Jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, Fernando Alonso przekroczy w kolejnym sezonie granicę 400 wyścigów przejechanych w Formule 1. Ta niemal niewyobrażalna liczba mogłaby być jednak jeszcze wyższa, gdyby nie intrygująca decyzja stajni Renault sprzed 21 lat. Hiszpan właśnie skończył z przytupem debiutancki sezon w barwach Minardi, lecz nie przeszedł do innego zespołu; Flavio Briatore wolał zatrzymać go u swego boku.
Lekcja odmiennej perspektywy
Wyjaśnienie swego stanowiska Włoch zaoferował w trakcie wywiadu dla francuskiego periodyku L’Equipe. – Podjęliśmy decyzję, by nie marnować jego [Alonso – przyp. red.] talentu poprzez pozwolenie mu na jazdę w innej ekipie. To inwestycja dla nas i dla niego. Ważne jest, by go oszczędzać, pozwolić przygotować się na sezon 2003 w dobrych warunkach – stwierdzał.
Czy już wtedy był absolutnie pewien, że chce, aby Alonso wyrósł na lidera przechodzącej metamorfozę z Benettona w Renault stajni? Uwzględniając kontekst ówczesnej F1, była to decyzja ciekawa. Ledwie 20-letni przykuł wszak uwagę całego środowiska kapitalnymi występami w Minardi, gdzie szkolił się pod auspicjami Paula Stoddarta. Ten, z iście australijskim luzackim ekspresjonizmem, rozpływał się nad nim, gdy tylko pojawiała się po temu okazja.
– Dwóch kierowców pojechało dziś olśniewająco: Michael Schumacher i Fernando Alonso. Ich czasy wskazują, że obaj wycisnęli maksimum z maszynerii, którą mieli do dyspozycji, oczywiście uwzględniając możliwości. Powiedzieć, że zespół [Minardi – przyp. red.] jest zadowolony byłoby wielkim niedoszacowaniem – mówił, kiedy Alonso zakwalifikował się na Węgrzech na 18. pozycji. Na Suzuce, gdy Hiszpan zajął 12. miejsce, Stoddart o mało nie zszedł na zawał.
Naturalnie wiedział, że nie dysponuje asem w rękawie pozwalającym rewelacyjnego młodzieńca w Minardi zatrzymać. Alonso odebrał z powrotem Briatore i posadził na fotelu testera, czemu Hiszpan się nie sprzeciwiał. Wiele wszak Włochowi zawdzięczał – to Briatore wyłowił go ze sceny juniorskiej po świetnych wynikach w gokartach oraz Euro Open by Nissan, i zapewnił fotel w International F3000, która zdefiniowała jego przyszłość.
Alonso miał zresztą podstawy, by sądzić, że decyzja szefa mu się opłaci. Renault dbało o stosowne przygotowania: w toku sezonu Alonso przejechał aż 1642 okrążenia na Silverstone, Walencji, Jerez oraz pod Barceloną.
Alonso młody a rozważny
Z każdym miesiącem – mimo częstego siedzenia na pit-wallu z słuchawkami na uszach oraz grania obserwatora na naradach – plan stajni coraz bardziej doceniał. – Dla każdego kierowcy jest nieco frustrujące, gdy ogląda treningi, kwalifikacje i wyścigi przed telewizorem, ale to była dobra decyzja dla mojej kariery oraz przyszłości – opowiadał potem dziennikarzowi Adamowi Cooperowi.
Spędzanie czasu z ekipą przynosiło bowiem wymierne zyski. Alonso na bieżąco zapoznawał się z kłopotami bolidu i analizował, jak je rozwiązać. Widział, w jaki sposób działają inżynierowie, integrował się z nimi, poznawał ich metody. – Starałem się zebrać dużą wiedzę od zespołu. W Minardi pracowali głównie z pasji, w Renault mamy profesjonalistów, próbujących zmniejszyć stratę do wielkich ekip i przywrócić naszej ekipie miejsce na szczycie. Są niezwykle doświadczeni, od takich ludzi zawsze się czegoś uczysz – zaznaczał.
Świeżo nabytą wiedzę techniczną przekuwał w praktykę. Owe 1642 okrążeń kręcił przez kilka miesięcy, za każdym dostosowując się do wprowadzanych zmian. – Wiem teraz bardzo dużo o ustawieniach. W Minardi cały rok pracowaliśmy praktycznie na tym samym bolidzie. Tutaj na każdym teście są nowe rzeczy do sprawdzenia. Proces rozwoju samochodu jest constans. Sądzę, że jestem lepszym kierowcą, mam lepsze wyczucie ustawień – dodawał.
W boju sprawdzał się nie tylko jako reprezentant Renault. Jedną z naddatkowym eskapad Hiszpana, oczywiście za zgodą szefostwa, był choćby majowy test na torze Silverstone w barwach Jaguara. Epizod ten gremialnie powrócił do świadomości branżowej prasy w listopadzie zeszłego roku. Hiszpan przechodził wówczas z Alpine do Astona Martina i na mocy ugody mógł testować maszynę Brytyjczyków jeszcze podczas oficjalnej sesji testowej w Abu Zabi. Z zastrzeżeniem, że bolid Astona musi być wolny od emblematów sponsorskich.
