Connect with us

Czego szukasz?

Formuła 1

Totalny niewypał, czyli pierwszy epizod Michaela Andrettiego w F1

W ostatnich tygodniach Michael Andretti coraz głośniej puka do drzwi Formuły 1. Jeśli Amerykaninowi faktycznie uda się dołączyć do stawki wraz ze swoim zespołem, to z pewnością liczyć będzie na to, że jego drugie podejście do najważniejszej serii wyścigowej świata okaże się zdecydowanie bardziej udane niż to pierwsze. Sezon 1993 w barwach McLarena był bowiem prawdziwą katastrofą.

michael andretti mclaren 1993
Fot. McLaren

Początki kariery

Starszy z synów Mario Andrettiego prędko zaraził się od taty pasją do ścigania. Potomek mistrza świata F1 z 1978 roku od najmłodszych lat z powodzeniem startował na torach kartingowych. Szacuje się, że Amerykanin za kierownicą karta wygrał aż dwie trzecie wyścigów, w których wziął udział. Równie szybko na zwycięską ścieżkę urodzony w Pensylwanii kierowca wkroczył po przesiadce do bolidów.

W sezonie 1982 w dominującym stylu zdobył mistrzostwo juniorskiej Formuły Super Vee, a rok później skalę swojego talentu podkreślił, zwyciężając w równie imponujący sposób północnoamerykańską Formułę Atlantic. W międzyczasie, startując w zespole razem ze swoim ojcem, stanął ponadto na podium w 24h Le Mans.

Młody Andretti na najwyższy szczebel amerykańskiego ścigania wspiął się już w wieku 20 lat. Swój debiut w serii CART zaliczył w ostatnich rundach sezonu 1983, a następnie w krótkim czasie stał się jednym z czołowych zawodników stawki. W latach 1985-1986 dwukrotnie finiszował w mistrzostwach na drugiej pozycji. Wraz z końcem sezonu 1990, w którym został wicemistrzem po raz trzeci, miał w swoim dorobku już 14 zwycięstw.

Dwanaście miesięcy później Amerykanin został wreszcie mistrzem. W drodze po tytuł kierowca teamu Newman/Haas Racing wygrał połowę rozegranych tamtego roku wyścigów. Obrona korony w kampanii 1992 zakończyła się co prawda niepowodzeniem – tym razem z walki o tytuł zwycięsko wyszedł Bobby Rahal – lecz jeszcze przed rozstrzygnięciem mistrzostw światło dzienne ujrzała wieść o tym, że urzędujący czempion przeniesie się w przyszłym roku do Europy. W osobie syna największej legendy swojego motorsportu, Stany Zjednoczone, po kilku latach posuchy, doczekały się własnego reprezentanta w F1.

Nazwisko Andretti wraca do F1

Podpisanie umowy na starty dla McLarena w sezonie 1993 ogłoszone zostało 13 września 1992 r. Andretti, jako nowy kierowca stajni z Woking, przedstawiony został przy okazji Grand Prix Włoch – w kraju, w którym ponad pół wieku wcześniej na świat przyszedł jego ojciec. Brytyjski zespół poczynaniom swojego nowego nabytku przyglądał się już od dłuższego czasu. Syn jednokrotnego mistrza świata po raz pierwszy na testy przez McLarena zaproszony został już w lutym 1991 roku. Kierowca z USA nabił wtedy swoje pierwsze kilometry w bolidzie F1, pokonując cztery okrążenia portugalskiego toru Estoril. Amerykanin poprowadził model MP4/5B – napędzaną jednostką Hondy konstrukcję, za której kierownicą ledwie kilka miesięcy wcześniej po swój trzeci tytuł mistrzowski sięgnął Ayrton Senna.

Od tamtej pory Ron Dennis pozostawał z rodziną Andrettich w stałym kontakcie. Gdy półtora roku po teście na Estoril szef McLarena potrzebował nowego kierowcy, mistrz serii CART wyrósł na jego preferowanego kandydata. Ten, po naradzie z ojcem postanowił przyjąć ofertę Dennisa. Zdecydował się tym samym opuścić dobrze znane sobie środowisko i podjąć nowe wyzwanie. Przeniósł się do F1, by spróbować ponownie zapisać noszone przez siebie nazwisko na kartach jej historii.

michael andretti mclaren 1993

Fot. McLaren

Kryzys w McLarenie

Na nieszczęście dla następcy wielkiego Mario, jego dołączenie do stajni z Woking nastąpiło w bardzo niefortunnym momencie. McLaren, który jeszcze przed dwoma laty celebrował zdobycie mistrzowskiego dubletu, znalazł się wówczas w rozsypce. W czasie wielkiej technologicznej rewolucji w F1 ekipa Rona Dennisa nie była w stanie dotrzymać kroku Williamsowi, który wyrósł na dominującą siłę stawki. Ponadto z końcem sezonu 1992 ze sportu wycofała się Honda – kluczowy element mistrzowskiej układanki z lat 1988-1991.

