W 1968 roku zginęło aż 127 kierowców wyścigowych. Jednak w szczególności, jedna śmierć wstrząsnęła całym światem motorsportu. Jakim kierowcą był zatem Jim Clark, że sam sir Jackie Stewart po latach wyznał, że stanowił on dla niego wzór?
„Tato! Czy mogę zobaczyć jak to jest ścigać się szybkimi autami?”
Jim Clark był piątym dzieckiem i jedynym synem ubogiego szkockiego owczarza. Uczęszczał do szkoły w pobliżu Edynburga. Uczniowie i nauczyciele, jeszcze nie wiedzieli, że mają do czynienia z przyszłym mistrzem świata. Z kolei ci, którzy dożyją 1991 r. ponownie przeżyli ten szok – o tym w dalszej części. Rodzice chcieli, aby ich pociecha poszła w ślady głowy rodziny. Ich dziecko miało jednak zupełnie inne plany. Młody gentleman chciał spróbować swoich sił w wyścigach samochodowych, nie interesowała go wygrana.
Rodzina sprzeciwiała się temu, lecz Clark postawił na swoim i od 1956 r. zaczął regularnie startować w różnych zawodach. Podczas drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia, Szkot sprawił sobie prawdopodobnie największy prezent w życiu. Tamtego dnia, odbywał się wyścig na torze Brands Hatch. Zawody padły łupem Colina Chapmana, który zainteresował się kierowcą, który ukończył zawody tuż za nim. Był nim bohater naszego artykułu. Po kilku kolejnych świetnych występach Szkota, twórca Lotusa postanowił zatrudnić go.
Jim Clark i początki jego przygody z Formułą 1
Młody Szkot zadebiutował w królowej sportów motorowych podczas GP Holandii w 1960 r. Co prawda nie ukończył on wyścigu, lecz zademonstrował solidne tempo. W dalszej części sezonu zdołał po raz pierwszy w karierze stanąć na podium. Miało to miejsce w czasie weekendu na bardzo trudnym torze w Porto , kiedy to Clark zajął trzecie miejsce. Rok później dwukrotnie powtórzył ten rezultat w Zandvoort i Reims.
W sezonie 1961 brał też udział w kolizji, w wyniku której śmierć poniosło 16 osób. Podczas wyścigu na Monzy, Jim Clark zderzył się z Wolfgangiem von Tripsem. O ile kierowcy Lotusa nic się nie stało, tak zawodnik Ferrari wpadł w tłum Tifosi. Niemiec jak i kilku fanów nie mieli szansy na przeżycie.
Chapman i Clark w popłochu uciekali z Włoch. Powodem tej decyzji był fakt, że gdyby włoska prokuratura udowodniła im winę, to czekałaby ich długa odsiadka. Na ich szczęście nie dość, że opuścili Italię o czasie to jeszcze tamtejszy organ prawny nie postawił im zarzutów. W sezonie 1962, Jimmy odniósł swoją pierwszą wiktorię. Miało to miejsce na owianym złą sławą torze Spa-Francorchamps.
Jak historia pokazała, zawodnik Lotusa w latach 1962-1965 był bezkonkurencyjny w belgijskim piekle. Swego czasu tak wypowiedział się o najniebezpieczniejszych torach wyścigowych.
– Do Monako trzeba mieć perfekcyjną technikę, do Watkins Glen kondycję, Nurburgring wymaga koncentracji na najwyższym poziomie. A Spa? Spa nie wymaga od kierowcy niczego szczególnego. Potrzebne są tylko jaja ze stali i brak układu nerwowego – Jim Clark.
Latający Szkot ponadto wygrał w czasie tamtej kampanii jeszcze 2 razy – podczas domowej rundy na torze w Aintree oraz w Watkins Glen. Dzięki tym dobrym występom, zapewnił sobie tytuł wicemistrza świata.
Dominacja nadeszła w 1963 roku
Rok 1963 miał być kolejnym sukcesem Lotusa, bowiem Chapman czuł niedosyt po wywalczeniu „tylko” tytułu wicemistrza świata. Aby zdobyć przewagę technologiczną nad konkurencją, zastosowano rewolucyjne nadwozie samonośne. Dzięki temu zabiegowi, model 25 był lżejszy od pozostałych samochodów w stawce Formuły 1. Co prawda w Monako Clark zajął odległe ósme miejsce, lecz była to jednorazowa wpadka. W kolejnych dziewięciu startach Szkot, ani razu nie spadł z podium. Wygrał z tego siedem wyścigów, czym ustanowił ówczesny rekord wygranych wyścigów. To był nokaut, a dorobek 54 punktów pozwolił mu zostać mistrzem świata w 1963 r.
Na uwagę zasługuje jego jazda podczas rundy w Belgii. W pewnym momencie w jego aucie zaczęła szwankować skrzynia biegów. Tor Spa w starej konfiguracji był jednym z najniebezpieczniejszych torów na świecie. Szykana w połowie prostej Masta była istnym mankamentem zawodników. Szkot jednak się nie poddał i prowadząc samochód jedną ręką, po mokrym torze wpadł na metę jako pierwszy. Było to wręcz niemożliwe, lecz Jim Clark umiał zrobić coś z niczego.
