Zespoły Formuły E jednogłośnie zdecydowały – system Fanboost zostanie wyeliminowany w sezonie 2022/2023, dziewiątej kampanii elektrycznych mistrzostw. Promotorzy na propozycję przystali, usuwając tym samym najbardziej kontrowersyjny przepis, jaki jeszcze ostał się w regulaminie sportowym. Przewaga czy strata wynikać będzie teraz wyłącznie z przygotowania kierowców i ich samochodów, a nie niezależnych czynników zewnętrznych.
Nieuczciwa przewaga?
Podstawowym kłopotem związanym z Fanboostem była jego niesprawiedliwość. Sam fakt angażowania fanów w wyścigi inaczej niż poprzez i tak obecne strefy kibica, padok i rozmaite wydarzenia wydaje się interesującym, ale nie jeśli odbywa się kosztem kierowców. Ci przecież nie mieli żadnego wpływu na to, czy otrzymają dodatkową moc.
Nie był to może potężny dodatek energii – 30 kilowatów na 5 sekund – ale potrafił raz po raz zmieniać wyniki wyścigów. Z uwagi na brak wymyślnych elementów aerodynamicznych, bolidy FE są surowe pod względem obudowy, co powoduje, że praktycznie nie generują podciągu aerodynamicznego. Fanboost działał jak push-to-pass albo popularne w filmach nitro: naciśnięcie przycisku aktywowało dodatkową moc, a zawodnicy potrafili z tego korzystać.
Fanboost miał też zastosowanie defensywne. Kierowcy pozbawieni tempa, ale dysponujący przywilejem użycia dedykowanego przycisku na kierownicy, zwykli stosować go w chwili, gdy siedzący na skrzyni biegów rywal próbował opóźnić dohamowanie i wyjść z zakrętu na czele. Trudno określić to mianem uczciwej zagrywki i nie zmienił tego nawet fakt, że Fanboostu nie można było stosować przez określoną część wyścigu.
Nie o to przecież w ściganiu chodzi. Podczas ostatniego sezonu Fanboost niemal co weekend otrzymywał Antonio Giovinazzi, zapewne dopingowany przez swych kibiców jeszcze z czasów F1. Na podobną nagrodę od kibiców liczyć mogli też potentaci w walce o mistrzowski tytuł, np. Stoffel Vandoorne czy Jean-Éric Vergne.
Belg otrzymał go w każdych zawodach, Francuz – w 11. Wiele razy ulubieńcem publiczności okazywali się Lucas di Grassi (7) czy Antonio Felix da Costa (aż 15). Po drugiej stronie barykady stali zawodnicy pokroju Sérgio Sette Câmary, Alexandra Simsa czy Maximiliana Günthera. Na tych głosował zazwyczaj ledwie 1% zainteresowanej publiki.
Mistrzostwa autentyczne
Pula wybieranych kierowców nie była zresztą zbyt szeroka – Fanboostem cieszyło się tylko 10 z 22 zawodników. Jego brak rozwiąże problem, który irytował wielu fanów – nierównego rozdysponowania możliwości. Dlaczego jeden kierowca miałby otrzymywać więcej okazji na wyprzedzanie tylko z tego powodu, że jest bardziej lubiany?
W motorsporcie liczą się umiejętności, nastawienie i inteligencja za kierownicą. Nagrodą za nie są puchary. Bliźniaczo podobnym kazusem była kwestia kwalifikacji grupowych, wielokrotnie wypaczających wyniki. Obowiązywał on jeszcze w sezonie 7., dopiero w tym roku podjęto decyzję o rezygnacji z interesującego, ale niesprawiedliwego rozwiązania.
Z zasady działał on na rękę słabszym ekipom, których zawodnicy mogli wykorzystać lepsze warunki torowe albo suchą nawierzchnię i ustawić się wyżej w stawce. Jak wielkie potrafiły być ich implikacje, przekonaliśmy się w finale 1. sezonu. Nelson Piquet Jr, liderujący klasyfikacji kierowców, wyjechał w ostatniej grupie kwalifikacyjnej, gdy na torze Battersea Park w Londynie zalegało sporo wody.
Brazylijczyk ledwie wyratował się przed zderzeniem z murem i ruszał do rywalizacji z 16. pozycji. Na mecie był siódmy i wygrał tytuł o punkt przed Sébastienem Buemim. Tempo jego maszyny w suchych warunkach niemal na pewno pozwoliłoby na walkę o czołową dziesiątkę w czasówce. Z tej perspektywy aż dziw, iż Fanboost trzymał się na powierzchni tak długo. W desperackich próbach jego ratowania sięgano po przeróżne modyfikacje.
Na początku głosowanie rozpoczynało się na 12 dni przed wyścigiem i trwało aż do chwili, gdy do zawodów pozostawało 60 minut. Poziom mocy zwiększał się o 20% – ze 150 kW na 180 kW. Drugi sezon przyniósł zmianę – głosować można było przez pierwsze 6 minut rywalizacji, a kierowcy mogli korzystać z mocy tylko w drugim bolidzie (wtedy jeszcze je zmieniano).