Ayrton Senna nie mając zamiaru zmarnować kolejnego sezonu na podążaniu za szybszymi samochodami rywali, starał się o przesiadkę do Williamsa. Transfer najprawdopodobniej zostałby zrealizowany, gdyby nie zawetował go Alain Prost. Przenosiny do Grove nie doszły do skutku, lecz nawet mimo tego, Brazylijczyk nie był w stanie zagwarantować Dennisowi, że będzie się dla niego ścigał w nadchodzącym sezonie. Senna zwlekał z decyzją, a w prasie sugerowano nawet, że trzykrotny mistrz świata być może zrobi sobie roczny urlop lub przeniesie się do IndyCar.

Szef McLarena miał więc w przerwie zimowej pełne ręce roboty. Dennis musiał znaleźć nowego dostawcę silników, a także wyjaśnić kwestię swojego składu kierowców. Wciąż nie wiadomo było bowiem, kto będzie partnerował Andrettiemu w jego debiutanckim sezonie. Dla Brytyjczyka priorytetem było dobicie targu z Renault – silniki francuskiego giganta były w tamtym okresie najmocniejsze w stawce. Starania spełzły jednak na niczym, a McLarenowi do dyspozycji pozostały jedynie klienckie jednostki V8 Forda. Silniki amerykańskiego producenta generowały około 100 KM mniej od tych zaprojektowanych przez Renault. W międzyczasie zakontraktowany został Mika Häkkinen. Wschodząca gwiazda z Finlandii musiała zadowolić się jednak wyłącznie rolą rezerwowego, gdyż Senna jednak postanowił się ścigać. Brazylijczyk swoją decyzję ogłosił cztery dni przed pierwszym wyścigiem sezonu!

Andretti w McLarenie F1 1993. Ogromna presja i spore oczekiwania

Ciężko jest doszukać się kierowcy, który podczas swojego debiutu w F1 poddany został tak ogromnej presji, co Michael Andretti. Amerykańscy kibice wysuwali spore oczekiwania wobec potomka swojej największej legendy – dla nich nazwisko Andretti jednoznacznie kojarzyło się z sukcesem na torze. W padoku natomiast każdy z zaciekawieniem wypatrywał, jak przybysz zza oceanu wypadnie na tle największych sław wyścigów Grand Prix. Ponadto, jego zespołowym partnerem został Ayrton Senna. Ciężko było o znalezienie trudniejszego rywala. Na ławce rezerwowych rozgrzewał się w międzyczasie Mika Häkkinen – dobrze prosperujący zawodnik, który w razie potrzeby, w każdym momencie gotów był zająć fotel Amerykanina.

Andretti z kolei dopiero uczył się jazdy w nowym dla siebie samochodzie. Bolid napakowany był masą nowinek technologicznych, które były dla niego totalną abstrakcją. Elektroniczne systemy asystujące kierowcy zupełnie nie istniały bowiem w bolidach, które ścigały się wtedy w USA. 30-latek, by dostosować się do standardów F1, musiał więc znacznie skalibrować swój styl jazdy. Wyniki natomiast potrzebne były już od zaraz.

Na domiar złego dla debiutanta, jego położenie znacznie pogorszyły pewne zapiski w regulaminie sportowym, które zostały do niego wprowadzone przed sezonem. Zgodnie ze wdrożonymi przepisami, kierowcy w czasie każdej z sesji treningowych mogli przejechać tylko 23 okrążenia (z kółkami wyjazdowymi i wjazdowymi włącznie). Dodatkowo możliwość organizowania testów ograniczona została jedynie do torów, na których wyścig w danym sezonie zdążył już się odbyć. Sytuacja Amerykanina, którego znajomość europejskich obiektów była niemalże zerowa, stała się tym samym jeszcze trudniejsza.

Zaczęło się fatalnie

Swoją przygodę z „królową sportów motorowych” Andretti rozpoczął od czterech nieukończonych wyścigów. Do swojego debiutu na Kyalami Amerykanin zakwalifikował się na dziewiątej pozycji. Wynik ten nie wyglądałby może najgorzej, gdyby nie fakt, że jego kolega z ekipy pojechał o ponad trzy sekundy szybciej i ustawił swój bolid w pierwszym rzędzie. W wyścigu zawodnik z USA przejechał jedynie cztery okrążenia – z dalszej rywalizacji wyeliminowała go kolizja z Derekiem Warwickiem. Podczas drugiej rundy w Brazylii było jeszcze gorzej. Kłopoty ze zmianą biegów spowolniły kierowcę McLarena na starcie, w konsekwencji czego, na pierwszych metrach rywalizacji został on uwikłany w sporą kraksę.

