Connect with us

Czego szukasz?

Formuła 1

Jeden niefortunny krok – historia Giedo van der Gardego

Zdarza się w F1, że jeden niefortunny występ potrafi zniszczyć karierę – co ma jednak powiedzieć zawodnik, którego szansy na start pozbawiono zanim jeszcze wsiadł do kokpitu, który mu obiecano? Przed takim dylematem stanął w roku 2015 Giedo van der Garde. Oto historia jego nierównej walki z zespołem.

van der Garde Caterham
Fot. Reddit

Kontrowersyjne historie transferowe rozgrzewają Formułę 1 dość regularnie. Obserwowaliśmy to przy okazji przenosin Oscara Piastriego z Alpine do McLarena, obserwujemy ilekroć na zmianę kursu względem swej ekipy juniorskiej decyduje się Red Bull. Dziś na cienkim lodzie stąpa tam Daniel Ricciardo, ale ewentualne spieszenie Australijczyka nie będzie prawdopodobnie wiązało się ze skandalem.

A jeśli już, na pewno nie takim, jaki rozgrzał F1 w przededniu rozpoczęcia sezonu 2015. Ekipa Saubera podpisała wówczas kontrakty z 4 zawodnikami, każdemu obiecując miejsce w kokpicie. Udać się to nie mogło, a stajnię – oraz właściwie wszystkich kierowców – czekały batalie sądowe. Najbardziej ucierpiał na nich pewien Holender, który swą wyścigową karierę skończył oficjalnie w zeszłym roku. Giedo van der Garde.

Długa i kręta droga

Świat Formuły 1 poznał go bardzo szybko, choć bohater materiału przez lata pozostawał raczej na jego peryferiach. Już wtedy otaczała go jednak aura politycznych niesnasek. Holendra, jako swego kierowcę testowego na rok 2007, zatrudnił zespół Spyker, a to sprokurowało reakcję ze stronny innej stajni. Super Aguri utrzymywało, iż podpisało z van der Gardem ważny kontrakt na piątkowe treningi. Ba!, mieli go nawet złożyć na ręce FIA 23 stycznia owego roku. Sprawa ciągnęła się do czerwca. Wówczas to testy van der Gardego w barwach Spykera na Silverstone rozwiały wątpliwości co do jego przynależności.

ZOBACZ TAKŻE
Todt: Mistrzostwo zależy w 80% od bolidu, a 20% od kierowcy

Zawirowania przysłoniły najistotniejszy fakt: rodak Maxa Verstappena właściwie nie zbliżył się do zajęcia fotela etatowego kierowcy. Na początku roku w ogóle nie posiadał superlicencji, a co więcej Spyker kontraktował rezerwowych na potęgę, licząc na wsparcie finansowe ze strony ich sponsorów. Oferty Sakona Yamamoto młody Holender nie miał szans przebić. A gdy Spyker wycofał się z gry, kariera kierowcy zaczęła nabierać kształtu uprawniającego do określania młodziaka mianem wiecznego juniora.

Wsparcie udzielane w kartingu przez Josa Verstappena nie przekładało się na wyniki w bolidach. Choć Holender wywalczył mistrzostwo Formuły Renault 3.5 w roku 2008, nie potrafił przykuć uwagi na arenie GP2. Siódmy w latach 2009-2010, piąty w roku 2011, szósty w 2012. Miewał fenomenalne początki i fantastyczne końcówki, lecz nigdy nie złożył sezonu w jedną spójną, doskonałą kampanię.

van der Garde Formula Feeder Series

Giedo van der Garde na podium GP2. W środku James Calado, po prawej Felipe Nasr | Fot. Feeder Series / X

Van der Gardego cechowała zatem solidność, ale nic ponadto. Szczęśliwie dla niego, wpadł w oko Tony’emu Fernandesowi, malezyjskiemu krezusowi stojącego za odbudowaniem marki Caterhama (na gruncie F1). Biznesmen najpierw ściągnął Holendra na pozycję rezerwowego na rok 2012. Potem, kiedy z ekipy odeszli Heikki Kovalainen oraz Witalij Petrow, junior przeszedł na pozycję seniorską.

