Ojciec i syn zaczynali w tym samym zespole F1
Kevin Magnussen miał już w swojej karierze wiele momentów, które zapiszą się w historii wyścigów. Tegoroczny sezon jest jego dziewiątym pełnym rokiem w F1, i wszystko wskazuje na to, że po raz trzeci się z fotelem etatowego kierowcy królowej motorsportu pożegna. Dziewięć lat to jednak szmat czasu – i znacznie dłuższy okres niż ten, którym w F1 mógł pochwalić się jego ojciec, Jan Magnussen. Co ciekawe, obaj Magnussenowie rozpoczynali kariery F1 w McLarenie.
Okoliczności ich debiutów, przygotowania do nich, wreszcie wyniki – wszystko było zupełnie inne. Jedna tylko postać spajała te dwie historie: Ron Dennis, wieloletni szef ekipy. Przyjrzyjmy się kulisom krótkich karier członków klanu Magnussen w legendarnej stajni z Woking.
#HappyBirthday to former McLaren racer, @janmagnussen. Many happy returns, Jan. #KevsDad pic.twitter.com/gwuUKhts08
— McLaren (@McLarenF1) July 4, 2015
Człowiek z zewnątrz
Niewielka miejscowość Roskilde, położona 30 kilometrów od Kopenhagi, wielkimi możliwościami kształtowania sportowych karier poszczycić się nie może. Jan Magnussen wiedział zatem, że chcąc uczynić z motorsportu swój sposób na życie, musi jak najprędzej dostać się do jednego z mateczników spalinowego ścigania – a w realiach lat 90-tych, najwięcej do zaoferowania miała w tym aspekcie Wielka Brytania.
Dla Wyspiarzy Magnussen stanowił niecodzienny dodatek do padoków – wyróżniał się właściwie wszystkim. Trzymał się na uboczu, nosił blond włosy i pstrokaty, żółty kombinezon, fizjonomią przypominał nastolatka. Na wyścigi jeździł w towarzystwie swojej dziewczyny i malutkiego Kevina, urodzonego w roku 1992, gdy starszy Magnussen miał ledwie 18 lat.
Powszechną uwagę zwracał jednak nie pochodzeniem, aparycją i stylem życia, ale talentem. Początkowo rozważał karierę motocrossową, ale mając lat kilkanaście porzucił ją na rzecz kartingu. Nim skończył szesnaste urodziny słyszała już o nim cała sportowa Dania, jako że miał na koncie 3 tytuły kartingowego mistrza świata. W debiutanckim sezonie Formuły Ford wygrał 6 z 9 wyścigów, do których przystąpił.
To wypromowało go m.in. do Brytyjskiej Formuły 3, a tam w roku 1993 zauważyła go rodzina Stewartów. Jackie i jego syn Paul prowadzili zespoły w różnorakich seriach juniorskich i postanowili dać Magnussenowi szansę. Na początek tylko w charakterze testu – a gdy zajął 4. miejsce na Silverstone i 3. na Thruxton, zdecydowali się przedłużyć współpracę już na cały kolejny sezon.
Na tle pedantycznych, odzianych w koszule jegomościów ze Stewarta, Magnussen wyglądał wyjątkowo. I wyjątkowo prezentował się na torze. Wygrywał jedną ręką, miażdżąc konkurencję, triumfując w 14 z 18 rund. Drugi w klasyfikacji Vincent Radermecker z Belgii stracił do niego aż 125 punktów. Przyszłe wielkie nazwiska: Dario Franchitti, Pedro de la Rosa, Marc Gené – nie miały do Duńczyka podejścia.
Magnussenowie w McLarenie. Wątpliwości Dennisa
Styl, w jakim Magnussen pokonał konkurencję, ugruntował Stewartów w przekonaniu, że mają pod swoją pieczą absolutną gwiazdę. Trzykrotny mistrz świata, Jackie Stewart, twierdził nawet, że to najbardziej utalentowany młody kierowca od czasów Ayrtona Senny. By ów talent wykorzystywać, Duńczyk musiał pójść o krok. Pozostawił więc Brytyjską F3 za sobą i wespół z Mercedesem rozpoczął przygodę w serii DTM.
