic z tych słów niesmaku nie robić. Od 2004 roku F1 zawitała do Bahrajnu, a potem sukcesyjne poszerzała kalendarz o nowe rundy na Bliskim Wschodzie i w autorytarnej Rosji. Natomiast od niedawna FIA zabroniła manifestów politycznych w F1. Czyżby coś pod wpływem głosu ludu w końcu miało się zmienić?
Stefano Domenicali w końcu przerwał zmowę milczenia, czy tylko mydli oczy?
Domenicali w wywiadzie dla Sky Sports podkreślił, że F1 troszczy się o tę kwestię. Stwierdził, że Formuła 1 jest gotowa do podjęcia bezpośrednich działań w odpowiedzi na obawy dotyczące praw człowieka. Prowadzone działania najpopularniejszej serii świata, mają za zadanie zerwanie umowy w przypadku naruszenia standardów.
– Mamy również w naszych umowach bardzo jasne artykuły, że jeśli zobaczymy coś, co nie idzie we właściwym kierunku, mamy natychmiastową korzyść w postaci przerwania naszej relacji. […] Istnieją niezależni audytorzy, którzy to śledzą – stwierdził w rozmowie prezes F1.
Włoch zasugerował, że F1 może być kluczem do zmian w krajach, które wątpliwie przestrzegają praw człowieka. Jednak stawia pewne warunki w promowaniu wartości.
– Po raz kolejny wierzę, że jesteśmy znacznie potężniejsi, jeśli jedziemy tam, gdzie ludzie wykazują prawdziwą wolę zmian, a światło reflektorów Formuły 1 pomoże przyspieszyć tempo zmian. […] To my stworzyliśmy „We Race As One”, aby we właściwy sposób promować dyskusję przy użyciu naszej platformy. […] Nie lubię, gdy chcesz coś powiedzieć, aby zaatakować innego. To jest złe. Jak wiesz, kiedy jesteś kierowcą, istnieje również szacunek dla partnerów, z którymi pracujesz. Jest to więc coś, co trzeba zachować w równowadze, jak zawsze w życiu – skomentował Domenicali.
– Nikt nie będzie stawiał w tym żadnych barier, chyba że zamierzasz być polityczny, bo mamy wymiar sportowy, ale zwrócenie uwagi na pewne tematy, które są w centrum dyskusji dzisiejszego komentarza, moim zdaniem nie będzie problemu. Jestem pewien, że FIA podziela ten pogląd – podsumował 57-latek.
Nikłe szanse na prawdziwe zmiany
Słowa Stefano Domenicaliego sugerują, że to F1 ma być bodźcem do zmiany w tych krajach. Oznacza to, że F1 nie ma planu wycofania się z rynku arabskiego, a ma misję zmiany myślenia w tych krajach. Można stwierdzić, że ta misja to marzenie ściętej głowy. Włodarze torów na Bliskim Wschodzie prędzej użyją F1 do sportwashingu, niż naprawdę coś zmienią.
Jednak 57-latek zostawia furtkę do ewentualnego rozwiązania kontraktów z organizatorami. Jednak przychody pochodzące z tychże Grand Prix sugerują, że raczej skończy się na ostrzeżeniach. Czy słowa Domenicalego to naiwność F1, czy po prostu PR-owe gadanie, które ma uspokoić sytuację?