(Nieco) powyżej oczekiwań

Za partnera ze stajni van der Garde miał swego dawnego rywala, Charlesa Pica. Ani jeden, ani drugi nie mogli jednak pokładać wielkich nadziei w maszynie CT03. Caterham walczył głównie o pozycje na końcu drugiej dziesiątki, zazwyczaj z Marussią. Niekiedy, ale tylko przy sprzyjających okolicznościach, mógł też postraszyć Williamsa czy Saubera.

Holender robił, co mógł, zwłaszcza w kwalifikacjach. Zaszokował wszystkich w Monako, gdzie wszedł do Q2 i uplasował się 15. Była to najlepsza pozycja Caterhama w czasówce w krótkiej historii działania stajni. Na Węgrzech ruszał z jeszcze lepszego, 14. pola. Punktów na swym koncie naturalnie nie zapisał, niemniej oczekiwań raczej nie zawiódł. Jego markę psuły tylko kraksy: m.in. w Indiach, Japonii czy Kanadzie (podczas bycia dublowanym).

Poczynania Holendra obserwował Sauber – 21 stycznia 2014 roku ogłoszono, że van der Garde zostanie jego zawodnikiem rezerwowym. Z początku współpraca układała się korzystnie, kierowca siedmiokrotnie przejmował kierownicę z rąk czy to Estebana Gutierreza, czy Adriana Sutila, i kręcił kółka w piątki. Czerwiec przyniósł radosną nowinę: Sauber dał znać van der Gardemu, że w kolejnym sezonie czeka na niego pozycja stałego kierowcy.

Taką wersję wydarzeń utrzymywano do listopada. W międzyczasie ekipa, cierpiąc na niedostatki budżetowe, szukała bowiem alternatyw, i znalazła je w osobach Marcusa Ericssona oraz Felipego Nasra. Niedługo potem Szwajcarzy ogłosili, że to owa dwójka, a nie van der Garde (i nie Adrian Sutil) założą kombinezony stajni i zameldują się na polach startowych w Australii.

Wysłuchania, apele, procesy

Van der Garde nie dowierzał, ale też nie zamierzał się poddać. Przekonany o legalności swego kontraktu, wszczął postępowanie przed szwajcarskim sądem. Ten 2 marca, na niespełna dwa tygodnie przed zawodami, wydał opinię, iż Holender ma pełne prawo zacząć sezon na torze Albert Park. Jednocześnie organ wezwał Saubera, aby powstrzymał się od jakichkolwiek akcji, które spowodowałyby pozbawienie Pana van der Garde możliwości wykorzystania swego prawa do uczestnictwa w sezonie 2015 Formuły 1 jako jeden z dwóch nominowanych kierowców Saubera.

Giedo van der Garde (1)

Holender w roli eksperta telewizyjnego | Fot. Giedo van der Garde / X

Stajnia zareagowała, oczywiście, oburzeniem, lecz van der Garde nie chciał rozmawiać o jakichkolwiek ustępstwach. Wiedząc, że instancją skupiającą w rękach moc egzekwowania prawa w kontekście nadchodzącego Grand Prix, była australijska jurysdykcja, trzy dni później złożył wniosek przed Sądem Najwyższym Stanu Wiktoria. Chciał w ten sposób wymusić na Sauberze uznanie jego pretensji i pozwolenie mu na wystąpienie w zawodach.

Sąd postanowił poszerzyć horyzonty sprawy: zezwolił na udział w procesie także przedstawicielom Nasra i Ericssona. Dlaczego? Otóż gdyby Sauber zdecydował się spełnić żądania Holendra, albo Brazylijczyk, albo Szwed zostaliby poszkodowani, albowiem jednego z nich zmuszono by do oddania bolidu. Batalia prawna weszła wówczas w fazę kulminacyjną. Sauber odrzucał roszczenia kierowcy, przekonując, że umowa z nim została za zgodą FIA rozwiązana jeszcze w lutym 2015 roku. Dodatkowo van der Garde miał naruszyć klauzulę tajności umowy, rozpowiadając o niej w mediach.

