W Red Bullu szykuje się rewolucja. Domniemane tarcia na linii Jos Verstappen – Christian Horner mogą przyczynić się do odejścia z zespołu legendy oraz trzykrotnego mistrza świata. Czy jednak myślenie o nowym kontrakcie dla Holendra tylko przenosin do innej ekipy w F1 nie jest zbytnio konserwatywne? W dyskusjach pomija się wszak znacznie lepszą dla Maxa opcję…
Kontekst konieczny
Każda osoba, która jakkolwiek interesuje się motorsportem, z pewnością zdążyła już usłyszeć o sprawie Christiana Hornera. Szef Red Bulla został przez pewną z jego pracowniczek oskarżony o nieprawidłowe zachowanie. Mimo szerokich spekulacji w mediach o molestowaniu seksualnym, do dziś nie wiadomo, co konkretnie stanowiło problem. Red Bull GmbH ogłosiło umorzenie prywatnego śledztwa wobec Hornera oraz odmówiło dalszego komentowania tej kwestii.
Wydawało się, że sprawa zostanie zamieciona pod dywan; nie było innego wyjścia jak wierzyć Red Bullowi, że „proces” był faktycznie sprawiedliwy i przeprowadzony z należytą rzetelnością. Zupełnie nowe światło na tę aferę rzucił jednak Jos Verstappen. Po zakończeniu Grand Prix Bahrajnu udzielił on kontrowersyjnej wypowiedzi dla Daily Mail. – Przez to, że pozostaje na swojej pozycji, występuje tu napięcie. Istnieje ryzyko, że zespół się rozpadnie. To nie może tak dalej wyglądać, to wszystko runie. Zgrywa ofiarę, kiedy to on wywołuje problemy – stwierdził ojciec 3-krotnego IMŚ.
Wiemy już zatem, dlaczego to Erik van Haren (dziennikarz silnie zaprzyjaźniony z rodziną kierowców) jako pierwszy powiadomił publikę o aferze dotyczącej Hornera. Po takiej wypowiedzi starszego Verstappena należy zastanowić się nad tym, kto w istocie ponosi odpowiedzialność za skandal. Holender, raczej przypadkowo, postawił się wszak w pozycji głównego oskarżonego. Kto inny mógł powiadomić media o procesie szefa ekipy oraz wysłać do dziennikarzy i personelu F1 folder z dysku Google z rzekomymi dowodami? Ba, kto wie, czy to nie Jos zainicjował całą aferę, przekupując pracowniczkę Red Bulla, aby zaskarżyła swojego szefa. Spekulacje te są oczywiście bardzo odważne, lecz nie powinniśmy ich wykluczać. Informacji absolutnie potwierdzonych mamy niewiele.
Mercedes to ciekawa opcja…
Tak czy inaczej, Jos Verstappen idzie na wojnę z Christianem Hornerem, a co za tym idzie, z całym Red Bullem. Marka okazała szefowi zespołu bardzo duże wsparcie, gdyż na wyścigu w Bahrajnie pojawiła się tajska rodzina Yoovidhya – jedna z grup zarządzających koncernem, która rzadko stawia się osobiście na Grand Prix. Oprócz tego, Horner pojawił się na torze Sakhir z żoną Geri Halliwell, co, przynajmniej medialnie, ukróciło spekulacje o niemoralnych postępkach szefa stajni.
Po drugiej stronie barykady, Jos Verstappen spotkał się w padoku z Toto Wolffem. Zakrawa to na hipokryzję, gdyż po kontrowersyjnym sezonie 2021 Holender złożył publicznie obietnicę, że nigdy już nie zamieni słowa z Austriakiem. Sternik Mercedesa, zapytany wprost o potencjalny transfer Verstappena do Srebrnych Strzał, opowiedział, iż wszystko jest możliwe. Jakby tego było mało, pojawiły się spekulacje, że Adrian Newey, Helmut Marko oraz Ford opuszczą Red Bulla, jeżeli Christian Horner pozostanie w ekipie. I nastał chaos.
Czy Max Verstappen posłucha się ojca i pożegna się z Red Bullem, czy też w ekipie zostanie – to kwestia wyłącznie prognoz i hipotez. Równie trudno stwierdzić jednoznacznie, czy zarząd Czerwonych Byków ugnie się pod presją i zwolni Hornera, mimo wcześniejszych twierdzeń o jego niewinności. Przewidzenie dalszego rozwoju wydarzeń jest niemal niemożliwe.
Załóżmy jednak, że (niezależnie od okoliczności) Verstappen faktycznie opuści Red Bulla. W tym wypadku najlepszym miejscem dla urzędującego czempiona na gruncie F1 byłby Mercedes. Sezon 2025 zapewne możliwości walki o tytuł by nie przyniósł (chyba, że Red Bull zaliczyłby katastrofalny spadek formy), ale Verstappen zyskałby czas na zaznajomienie się z nową stajnią. Stajnią, której potencjału nigdy bagatelizować nie można, zwłaszcza w perspektywie zmian technicznych na sezon 2026. Żaden inny zespół z wolnym fotelem nie jest w stanie dać Holendrowi lepszej gwarancji dobrych wyników niż Srebrne Strzały.