W tym samym czasie, na fali spektakularnych sukcesów, został też testerem McLarena w F1. Ron Dennis, w opozycji do ludzi wyścigów z niższych serii, potrafił spojrzeć jednak na Magnussena z kilku płaszczyzn, i to, co zobaczył, wcale go nie zadowoliło. Młodzian nie prowadził się wszak jak na kierowcę przystało – otwarcie palił, unikał siłowni, był kompletnie zdezorganizowany.
Memulai pagi dengan kisah Jan Magnussen di balap F1 yang tidak semanis putranya, Kevin Magnussen.
Sama-sama memulai karir berstatus sebagai pembalap McLaren, Jan Magnussen cuma dapat satu kali kesempatan membalap di tim asuhan Ron Dennis tersebut.
Ia menggantikan Mika Hakkinen… pic.twitter.com/KObD0yIIkG
— F1 Speed Indonesia (@f1speed_indo) December 5, 2023
– Jedna rzecz, którą pamiętam o Janie, to fakt, że nigdy chyba nie wiedział, dlaczego nie był szybki. Do tego był najbardziej niechlujnym kierowcą GP, jakiego znałem. Pamiętam, jak byliśmy kiedyś na lotnisku. Jan spakował swój paszport do walizki, a kiedy ją otworzył, by go znaleźć, wyglądało to tak, jakby rzeczy pakował czterolatek. Jakby po prostu chodził po pokoju i powrzucał do niej wszystko, co znalazł – włącznie z brudnymi rzeczami. Nie miał tam żadnych kosmetyków – opowie później szef zespołu.
Podobno wtedy właśnie Dennis zdał sobie sprawę, że Duńczyk, o ile nad sobą nie popracuje, hegemonem sportu nie zostanie. Na razie broniło go jednak tempo. Gdy więc etatowy kierowca McLarena Mika Häkkinen zachorował przed GP Pacyfiku 1995, kierowca z Kraju Hamleta był pierwszym wyborem do jego zastąpienia.
Niedostrzeżony debiut
Szumna nazwa – Grand Prix Pacyfiku – nie odpowiadała niestety realiom, w jakich kierowcom przyszło się ścigać. W istocie zawody odbywały się bowiem w Japonii, na małym torze TI Aida, położonym w górskim krajobrazie prefektury Okayama. Była to 15. runda ówczesnych mistrzostw, Michael Schumacher miał już zapewniony tytuł mistrzowski. McLaren walczył tylko o czwarte miejsce w klasyfikacji konstruktorów.
Magnussen miał przed sobą wymagający tor, a za sobą niewiele testów. Jako że skupiał się głównie na DTM-ie i Międzynarodowych Mistrzostwach Samochodów Turystycznych, do McLarena wsiadał rzadko. Przed Grand Prix nigdy nie przejechał więcej niż 4 okrążeń jednym ciągiem. Mimo tego, oczekiwania były wysokie. Duńczyk był pierwszym reprezentantem swego kraju w F1 od roku 1974 i przygód Toma Belsø.
Jak na warunki, spisał się nie najgorzej. W czasówce zajął 12. miejsce, dwie lokaty za znacznie bardziej doświadczonym kolegą z ekipy, Markiem Blundellem. Linię mety przecinał z kolei na 10., z dwoma okrążeniami straty. Przez prawie pół wyścigu toczył zaciekły bój z Rubensem Barrichello, potem gonił wspomnianego Blundella i ostatecznie finiszował tuż za jego plecami.
– Złapałem go na kilka kółek przed metą. Powinienem był spróbować go minąć […], ale było dla mnie istotne, by pokazać, że potrafię być rozsądny. W każdej innej sytuacji znalazłbym sposób na wyprzedzenie, ale nie byliśmy blisko punktowanych pozycji, a on [Blundell – przyp. red.] był moim kolegą z ekipy. Nie chciałem wyrzucić go z toru, do tego to był mój pierwszy wyścig […]. Każdy mówił, że nie jestem gotowy, a ja chciałem pokazać, że owszem, jestem – wspominał Duńczyk.