ZOBACZ TAKŻE
Teo Fabi. Zdobywca pole position F1, który nigdy nie prowadził w wyścigu

Prawnicy dwóch pozostałych kierowców dolewali oliwy do ognia. Argumentowali, iż Holender nie dotrzymał zasad procedury, ponieważ nie poinformował o wniesieniu wniosku do sądu zanim postępowanie zostało wszczęte. Chwytano się dosłownie każdej brzytwy. Reprezentant Saubera, Rodney Garratt, usiłował przekonać sędziów, iż wystawienie zawodnika, który nie testował nowego bolidu, wiąże się z niebezpieczeństwem i zagrożeniem życia dla jego samego oraz innych kierowców.

Racja po stronie Holendra

Faktem było, że Holender z bolidem do czynienia nie miał, a maszynę skrojono pod fizjonomię i styl Felipego Nasra. Van der Garde nie był jednak przypadkowym zawodnikiem; w bolidach o otwartym nadwoziu spędził poprzednie 10 lat kariery. Nadto, był bardziej doświadczony niż Brazylijczyk, który dopiero wyczekiwał swego debiutu w F1. Z takiego założenia wyszedł też obrońca Holendra.

– Zespoły działają w sposób elastyczny, jeśli chodzi o dopasowanie [samochodu – przyp. red.] do każdego kierowcy. Sauber nie ma możliwości zastąpienia Pana van der Garde w ten weekend bez jednoczesnego złamania obowiązujących kontraktów ­– głosił Tom Clarke na wysłuchaniu 9 marca (a przypomnijmy, że był to poniedziałek przed Grand Prix). Sąd przyznał stronie zawodnika rację.

Prawnik Holendra odrzucał wszystkie zarzuty. Jego zdaniem kierowca testowy teamu z 2014 roku ma o wiele większe doświadczenie niż dwaj nowo zatrudnieni. Australijskie media informują, że sprawa nie jest jeszcze zakończona, bo Van Garde nie ma aktualnej licencji, koniecznej, by uczestniczyć w wyścigach Formuły 1 – podawało wówczas TVP Sport.

Sauber odwołał się tedy od decyzji. Apelację rozpatrywano w środę, ale w czwartek było już jasne, że werdykt zostanie podtrzymany. Postawiło to zespół w kuriozalnej sytuacji. Van der Garde miał prawo do odjechania w jej barwach pełnego sezonu, lecz jego ostateczne zatrudnienie oznaczałoby zlekceważenie zapisów kontraktów Nasra i Ericssona. Duetowi wszak również obiecano pełen rok ścigania: w razie niedotrzymania umowy mogliby oni wytoczyć kolejne procesy.

Ówczesna szefowa stajni, Monischa Kaltenborn, choć krytykowała Holendra i podawała jego słowa w wątpliwość, była zmuszona pójść na kompromis. Negocjacje okazały się trudne i początkowo zupełnie bezproduktywne. Van der Garde pojawił się w piątek w padoku, założył kombinezon Ericssona i demonstracyjnie udał się w nim do garażu Saubera.

Utrata szansy

Ekipa spanikowała. Żaden z kierowców nie wyjechał do pierwszej sesji treningowej. Sauberowi groziło przejęcie zasobów przez sąd, który mógłby zastosować ową sankcję wobec faktu ignorowania jego nakazów. Afera stała się na tyle poważna, że za sznurki pociągnął podobno nawet Bernie Ecclestone, nieskory do dalszego wystawiania całej serii na pośmiewisko.

ZOBACZ TAKŻE
Marcus Ericsson i odrodzenie w Ameryce. Solidny kierowca czy przyszły mistrz?

W wyniku zakulisowych ustaleń, van der Garde ustąpił. Do FP2 Nasr i Ericsson podeszli już w normalnym trybie, choć Holender zaznaczał, że o ile w Melbourne ścigać się nie będzie, porozumienia w zakresie całego sezonu nie wypracowano. – Z szacunku dla dobra motorsportu, zwłaszcza F1, zdecydowałem się porzucić swoje prawo do ścigania się w ten weekend. Jestem entuzjastą wyścigów, ta decyzja była dla mnie bardzo trudna. Niemniej, respektuję interes FIA, Sauber Motorsport, jak również [Felipego] Nasra i [Marcusa] Ericssona. Mój management będzie rozmawiał z Sauberem na początku przyszłego tygodnia, tak by wypracować akceptowalne dla obu stron rozwiązanie sytuacji, w której się znaleźliśmy.