Niewiele więcej Andretti najeździł się podczas następnego wyścigu na Donnington Park. Rozegrane w ulewie Grand Prix Europy również skończyło się dla Amerykanina już na pierwszym okrążeniu. Tym razem ugrzęźnięciem w żwirowej pułapce. Następna w kalendarzu była Imola. Po kwalifikacjach wydawać mogło się, że debiutant zaliczy wreszcie nieco bardziej udany weekend. W czasówce 30-latek uplasował się na szóstym miejscu, tracąc do Senny nieco ponad 0,7 sekundy – gigantyczna poprawa w stosunku do inaugurującego sezon wyścigu w RPA. W niedzielę Amerykanin zmierzał po pierwsze punkty, lecz swoją okazję zaprzepaścił na 33. okrążeniu. Podążając za znajdującym się na czwartej pozycji Karlem Wendlingerem, wypadł z toru w Variante Alta. Po czterech rozegranych wyścigach dorobek punktowy Andrettiego wynosił okrągłe zero. Jego zespołowy partner prowadził tymczasem w klasyfikacji generalnej…

Wątły promyk nadziei

Bardzo potrzebne przełamanie nadeszło w końcu podczas wyścigu o Grand Prix Hiszpanii. Pod Barceloną mistrz CART zgarnął swoje premierowe punkty – Amerykanin dojechał na piątej pozycji, poniekąd odpowiadając tym samym na pierwsze pojawiające się w mediach plotki o planowanym zastąpieniu go Häkkinenem. Dwa tygodnie później powodów do uśmiechu już jednak nie było. Na ulicach Monako Andretti został zdublowany przez Sennę aż dwukrotnie. Brazylijczyk zwyciężył w księstwie po raz piąty z rzędu, a jego kolega z drużyny uplasował się na ósmej pozycji.

W Kanadzie Amerykanin zajął co prawda w kwalifikacjach dopiero dwunaste miejsce, lecz co ciekawe jego strata do Senny była tego dnia najmniejsza w całym sezonie – wyniosła ona nieco ponad 0,5 s. Podczas rywalizacji w Montrealu, Andrettiemu osiągnięcie dobrego wyniku uniemożliwiły kłopoty z elektroniką. Wystąpiły one również w kwalifikacjach na Magny-Cours, przez co do wyścigu we Francji, kierowca ze Stanów ruszał dopiero z odległego, ósmego rzędu. W niedzielę zawodnik McLarena skutecznie odrobił jednak straty i zdobył punkt, finiszując na szóstej pozycji. Na półmetku sezonu Andretti plasował się w tabeli na trzynastej lokacie, z dorobkiem zaledwie trzech oczek.

ZOBACZ TAKŻE
Bruce McLaren - życie mierzy się osiągnięciami, a nie latami | Legendy motorsportu

Gwóźdź do trumny

Jeśli fani Amerykanina łudzili się, że rezultat z Magny-Cours będzie punktem zwrotnym jego debiutanckiej kampanii, to siedem dni później na Silverstone zostali szybko sprowadzeni na ziemię. Z domowego dla swojej ekipy Grand Prix, Andretti wyeliminował się, wypadając z toru już w pierwszym zakręcie wyścigu. Na Hockenheim 30-latek postanowił sprawdzić cierpliwość swojego szefa raz jeszcze. Po słabym wyniku w kwalifikacjach – strata do Senny wyniosła niespełna dwie sekundy – na czwartym kółku doprowadził do kolizji z Bergerem. Uszkodzenia były zbyt duże, by mógł kontynuować jazdę.

We wczesnych etapach rywalizacji na Węgrzech Andretti jechał w pierwszej szóstce. Niestety prędko do garażu odesłała go jednak awaria przepustnicy. Kierowca z USA zdołał przerwać passę nieukończonych wyścigów, dojeżdżając do mety na Spa-Francorchamps. Finiszował jednak dopiero na ósmej pozycji, z ogromną stratą do swojego zespołowego kolegi. Dni gwiazdy IndyCar w Formule 1 zdawały być się policzone. Mika Häkkinen zacierał już ręce.

Podium i… do widzenia!

Amerykanin, rozpoczynając swoje rutynowe przygotowania do następnego wyścigu, zdawał sobie już sprawę, że zbliżające się Grand Prix Włoch będzie jego ostatnim startem w F1 w najbliższym czasie. W rzeczywistości Ron Dennis chciał podziękować swojemu kierowcy za współpracę jeszcze przed wyścigiem w Lombardii, ale szefa McLarena wybłagał Mario Andretti. Urodzony we Włoszech były mistrz świata pragnął zobaczyć swojego syna w akcji na Monzy, na co przystał Brytyjczyk. Potomek „Super Mario” dostał jeszcze jedną szansę.