Odejście w cień
Niestety, imponujący wynik Magnussena zwrócił uwagę niewielu obserwatorów. Wyścig układał się pod dyktando Coultharda i Schumachera, toczących fenomenalny strategiczny bój o puchar zwycięzcy. Brytyjczyk pojechał na dwa pit-stopy, Niemiec na trzy, i to on triumfował z przewagą aż 15 sekund. Coultharda wstrzymali lekko dublowani kierowcy, niemniej wygraną Niemca i tak przyrównać można do słynnego GP Węgier 1998.
Pech chciał, że po powrocie z Japonii Magnussen nigdy nie wykręcił już w bolidzie McLarena choćby jednego okrążenia podczas weekendu Grand Prix. Häkkinen szybko uporał się z kłopotami zdrowotnymi, a na sezon 1996 Dennis miał już gotowy duet kierowców. Niebywale – dodajmy – perspektywiczny. Doparowym Fina został bowiem… David Coulthard.
Nie widząc dla siebie miejsca, Duńczyk przystał na ofertę Stewarta, gdy Jackie i jego syn powołali w kooperacji z Fordem fabryczną ekipę na rok 1997. Namowy Dennisa, by młody jeździec pozostał na pozycji rezerwowego, na nic się zdały. Magnussen chciał być etatowym kierowcą F1 – i, jak się potem okazało, swojej decyzji żałował.
W ciągu 24 wyścigów zdobył jeden punkt – w swoim ostatnim Grand Prix, w Kanadzie. Miał permanentne kłopoty z krnąbrnymi bolidami, nie radził sobie z dopasowaniem ich technicznie pod swój styl jazdy. Surowy talent przestał wystarczać, Magnussena regularnie pokonywał Barrichello. Później Duńczyk sam stwierdzi, iż był młody, naiwny i mentalnie nieprzygotowany do kariery.
– Patrząc w przeszłość, jestem pewien, że kolejny rok czy dwa pod okiem Rona jako tester McLarena byłyby lepsze. Nie boję się przyznać, że byłem bardzo, bardzo młody – nie tylko w dowodzie, również w głowie. Ale kto by odmówił podpisania kontraktu w F1? – pytał retorycznie. Z biegiem lat przyjęło się uważać go za jeden z największych straconych talentów całej dekady lat 90-tych. Jego syn Kevin za wszelką cenę chciał tego losu uniknąć.
Magnussenowie w McLarenie. Chowany do sukcesów
Młodszy członek klanu też wchodził do motorsportowego świata z przytupem. Rok 2008 – mistrz Duńskiej Formuły Ford. 2009 – wicemistrz Formuły Renault 2.0 NEC. 2010 i 2011 – drugi wicemistrz Niemieckiej F3 i wicemistrz Brytyjskiej F3. Dwa lata po tym ostatnim sukcesie zespół DAMS zatrudnił go już w Formule Renault 3.5.
Tam Magnussen pracował pod okiem śp. Jeana-Paula Driota, specjalisty od wyławiania i szlifowania talentów. Szybki z natury Duńczyk za jego sprawą całkowicie zmienił swoje podejście i wygrał w sezonie 2013 pięć wyścigów, zdobywając na koniec zasłużony tytuł. Uznawany za kapitalnego juniora Stoffel Vandoorne nie dał mu rady – dzieliło ich 60 punktów.
Drzwi do F1 stały przed młodym Magnussenem otworem. Już od trzech lat należał bowiem do McLaren Young Development Programme, i choć podobno nadal wyżej ceniono tam Vandoorne’a, to świeżo upieczony mistrz F3.5 dostał szansę startu u boku Jensona Buttona w sezonie 2014 Formuły 1. – Jest szybki jak błyskawica – twierdził Martin Whitmarsh. Mówiło się, że Duńczyk ma szansę stać się najlepszym debiutantem od czasów Lewisa Hamiltona.
A brytyjska stajnia gruntownie Magnussena do debiutu przygotowywała. Ron Dennis upewnił się, że junior dowiedział się dosłownie wszystkiego o zespole, wyciągnął wnioski z błędów ojca i pamiętał o konieczności ciężkiej pracy. Sam program dla młodzieży też nijak nie przypominał tego, z czym stykał się kiedyś ojciec Kevina.