Kontrowersje gonią kontrowersje
Szczyt absurdu osiągnięto w roku 2016. Proces głosowania został wówczas otwarty i kierowcy (np. przedstawiony niżej Bruno Senna) byli zachęcani, by reklamować się w mediach społecznościowych przez specjalny hashtag. Władze serii zatrudniły renomowaną firmę Telescope, by zarządzała głosami, zliczając je i wydając rozstrzygnięcia. Brytyjczycy pracowali wcześniej nad szeregiem programów wykorzystujących podobne systemy, m.in. Idolem, The Voice czy Tańcem z gwiazdami.
Świat motorsportu i rywalizacji szybko zweryfikował ich działania. Kierowcy otwarcie zaczęli oskarżać decydentów o manipulacje i domagali się sztywniejszego zarządzania głosami. Daniel Abt posunął się do wystosowania oświadczenia do swoich kibiców. – Wiem, że robicie wszystko, by dać mi głosy, a ja robię wszystko, by was zainteresować. Ale są kierowcy, którym udaje się oszukiwać – wyjaśniał.
– Nie mówię tego, gdyż nie umiem przegrywać – mówię, bo o tym wiem. Ktoś mi o tym powiedział i na pewno coś jest nie tak. Przez cały czas byliśmy na czele stawki głosowania, a nagle kilku zawodników dostaje ogrom głosów w trakcie nocy. Z 12 miast w Chinach. Muszą mieć tam niebywałą grupę sympatyków – ironizował Niemiec.
Co warte odnotowania, w tamtym sezonie Abt otrzymywał Fanboost w trzech pierwszych wyścigach, a oświadczenie wydał podczas czwartego weekendu, gdy mu go zabrakło. Frustracja? Formuła E nie mogła pozostawić afery samej sobie, tym bardziej, że Niemiec uderzał również w nich. – Wiedzą o tym, ale nic nie mogą zrobić, bo nie mogą tego odpowiednio udowodnić. To katastrofa – stwierdzał.
Mocną ripostę zostawił Alejandro Agag. – Fanboost jest pod stałym monitoringiem i polega ocenom, by upewnić się, że uczestnicy są weryfikowani, a wyniki – wiarygodne. Odkąd system został zaimplementowany, rozwijamy go, dodając kolejne warstwy autoryzacji, kierując się sugestiami ze strony zespołów. Grubo ponad milion fanów zagłosowało na swojego ulubionego kierowcę, a ta liczba zwiększa się w miarę rozszerzania się popularności serii.
Impas nieprzerwany
Na koniec Hiszpan dodał: system jest bardzo rzetelny i kierowcy nie powinni marnować czasu na kwestionowanie jego prawomocności. Abt natychmiast przeprosił ojca-założyciela czempionatu, ale kłopot nie został rozwiązany. Pogłoski mówiły, że zespoły kupowały głosy od botów, zgarniających je przez oprogramowanie zdolne przełamać system Telescope.
Włodarze serii ostatecznie nie zrobiły nic. Agag twierdził, iż to nic zaskakującego, że kierowcy z największą liczbą Fanboostów to lepiej znane nazwiska. Jako przykład podawał tych walczących o mistrzostwa czy zwycięstwa – Buemiego, Vergne’a, di Grassiego. Innym kryterium, które Hiszpan uważał za ciekawe, była arena rywalizacji. – Lopez był gwiazdą w Santiago, gdyż ma pochodzenie południowoamerykańskie, Filippi w Hongkongu, a to ze względu na jego powiązania z NIO – podkreślał.
Kłopot finalnie rozwiązał się sam, bo Fanboost z biegiem czasu tracił na znaczeniu. W ostatnim sezonie manewry wyprzedzania z jego użyciem można by policzyć na palcach jednej ręki. Nie dość zatem, że był nieuczciwy, to dodatkowo właściwie bezużyteczny, ale to nie jedyny problem. Kierowcom zdarzało się użyć go w niewłaściwy sposób.
Popisał się tym Pascal Wehrlein. Podczas E-Prix Puebli w czerwcu 2021 Niemiec zastosował system zbyt późno. Przez to w jego bolidzie pozostało zbyt mało energii, by zadośćuczynić regulaminowi, który wymagał 240 kW po zakończeniu rywalizacji. Dyktował to art. 37.4 ówczesnego regulaminu technicznego. Co więcej, Wehrlein nie wykorzystał całości dawki – 100 kilodżuli. Kara? Spadek z 2. miejsca na 4.
Przy tak ogromnej liczbie znaków zapytania, wyścigowi puryści mogą być zachwyceni, iż Fanboost odchodzi do przeszłości. Formuła E ostatecznie kończy z wpływaniem na wyniki w inny sposób, niż przez czystą precyzję, talent i zdolności kierowców i ich ekip. Dla najbardziej progresywnego czempionatu Fanboost był przeżytkiem minionej epoki i niepotrzebnym dodatkiem.