Wyniki z kwalifikacji nie zapowiadały niczego spektakularnego. Andretti uplasował się na dziewiątej pozycji, a jego strata do czwartego Senny wyniosła nieco ponad 1.2 s. W niedzielę jednak tym razem to Brazylijczyk narobił sobie problemów – wicelider klasyfikacji odpadł z wyścigu po spowodowanej przez siebie kolizji na ósmym okrążeniu. Jego partner z ekipy natomiast trzymał się tego dnia z dala od wszelkich przeszkód. Andretti ze spokojem pokonywał następne okrążenia, zyskując kolejne pozycje na problemach rywali. Kierowca McLarena dowiózł swój bolid do mety w jednym kawałku, finiszując na sensacyjnej trzeciej pozycji. W swoim ostatnim występie wreszcie pokazał swoje możliwości. Stojąc na podium ze zdobytym trofeum, z pewnością odczuwać musiał mieszankę emocji. Odniósł sukces, lecz wiedział, że jego przygoda z Formułą 1 dobiegła właśnie ku końcowi. Kilka dni po wyścigu na Monzy, to co zostało już wcześniej ustalone wewnątrz zespołu, stało się wreszcie oficjalne – od następnego Grand Prix Sennie partnerować miał już Häkkinen.

Powrót do domu

Gdy przygoda w F1 dobiegła ku końcowi, Andretti ponownie skupił się na ściganiu w Stanach. Amerykanin powrócił do CART w spektakularnym stylu, rozpoczynając sezon 1994 od zwycięstwa na Surfers Paradise. Mistrz z 1991 roku na najwyższym szczeblu amerykańskiego motorsportu spędził pozostałe lata swojej kariery.

Regularnie ścigał się do 2002 roku, a w późniejszych sezonach kilkukrotnie próbował jeszcze swoich sił w Indianapolis 500. W klasyfikacji wszechczasów IndyCar plasuje się na czwartej pozycji z dorobkiem 42 zwycięstw (ex aequo z Willem Powerem).

Andretti w McLarenie F1 1993. Co właściwie zawiodło?

Biorąc pod uwagę fakt, że Andretti po powrocie do USA nadal należał do tamtejszej czołówki, regularnie wygrywając wyścigi aż do ostatnich lat swojej kariery, jego słaba dyspozycja w F1 wydaje być się jeszcze bardziej zagadkowa. Ciężko wskazać jeden szczególny powód, dla którego kampania 1993 okazała się dla niego tak nieudana.

Ron Dennis winy upatrywał w niechęci Amerykanina do zmiany miejsca zamieszkania. Andretti na czas swoich startów w McLarenie, nie przeprowadził się bowiem do Europy – przylatywał ze Stanów do pracy samolotem Concorde. Zdaniem szefa brytyjskiej stajni, jego zawodnik, mieszkając po drugiej stronie Atlantyku, nie był w stanie w pełni zaznajomić się z kulturą pracy zespołu oraz zaangażować się w F1. Sam kierowca analizując po latach swój niepełny sezon startów dla McLarena, zawsze uważał jednak, że nie miało to żadnego wpływu na jego dyspozycję. Amerykanin twierdził, że gdy zaszła potrzeba, był w stanie szybciej zjawić się w Woking, niż mieszkający w Monako Senna.

Problemy Andrettiego były raczej po prostu wynikiem kumulacji niefortunnych okoliczności. Amerykanin na swój debiutancki sezon trafił do zespołu, który pogrążony był w swoich własnych, wewnętrznych problemach. Takie środowisko, nigdy nie stanowi dla kierowcy najlepszego miejsca na debiut. Dodatkowo dostał się do F1 w momencie, kiedy samochody zachowywały się raczej jak roboty, aniżeli wyścigówki. Spora ilość nowej technologii, znacznie utrudniła proces oswojenia się z bolidem. Amerykanin rywalizował ponadto na torach, z którymi możliwość zaznajomienia się, mocno ograniczyły przepisy. Jego punktem odniesienia co weekend był natomiast Ayrton Senna – człowiek powszechnie uważany wówczas za najbardziej utalentowanego kierowcę wyścigowego na świecie.

Sezon 1993 z pewnością jest etapem kariery, który Michael Andretti chciałby zupełnie wymazać ze swojej pamięci. Teraz, po 30 latach, chce spróbować swoich sił w F1 raz jeszcze. Charyzmatycznemu Amerykaninowi pozostaje więc jedynie życzyć, aby w roli szefa zespołu (o ile tak się stanie) poradził sobie lepiej, niż przed laty za kółkiem.

5/5 (liczba głosów: 3)
Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Reklama