– McLaren był inny za moich czasów. Później stworzyli fenomenalny program dla młodych kierowców, którego Kevin jest beneficjentem. To znakomita grupa ludzi. Jest częścią rodziny McLarena, a oni o niego zadbają. W każdych okolicznościach jest człowiek, do którego może podejść, ktoś, kto może go czegoś nauczyć. Za moich lat nie było niczego podobnego – mówił Jan Magnussen.
Sensacja pod równikiem
Padok patrzył na pierwszy wyścig Duńczyka z uwagą. McLaren, jak wskazywały przedsezonowe testy, podupadł względem poprzednich lat, ale nadal należał do piątki najszybszych stajni. Ojciec debiutanta ekscytował się już w zimie. – Kevin zwykł być synem Jana Magnussena. Teraz to raczej ja jestem ojcem Kevina Magnussena – opowiadał brytyjskiej gazecie The Guardian.
Magnussen pojechał doskonale. W sesjach treningowych czasowo plasował się w okolicach końca pierwszej dziesiątki, ale kwalifikacje zakończył na czwartym miejscu.
One for the family album. First #F1 podium for @KevinMagnussen and for Denmark. Good work fella. #F1Melbourne #AusGP pic.twitter.com/Axq8vcU22X
— McLaren (@McLarenF1) March 16, 2014
A łatwo nie miał, gdyż od rozpoczęcia Q2 nad Melbourne padał deszcz. Duńczyk dał się pokonać tylko Hamiltonowi, Danielowi Ricciardo oraz Nico Rosbergowi. Jenson Button odpadł tymczasem w Q2, tracąc do debiutanta w owym segmencie ponad sekundę.
Wyścig przebiegł na ogół spokojnie. Lewis Hamilton i Sebastian Vettel, z powodu problemów z nowymi jednostkami V6, musieli wycofać się już w ciągu pierwszych trzech okrążeń. To ustawiło Magnussena na trzecim miejscu, i na tym też do mety dojechał, dwie sekundy za Ricciardo. Radość Australijczyka z podium w ojczyźnie trwała krótko – po zawodach sędziowie wykluczyli go za przekroczenie limitu przepływu paliwa do silnika.
Magnussen zajął tedy drugie miejsce – pierwsze podium dla debiutanta od wyczynu Hamiltona sprzed 7 lat i najlepszy taki wynik od czasu inauguracyjnego wyścigu Jacquesa Villeneuve’a z GP Australii 1996. Jedyne, co się Duńczykowi nie udało, to start. Zanotował poślizg. – Start był dość przerażający. Miałem chwilę dekoncentracji tuż po puszczeniu sprzęgła, ale skorygowałem błąd. I tak byłem jednak wolny na pierwszych metrach – wyjaśniał.
Nie za start, a za finisz przyznaje się punkty – tych Magnussen wywalczył 18. Ron Dennis przyznawał, że debiutant przekroczył oczekiwania, ale obie strony zdawały sobie sprawę, iż w kolejnych zawodach na łatwe podia nie ma co liczyć. Przy czym Dennis był tego bardziej świadom; Duńczyk uległ nieco atmosferze ekstazy i – jak wspominał po latach – wydawało mu się wówczas, że F1 jest łatwiejsza, niż ją malowano.
Magnussenowie w McLarenie. Wiele oblicz inauguracji
Jak błędne było to spostrzeżenie, przekonał się w kolejnych tygodniach. Na Sepang w Malezji finiszował 9., po karze za uderzenie Kimiego Räikkönena. W Bahrajnie też zaliczył z Finem kolizję, ale tym razem sędziowie puścili mu ją płazem. Bez punktów kończył wyścigi w Chinach i Hiszpanii, powracając do pierwszej dziesiątki dopiero w Monako.
Tam jechał znakomicie, walcząc o 5. pozycję, i tylko mała awaria silnika Mercedesa zrzuciła go na 10. lokatę. Jeszcze lepiej pokazał się w Austrii, gdzie finiszował siódmy. – Kiedy jesteś utalentowany, łatwo wykręcić dobry czas. Ale najbardziej skomplikowana jest sprawa zarządzania oponami tak, by móc utrzymywać prędkość pomimo zmiany stylu jazdy. To najważniejsza rzecz i Kevin teraz miał w jej aspekcie swój przełom – mówił Eric Boullier, ówczesny dyrektor wyścigowy w Woking.
