Connect with us

Czego szukasz?

IndyCar

Marcus Ericsson i odrodzenie w Ameryce. Solidny kierowca czy przyszły mistrz?

Przez pięć lat kariery Marcus Ericssona w królowej sportów motorowych w wątpliwość poddawane były jego umiejętności. Przeglądając wyniki urodzonego w miejscowości Kumla kierowcy próżno tam szukać wybitnych osiągnięć na miarę tego, jakie wyniki potrafili wykręcać George Russell, Oscar Piastri, czy były kolega zespołowy Szweda – Charles Leclerc. To ten ostatni w 2018 roku był gwoździem do trumny związku między Szwedem a zespołem Saubera. Mało kto oczekiwał, że czołowy kierowca GP2 kiedykolwiek zaimponuje na torze, tymczasem wyszło inaczej.

Marcus Ericsson Nashville
Fot. Chip Ganassi Racing / Marcus Ericsson

Debiutujący Leclerc brutalnie wytrącił Ericssonowi z rąk narrację, że pokazanie talentu uniemożliwia słaby bolid. Narrację, w którą byliśmy skłonni uwierzyć, bo o ile Sauber mimo słabych wyników nosił co najmniej znamiona poważnego zespołu, to Caterham był jego karykaturą.  Grunt to nie zwątpić w samego siebie i robić swoje – tak zrobił szwedzki kierowca przechodząc do IndyCar.

Carte blanche

W przeciwieństwie do F1, Ericsson w IndyCar trafił z miejsca do zespołu co najmniej solidnego. Za taki możemy uznać Arrow Schmidt Peterson Motorsports, który już rok później zbratał się z wracającym po latach do stawki McLarenem. Dziś należącym obecnie do szeroko rozumianej czołówki serii. „Odpad z F1”, bo tak w europejskich mediach był postrzegany Ericsson, po raz pierwszy od lat dostał jednak święty spokój.

Większych oczekiwań w Arrow nie było. Otóż z pary kierowców Saubera z 2018 roku wszyscy wpatrzeni byli w Leclerca, który właśnie otrzymał kontrakt w Ferrari, aniżeli w Ericssona. Choć jednakowe nadwozia Dallary w IndyCar sprzyjają bliższej rywalizacji, już w debiutanckim sezonie Ericsson wykręcał wyniki, jakich nigdy w F1 nie miał. Drugie miejsce w Detroit, P7 w Alabamie i Teksasie. I ogólnie szybka adaptacja do zupełnie innego ścigania dała mu miejsce już po roku w zespole Chip Ganassi. A mowa o prawdziwym hegemonie nie tylko IndyCar, ale także i całego amerykańskiego motorsportowego świata.

ZOBACZ TAKŻE
Co trapi IndyCar? | Felieton

leclerc ericsson wymiana kasków

Fot. Marcus Ericsson / Twitter

American Dream

Właśnie w CGR (Chip Ganassi Racing) rozpoczął się na dobre „amerykański sen” Marcusa Ericssona. Samochód ustawiany przez najlepszych z najlepszych mechaników dawał mu duże możliwości podczas jazdy. Jeśli nie o mistrzostwo serii, to przynajmniej regularną walkę o podia. Oprócz awansu, Chip Ganassi dał Ericssonowi coś więcej – zaufanie. Wszak późniejszy zwycięzca Indianapolis 500 nikogo nie zastępował w zespole. Do jego dyspozycji został oddany trzeci samochód CGR, który przez dwa poprzednie lata nie był przez zespół wystawiany nawet na rundę w Indianapolis. Dla Chip Ganassi była to przemyślana inwestycja. Tak konkurencyjny zespół, oprócz możliwości zbierania większej ilości danych podczas wyścigów, zyskał kierowcę sprawdzonego wcześniej w serii. Takiego solidnego, z perspektywą na „coś więcej”.