Duży Kot
– Weszliśmy do garażu razem [z Pedro de la Rosą, ambasadorem ekipy – przyp. red.], ujrzeliśmy zielony bolid. Obaj powiedzieliśmy: jak z Jaguarem w roku 2002! Choć to naturalnie zupełnie inny projekt – wyjaśniał 42-letni dziś zawodnik. Nowszy Jaguar od razu przypadł mu do gustu. Alonso przejechał 97 okrążeń i stwierdzał, że był bardziej niż na 100% zadowolony z decyzji o przenosinach.
Dwie dekady wcześniej także miał powody do radości. Majowe jazdy pomyślano jako kolektywny test dla kilku ekip – w trzydniowej sesji startowało 16 kierowców, w tym jeźdźcy Ferrari oraz Toyoty. Hiszpana do gry zaprosił Niki Lauda, ówczesny szef Jaguara, który jako ekipa spisywał się iście katastrofalnie. W pierwszych pięciu rundach sezonu Eddie Irvine wywalczył raz 4. lokatę, lecz wyjąwszy tę anomalię, Jaguar nie zdobywał punktów. Co gorsza, aż 5 razy jego kierowcy nie kończyli wyścigów.
Lauda chciał przekonać się, czy to w samochodzie, czy w czynniku ludzki leży problem. Alonso nadawał się do tego zadania świetnie – miał ugruntowaną reputację człowieka, który i z taczki zrobi Lamborghini. – Sprowadzili Fernando, by zobaczyć, jak szybko ten samochód może pojechać; Niki zaczynał myśleć, że ja i Eddie po prostu się nim bawimy. Bolid został pozbawiony emblematów sponsorów, był zielony – tłumaczył de la Rosa.
Czysto teoretycznie uzasadnienie Laudy miało sens. Na przestrzeni dni testowych Jaguar sprawdził też starszego Hiszpana oraz rokujących również André Lotterera (jeźdźca FIA GT) i Jamesa Courtneya (mistrza Brytyjskiej Formuły Ford). To jednak Alonso skradł show, wykręcając na przestrzeni 51 okrążeń trzeci najszybszy czas testu. O niespełna jedną dziesiątą sekundy lepszy (sic!) od rezultatu de la Rosy.
Na mokrym i wietrznym Silverstone lepszym wynikiem popisali się tylko Allan McNish z Toyoty oraz Rubens Barrichello, mający w dłoniach niedoścignione Ferrari F2002. Prasa natychmiast jęła się o Alonso rozpisywać, i to nie tylko o jego świetnej postawie, ale przede wszystkim możliwym scenariuszach rozwoju kariery.
Nowy gracz: Alonso
Hiszpanie wierzyli, że niebawem dla ich asa znajdzie się miejsce w Jaguarze, choćby kosztem Irvine (zespół pogłoski dementował). Spekulowano też o zastąpieniu przez Alonso Jensona Buttona w Renault, zainteresowanie nim podobno przejawiało nawet Ferrari. – Mogę tylko powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony i dumny z tego, że taki zespół jak Ferrari się mną interesuje. Myślę, że to normalne, iż prestiżowe ekipy obserwują młodych kierowców – opisywał sam kierowca.
Deklarował, że w kontekście swej przyszłości myśli jedynie o kontynuowaniu przygody z Renault. Test w Jaguarze traktował (tylko) jako przyjemny sprawdzian i cenną lekcję. – Im większą liczbę samochodów testuję, tym lepiej. To już piąta czy szósta maszyna, w której jeździłem. Test poszedł całkiem dobrze. Jeśli inne ekipy naprawdę mnie chcą, to dobrze – uzupełniał.
De facto, pod maską spokoju, Alonso nie wiedział jednak, co szykuje dlań los. Słyszał opinie, że Button zostanie zwolniony, ale też, że kontrakt z nim ulegnie przedłużeniu. Porównywalne opowieści krążyły na temat drugiego z etatowych jeźdźców Francuzów, Jarno Trullego. Z Alonso nikt na temat kontraktu nie rozmawiał aż do lipcowego weekendu na Magny-Cours. Wtedy Briatore, być może czując spotęgowane domową rundą poparcie koncernu Renault, postawił na bezpośredniość. Obwieścił, iż Hiszpan zastąpi Buttonaw sezonie 2003.
Brytyjskie media odebrały to jako afront – kontrakt Buttona dobiegał końca, niemniej panowało poczucie, iż Briatore faworyzuje swego protegowanego kosztem starszego. Relacje, dotąd poprawne – Briatore śmiał się, że po zatrudnieniu Buttona po raz pierwszy w historii dziennikarze z Wysp byli jego ekipie przychylni – nagle stały się napięte. Na konferencji prasowej przyjął na siebie wszystkie ciosy.