Po siódmej i dziewiątej pozycji w Wielkiej Brytanii i Niemczech Magnussen podchodził do drugiej połowy roku zadowolony. Dziesięć rund przełożyło się na 38 punktów, tylko 21 mniej niż Button. Wtedy jednak passa Duńczyka dobiegła końca. Na Węgrzech wszedł do Q3, ale rozbił się na mokrej nawierzchni i musiał wystartować w bolidzie zapasowym. Do dziesiątki nie awansował.
Na Spa-Francorchamps nie było lepiej: miał na wyciągnięcie ręki 8 punktów, ale otrzymał karę za wypychanie Alonso poza tor na prostej Kemmel. W pojedynki wikłał się również na Monzy – tam spadł z miejsca 7. na 10. za zanadto agresywne poczynanie sobie z Valtterim Bottasem. Japonię najchętniej by zapomniał. Pokonawszy Buttona w czasówce, w wyścigu miał problem z elektroniką kierownicy i dojechał do mety dopiero 14.
I wówczas, niespodziewanie, ponownie odnalazł formę. Doskonale przebijał się w Soczi, zajmując 5. miejsce. W punktach uplasował się także na COTA w Teksasie i na Interlagos. Skończywszy sezon z dorobkiem 55 punktów, plasował się na 11. pozycji, o jedną lokatę wyżej niż Kimi Räikkönen. Ale, co gorsze dla niego, znacznie niżej niż Jenson Button.
Raptowny koniec
Dominacja weterana była widoczna przez cały rok, lecz w końcówce wręcz biła po oczach. Button zdobył aż 126 punktów. Podczas gdy Magnussen, cokolwiek zasłużenie, celebrował siódme i ósme miejsca, Brytyjczyk wspinał się regularnie na czwarte i piąte lokaty. Z 17 wyścigów, które obaj ukończyli, Button lepiej rozgrywał aż 14.
Na domiar złego dla Duńczyka, na jego miejsce czaił się Fernando Alonso. Ron Dennis postanowił puścić w niepamięć dawne niesnaski i ściągnąć Hiszpana z powrotem akurat w chwili, gdy McLaren podpisywał wieloletnią umowę na współpracę z Hondą. Magnussen rozstał relegowany na pozycję rezerwowego. W padoku dało się słyszeć, że kierownictwo ekipy było poirytowane tym, że ostatecznie nie poradził sobie z zarządzaniem ogumieniem, prokurował zderzenia, słowem – nie wykorzystał drugiej połowy roku na stabilny progres.
Ron Dennis próbował oczywiście obrócić sprawę na pozytywną stronę. – Jeden rok testów nie oznacza braku możliwości ścigania się w przyszłości. Fernando spędził rok na testach pomiędzy swoimi stintami w Minardi i Renault. Mika dwa lata sprawdzał się w Lotusie, przyszedł do nas, pojechał jeden rok jako tester, a potem ścigał się dla McLarena. I obaj – Fernando i Mika –zdobywali potem mistrzostwa – opowiadał.
Magnussen też nie wydawał się całkowicie zdołowany. – Oczywiście chcę się ścigać, więc jestem rozczarowany. Ale nadal jestem częścią świetnej ekipy i mam przed sobą wielkie perspektywy w Formule 1 i poza nią […]. Chociaż jestem trzecim kierowcą, to nadal jest wielkie wyzwanie i wielka szansa. Dostrzegam ją, choć wykonałem krok w tył – stwierdzał.
Pierwszej szansy Duńczyk nie mógł nawet spróbować wykorzystać. Alonso, po dziwnym incydencie w trakcie testów przed sezonem, nie był zdolny do jazdy w GP Australii 2015. Magnussen, usiłując się pokazać, rozbił się w Q2, a przez problemy z silnikiem Hondy w ciągu wszystkich treningów odjechał tylko 33 okrążenia. A do wyścigu – przez kolejną awarię – nawet nie ruszył. Musiał wyczekiwać kolejnej okazji – ale ta nadeszła już w Renault w 2016 roku.