ZOBACZ TAKŻE
Ericsson wytrzymał i wygrał niezwykłe Indy 500 | Analiza

„Brzydkie kaczątko F1” gwiazdą IndyCar

To „coś więcej” przerosło jednak oczekiwania wielu obserwatorów IndyCar. Już za sukces można było uznać fakt, że Ericsson nie przepadł jak kamień w wodę i pokazał, że potrafi się ścigać na owalach. Na torach, z którymi nigdy wcześniej do czynienia nie miał. Wraz z postępującą karierą zawodnika ze Szwecji mogliśmy zauważyć, jak Ameryka staje się jego drugim domem. Szwed, jak pojawia się na meczach NHL, MLB, NFL, wsiąka w kulturę Ameryki i daje się lubić przez zwykłych kibiców. Co ważne to oni, w IndyCar mają o wiele większy dostęp do kierowców niż fani F1. Mimo 12. pozycji na koniec debiutanckiego sezonu w Chip Ganassi Ericsson stale meldował się w Top 10. Nikt go nie skreślał, podobnie jak McLaughlina, który przenosił się z Supercars.

Marcus Ericsson wygrana w Petersburgu 2023

Fot. Penske Entertainment

Król chaosu

Po wyścigu w St. Petersburgu w 2023 roku na pewno wiemy już, że Marcus Ericsson stał się specjalistą od wygrywania wyścigów chaotycznych. Swoje pierwsze zwycięstwo odniósł w Detroit. Tam, gdzie po neutralizacji wywołanej przez Romaina Grosjeana sonda silnika w samochodzie Willa Powera walczącego o zwycięstwo odmówiła współpracy z mechanikami. Pełne kraks Nashville Ericsson wygrał po kolizji z Sebastienem Bourdais. Incydent wyglądał na tyle poważnie, że bardziej zastanawialiśmy się jak bardzo uszkodzona jest podłoga samochodu Szweda, niż myśleliśmy o jego powrocie do gry.

 

ZOBACZ TAKŻE
Dlaczego niesamowity Scott Dixon nigdy nie trafił do F1?

Dostarczające jak zwykle niebywałych emocji Indianapolis 500 wygrał, choć zwycięstwo nad Pato O’Wardem przypieczętowała właściwie dopiero neutralizacja na koniec wyścigu. Ostatnie dotąd zwycięstwo Ericssona przypadło na inaugurację bieżącego sezonu w St. Petersburgu. I po raz kolejny wspólnym mianownikiem sukcesu Szweda był fakt, że nikt poważnie nie typował go jako kandydata do zwycięstwa.

Ericsson zwycięzca

Fot. Penske Entertainment

Następny krok – mistrzostwo IndyCar?

To właśnie zaskakiwanie w kluczowych momentach i umiejętność odnalezienia się w chaosie stały się symbolem Marcusa Ericssona w IndyCar. Fenomenalny start sezonu na Florydzie i 8. miejsce w szalonym wyścigu w Teksasie oczywiście nie oznaczają jeszcze mistrzostwie dla Szweda. Obecnie ma on wszelkie narzędzia, by pokazać, że brak sukcesów w F1 nie czyni cię złym kierowcą.

ZOBACZ TAKŻE
IndyCar: Poznaj bliżej świat amerykańskiej formuły

Inny styl prowadzenia samochodów w IndyCar i owale jak widać pozwoliły się objawić talentowi Ericssona. Po sezonie z Chip Ganassi odchodzi Alex Palou, kierowca, który potrafił pokonać 6-krotnego mistrza serii – Scotta Dixona. Niezależnie od tego, kto zajmie miejsce młodego Hiszpana, czas aby Ericsson podjął próbę zachwiania hierarchii w zespole. Do stracenia ma niewiele, bo przegranie ze Scottem Dixonem nie jest wstydem. Rzucenie wyzwania Nowozelandczykowi może sprawić, że będziemy oglądać rywalizację na najwyższym poziomie. Jeśli natomiast Marcus Ericsson zdoła wygrać mistrzostwo, to w relatywnie krótkim czasie odniesie w IndyCar niebywały sukces. Przecież każdego z kierowców z tytułem mistrzowskim i zwycięstwem w Indy 500 traktuje się w Ameryce jak legendę. Akurat scenariusza, w którym Marcus Ericsson zostaje ikoną motorsportu, nie wymyśliłby nawet Quentin Tarantino.

5/5 (liczba głosów: 2)
Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Reklama