Medialny kocioł
Skąd ta determinacja? Pomijając chęć ochrony samego siebie i kierowcy, Włoch niezachwianie wierzył, że Alonso to talent czystej wody. Uważał, że tylko czas może osądzić go i wydać werdykt, czy decyzja była słuszna. Opinii Alonso dziennikarze nie usłyszeli, gdyż nie mogli. Renault wywiozło swego protegowanego z toru, przypuszczalnie, by zaoszczędzić mu nerwów.
Manewr ten zadziałał kontrproduktywnie, ugruntowując rozpowszechniony pogląd, że młody kierowca to w istocie pionek na szachownicy szefa, pozbawiony prawa głosu. Alonso nie widział w tym nic zdrożnego. – Myślę, że F1 taka jest. Na ten moment kierowca tylko się ściga, poza samochodem nie ma mocnej pozycji. Dla mnie to norma – zaznaczał. Dziś brzmi to wysoce ironicznie, uwzględniając rolę Alonso w kreowaniu polityki każdej stajni, do której przechodził.
Wtedy jednak, mimo iż Briatore piastował funkcję jego menedżera, Hiszpan – przynajmniej oficjalnie – miesiącami nie był pewien, czy jego marzenia się ziszczą. – W F1 nic nie jest pewne. Kiedy podpisywałem umowę na bycie testerem, wiedziałem, że to ważny rok, bo taka pozycja w tak dużym zespole jak Renault wiąże się z wieloma kilometrami do przejechania. Jeśli jesteś szybki, może otrzymasz szansę po roku – powtarzał przed Magny-Cours.
Po wydarzeniach z Francji zwątpienie zostało zatarte; na jego miejsce wkroczyły ogromne pokłady oczekiwań. Po koszmarnym z punktu widzenia sportowych emocji sezonie 2002 liczono, że rok 2003 przyniesie powiew świeżości. Alonso znalazł się w centrum uwagi, miał zrobić równe duże wrażenie, co uprzednio Kimi Raikkonen w McLarenie i Juan Pablo Montoya w Williamsie. Słowem: być nowym złotym dzieckiem.
Zwłaszcza, iż jego angaż był jedyną zmianą w czołówce stawki. Dwie powyżej wymienione stajnie brytyjskie, podobnie jak Ferrari, obstawały przy dotychczasowych duetach. Renault dokonało modyfikacji, a dodatkowo było na fali wznoszącej. Zgodnie z założeniami Briatorego, w roku 2002 Francuzi weszli do pierwszej czwórki (po fatalnych latach pod banderą Benettona). Za cel stawiali sobie rozpoczęcie walki o mistrzostwo.
Preludium do wielkości
Spodziewano się, iż Alonso w samochodzie wysokiej klasy pokaże pełnię kunsztu. Dane z fabryki zachęcały. Nową maszynę cyzelował m.in. Dino Toso, specjalista od aerodynamiki, a program tunelu aerodynamicznego po latach rekonstrukcji działał już na pełnych obrotach. – Inżynierowie pokładają dużą wiarę w przyszłoroczny bolid. Wyniki z tunelu są pozytywne, a jeśli silnik zapewni nieco więcej mocy, być może będziemy konkurencyjnymi – oceniał Alonso.
Ale wystrzegał się przesadnego optymizmu: prezentował postawę ostrożną, by nie rzec, lękliwą. – Nigdy nie wiadomo; w F1 aż do pierwszego wyścigu wszystkiego można być pewnym tylko na 50% – dopowiadał i wysuwał przykład Trullego, który też potrzebował kilku rund na aklimatyzację w Renault Wiarę w siebie trzymał głęboko wewnątrz, z pewnością głębiej niż Briatore.
Włoch swego młodziana oceniał najwyżej z trójki jeźdźców, których objął pieczą, czyli również Webbera i Trullego. Po tym jak jego próby wyciśnięcia maksimum z Jeana Alesiego oraz Giancarla Fisichelli nie wypaliły, po Hiszpanie wiele sobie obiecywał. Jak uczy nas historia, nie zawiódł się. Alonso jeszcze w grudniu 2002 roku wykręcił najlepszy czas testów na Jerez, gdzie nowe rozwiązania sprawdzał też McLaren i Williams.
Odtąd tylko się rozkręcał. W debiucie dla Renault zajął 7. miejsce, a podczas kolejnej rundy pobił wszystkich rywali w kwalifikacjach. O 0,173 sekundy pokonał w bitwie o pole position kwalifikacyjnego mistrza: Trullego. Tym samym ustanowił rekord dla najmłodszego zwycięzcy czasówki (miał 21 lat i 237 dni). W dalszej części roku dołożył następny epokowy wyczyn: triumf w GP Węgier.
Dla Renault była to pierwsza wiktoria od GP Austrii 1983 roku. Dla Alonso – kolejne przepisanie ksiąg z rekordami, tym razem w rubryce Bruce’a McLarena, zwycięzcy GP USA w wieku 22 lat i 104 dni. Przez cały sezon Hiszpan wywalczył 55 punktów i zajął 6. miejsce w klasyfikacji generalnej. Briatore nie mylił się – miał u siebie diament.