Do tego doszło dopiero 18 marca. – Nie mam możliwości opowiedzenia o detalach, ale Sauber zapłacił całkiem sporą rekompensatę za możność niehonorowania kontraktu – dodawał kierowca w oświadczeniu. Pogłoski wspominały o nawet 16 milionach dolarów zadośćuczynienia. Van der Gardego nieszczególnie to zadowalało, wiedział, że prawdopodobnie nie ma przyszłości w F1. I rzeczywiście, plotki o przejściu do Marussi w połowie sezonu okazały się pustosłowiem. Jako pocieszenie, mógł odebrać z fabryki swój kombinezon i gadżety.

Racing Team Nederland (1)

Holender celebrujący drugie miejsce w zawodach endurance |Fot. Racing Team Nederland / X

Czeka na mnie i zamierzam odebrać go w fabryce. Największym winowajcą całej sprawy była szefowa ekipy, Monischa Kaltenborn, ale poza nią wszyscy ludzie pracujący w ekipie są moimi dobrymi znajomymi. Zgodziliśmy się, że przyjadę do fabryki, przejdę się po niej, a potem zjemy razem lunch. Ten kombinezon…kaski i stroje z poprzednich lat niewiele właściwie dla mnie znaczą, ale oczywiście mają swoją wyjątkową historią – wspominał.

Wyjście z otchłani

Jak nietrudno się domyślić, nagłe wypadnięcie z orbity F1 stanowiło dla Holendra potężny cios. Fakt, że dzięki swej walce promował prawa kierowców wyścigowych, których kontrakty unieważniano lub lekceważono, może i poprawiał humor, ale nie miał wpływu na karierę. Van der Garde spędził cały rok na marginesie świata motorsportu. By zabić czas i melancholię, ostro imprezował.

Jak sam przyznawał, uciekał od swoich problemów. – Wpadłem w dołek, a wyjście z niego zajęło mi mniej więcej 9 miesięcy ­– opowiadał po latach. Pomocną dłoń wyciągnął teść, notabene jeden z najbogatszych ludzi w ojczyźnie kierowcy. – Powiedział: <<Współpracuję w ten sposób tylko z moimi córkami, ale dla ciebie zrobię wyjątek. Będziesz moją prawą ręką, we wszystko się zaangażujesz>>. To była świetna lekcja, wtedy zdałem sobie sprawę, że świat biznesu też mi pasuje i mnie przyciąga – tłumaczył zawodnik.

Krok po kroku, van der Garde odbudował zaburzoną pewność siebie, co zawdzięczał także współpracy z trenerem personalnym. Dzięki koneksjom w środowisku motorsportu udało mu się też powrócić do regularnej jazdy. Znalazł miejsce w ekipie G-Drive w European Le Mans Series. Powrót wypadł najlepiej, jak można było sobie wymarzyć – już w pierwszym roku został mistrzem czempionatu.

I choć kolejne lata już w podobne sukcesy nie obfitowały, van der Garde startował regularnie. Rywalizował w WEC-u, pojawiał się w Le Mans, najpierw okazjonalnie, a w roku 2023 na pełen etat zaangażował się w IMSA. Jednocześnie, pełnił (i nadal pełni) rolę eksperta holenderskiego oddziału telewizji Viaplay przy transmisjach z F1.

ZOBACZ TAKŻE
Stirling Moss, lata posuchy i kontrowersyjny powrót. Historia Toru Albert Park

Informacja o przejściu na emeryturę była tedy zaskoczeniem. Van der Garde nie plasował się co prawda w samym środku świata wyścigów endurance, ale markę i renomę nazwiska zdołał odbudować. Jako 38-latek, z pewnością miałby przed sobą jeszcze kilka lat jazdy, gdyby chciał się jej poświęcić. Holender wybrał jednak rodzinę i biznes. A uwzględniając wszystkie przeszłe perturbacje związane ze ściganiem, chyba postąpił słusznie.

Oceń nasz artykuł!
Reklama