… lecz nie najlepsza
Jest jednak duże „ale”. Verstappen już od pewnego czasu powtarza, że nie zamierza jeździć wiecznie. Nie chce ścigać się nadal po 40-tce niczym Alonso, nie zależy mu na biciu rekordów Schumachera i Hamiltona za wszelką cenę. Kilkukrotnie krytykował też rosnący kalendarz wyścigowy. Osobiście nie widzę więc scenariusza, w którym Holender po ponad dekadzie ścigania opuściłby macierzystą stajnię na rzecz innej ekipy w F1. Kariera w simracingu dobitnie wskazuje, że jego zainteresowania zdecydowanie wykraczają poza królową motorsportu.
Verstappen od wielu lat reprezentuje e-sportowy zespół Team Redline. Występował dla nich w wirtualnych wyścigach długodystansowych, czy to w symulatorze iRacing, czy w innych. Zwyciężał w przeróżnych kategoriach, m.in. GT3 czy LMP2. Pod tym kątem jego profil doskonale pasuje zatem do charakterystyki kierowcy FIA World Endurance Championship, w skrócie WEC-u. Nie mam wątpliwości, że ze swoją bezbłędnością, regularnością i wrodzoną szybkością, stanowiłby dla rywali w WEC-u twardy orzech do zgryzienia.
Gdyby Verstappen publicznie ogłosił chęć przejścia z F1 do WEC-u, zostałby zapewne dosłownie zasypany ofertami. Z mojej perspektywy, warci rozważenia są jednak ledwie dwaj kandydaci na pracodawców. Po pierwsze, Aston Martin. Nim powróciła do F1 jako osobna stajnia, brytyjska marka sponsorowała Red Bulla w latach 2018-2020. Wspólnie z Adrianem Neweyem zaprojektowała maszynę klasy Hypercar, czyli Valkyrie, którą to Verstappen nawet testował.
Wyścigowa wersja tego samochodu zadebiutuje w WEC-u oraz serii IMSA w roku 2025. O ile Aston Martin ma pod swoimi skrzydłami całą „flotę” kierowców fabrycznych, to wielu z tych zawodników nie ma doświadczenia w startach samochodami z dużą ilością docisku aerodynamicznego. Max mógłby te braki nadrobić. Ponadto, Verstappen wyraził chęć wspólnego startu w 24-godzinnym wyścigu Le Mans z Fernando Alonso (dwójka ta lubi się prywatnie). Odpowiednio wykorzystując ich relacje z Astonem, marzenie to mogłoby stać się rzeczywistością.
Do jakiej ekipy Max mógłby dołączyć? Może czas na własną stajnię
Realistyczną opcją dla Verstappena jest także fotel w BMW. Tak jak Aston, Bawarczycy mogliby zaoferować Holendrowi miejsce zarówno w Hypercarze, jak i w aucie klasy GT3. A także nie tylko program w WEC-u, ale też w IMSA. Swego rodzaju relację już zbudowali, gdyż w wyścigach wirtualnych zespół Redline startuje maszynami BMW.
Pozostali producenci prawdopodobnie również zrobiliby wszystko, aby czterokrotnego trzykrotnego mistrza świata zatrudnić. Bardzo prawdopodobne jest jednak, że Holender wcale ich propozycji nie przyjmie. Przed kilkoma laty założył własny zespół wyścigowy Verstappen.com Racing. Formalnie nigdzie on nie startuje, ale sponsoruje występy Thierry’ego Vermeulena w DTM, Josa Verstappena w lokalnych rajdach oraz całe Team Redline.
Mistrz wyraził też chęci, aby jego zespół rozpoczął w przyszłości rywalizację w wyścigach GT3. Zeszłej zimy testował razem z Vermeulenem (synem swego menedżera) przeróżne modele aut tej klasy. Ewidentnie kładł tym samym fundamenty pod przyszłość ekipy w konkretnej serii. Dołączenie do WEC-u mogłoby być utrudnione z racji na ograniczoną liczbę miejsc w stawce, ale bez wątpliwości drzwi do IMSA czy GT World Challenge byłyby dla Verstappena otwarte. O ironio, niewykluczone jest, że Holender zostanie kierowcą Mercedesa, ale nie w Formule 1, tylko w autach GT.
Odejście z Red Bulla byłoby perfekcyjną okazją dla Holendra, aby rozpocząć przygodę nie tylko z nie tylko własnym zespołem wyścigowym, ale z wyścigami długodystansowymi ogólnie. Verstappen i tak spełnił już swoje cele w Formule 1, więc po co ma tam dłużej siedzieć? Zamiast być legendą wyłącznie F1, Max Verstappen ma znakomitą szansę, aby stać się legendą całego motorsportu. I zdecydowanie nie powinien jej zmarnować.