W podcaście „Off The Ball” były szef Jordan GP przyznał, że jeden z jego podopiecznych miał talent, którego nie wykorzystał. W swojej wypowiedzi zarzucił zawodnikowi bycie leniwym. Gdyby Eddie Irvine zmienił swoje nastawienie w trakcie kariery mógłby z łatwością zostać mistrzem świata. Chociaż trzeba przyznać, że kierowca z Irlandii Północnej był bliski wywalczenia korony w 1999 roku.
Znany z luźnego stylu życia Brytyjczyk, nie oddawał się za bardzo treningom. Wielu mogłoby się dziwić, ponieważ w latach 1993-1995 nie miał zbyt wielu sukcesów w Jordanie, ale od 1996 r. został partnerem Michaela Schumachera. Być może świadomość bycia numerem dwa spowodowała, że nie wierzył w wywalczenie czegoś dużego. Do jakiegokolwiek wysiłku musiał zmuszać go jego trener, który czasem nawet „biegał za nim po mieście”.
– To było po to, żeby zmusić Eddiego Irvine’a do zrobienia czegoś. Siedział cały dzień w swoim mieszkaniu. Jest najbardziej leniwym kierowcą wszech czasów. Szkoda, bo mógł z łatwością zostać mistrzem świata. To był jego styl. Był facetem z nocnych klubów i zwykle nie budził się do południa, a czasem nawet spał dłużej. Zatrudniłem nawet trenera od siłowni, żeby zawstydził go i z rana biegał po ulicach Oxfordu – wspominał Eddie Jordan.
Nikt nie był w stanie w pełni okiełznać „buntownika”. Często było to frustrujące, ponieważ Irlandczyk widział w nim duży potencjał. W pracy wyróżniał się inteligencją i ostrością, która była spotykana niezwykle rzadko. Wydaje się, że był do zawodnik, który podejmował właściwe decyzje w trakcie swojej kariery, dzięki czemu o finanse nie musi się dziś martwić. Po zakończeniu współpracy ze Scuderią Ferrari, Eddie Irvine współpracował jeszcze trzy lata z Jaguarem, za którym stały pieniądze Forda.
– Często zastanawiałem się wtedy, czy dopiero co wstał, czy też może wrócił z nocnego klubu. Z nim było zabawnie, ale jednocześnie bywao niezwykle frustrująco – ocenił 72-latek.
Mogło być inaczej…
Ostatnimi czasy opinie wyrażane przez byłego właściciela zespołu F1 są bardzo ciekawe. Jakby nie patrzeć miał on okazję współpracować z wieloma świetnymi kierowcami, którzy osiągali sukcesy. Na pewno jest mu szkoda, że nie każdemu było dane pokazać w pełni swój talent. Taki już jednak jest motorsport. Chociaż w przypadku Irvine’a możliwe, że rezygnacja z imprezowego trybu życia stworzyłaby przed nim wielką szansę. W niektórych wyścigach jego tempo było wręcz zaskakująco dobre, ale brakowało mu regularności. Sprawy nabrały dopiero inny obrót po wypadku „Schumiego” na torze Silverstone w 1999 roku, w wyniku którego Niemiec złamał nogę. Ferrari miało dobry samochód i postanowiło dać szansę zawodnikowi z Irlandii Północnej. Niestety do szczęścia zabrało… dwóch „oczek”.