Rok 1965, czyli jak wystartować w ponad 60 wyścigach
Obecny kierowca wyścigowy bierze udział w mniej więcej 25 wyścigach. Wielu z nich narzeka, że to za wiele. Dawniej zawodnicy jednak startowali gdzie tylko się dało. W 1965 r. Jim Clark pojechał w aż 63 wyścigach. Startował w Formule 1 i 2, Tasman (odpowiedniku Formuły 500) oraz w wyścigach samochodów turystycznych. Jakby tego było mało, rywalizował jeszcze w Indy 500.
Zacznijmy od Formuły Tasman. Clark w Australii wygrał 11 z 15 wyścigów. Pozwoliło mu to na zdobycie głównego trofeum. Z dalekich Antypodów Szkot wrócił do Europy, aby w Wielkiej Brytanii i Francji startować w Formule 2. Mimo trudu podróży (jak zauważył Jeremy Clarkson, podróż z i do Australii w tamtym czasie związana była z wieloma przesiadkami), zdominował te zawody. Pomiędzy wyścigami F2, wsiadał do Lotusa Cortiny i święcił triumfy w wyścigach samochodów turystycznych. Prawdziwe show zrobił jednak w Ameryce.
Jim Clark postanowił wystartować w legendarnym wyścigu Indianapolis 500. Zawody te zdaniem wielu, są jednym z najtrudniejszych na świecie. Wynika to z faktu, iż zawody na owalach rządzą się swoimi prawami. Ponadto prędkości osiągane na tego typu obiektach były znacznie wyższe od tych do jakich Szkot był przyzwyczajony.
Podczas tych zawodów Clark prowadził specjalny model Lotusa, którego moc silnika wynosiła aż 500 KM. Co ciekawe choć był międzynarodową gwiazdą, musiał on wziąć udział w testach dla nowych kierowców. Szkot potraktował to jako dobrą okazję do potrenowania. Przybysz z Europy zakwalifikował się na czele stawki.
Natomiast w 500-miltowym klasyku w fenomenalnym stylu pokonał weteranów owalnego toru i stał się pierwszym Europejczykiem od 1916 r. który wygrał ten wyścig. Ponadto ustanowił w jego trakcie nowy rekord średniej prędkości – 242,506 km/h. Jego geniusz polegał na tym, iż kierował intuicyjnie. Nie prowadził auta za ostro, przez co nie tracił prędkości. Zdaniem jego mechanika żaden z dziś startujących kierowców nie miałby szans w pojedynku z Jimmym.
Jim Clark i sezon 1965 w Formule 1
W sezonie 1965 w królowej sportów motorowych Clark startował w zmodyfikowanej wersji jego ulubionego Lotusa 25. W RPA pomimo problemu z kręgosłupem odniósł w pełni zasłużone zwycięstwo. Szkot odpuścił start w Monako, z powodu startu w Indianapolis. Jak zatem widać Fernando Alonso (w 2017 r.) nie był pierwszym kierowcą, który wykonał taki manewr. Po powrocie wygrał aż 5 wyścigów z rzędów, zapewniając sobie tym samym tytuł mistrza świata. Na uwagę zasługują 2 występy.
Pod koniec GP Wielkiej Brytanii w jego aucie zaczęło spadać ciśnienie oleju. Jeden niewłaściwy ruch i auto mogło wybuchnąć. Ponadto za plecami Szkota szarżował Graham Hill. Jednak on wpadł na szalony pomysł. Przed wejściem w ostry zakręt gasił silnik, by po pokonaniu łuku włączyć go z powrotem. Dzięki tej strategii wygrał wyścig. Dziś z racji braku rozrusznika, sztuczka ta byłaby niemożliwa.
Aby Latający Szkot mógł zapewnić sobie drugi tytuł mistrza świata, musiał wygrać w Nurburgu. Nigdy dotąd tam nie zwyciężył. Fortuna jednak uśmiechnęła się do niego i po starcie z pole position dojechał pierwszy na matę, zapewniając sobie MŚ.
Podsumowując sezon 1965, Szkot na 63 wyścigi wygrał aż 31. Dodatkowo na podium stawał jeszcze ośmiokrotnie. Jim Clark jednak nie był celebrytą i ten nieśmiały, skromny chłopak po cichu uczcił sukcesy, które wywalczył. Brytyjczycy mieli w dodatku 2 inne powody do radości. Bowiem wicemistrzami świata zostali Graham Hill oraz Jackie Stewart.
Brytyjskie media zaczęły nazywać Clarka i Stewarta „Batmanem i Robinem”. Każdy fan wiedział kto jest kim. Sam Jackie po latach przyznał, że wszystko co umiał zawdzięczał Clarkowi, który pomagał mu jak przystało na dżentelmena.
Kolejne 2 lata były fatalne, bowiem zarówno Jimmy jak i zespół zmagali się z awariami. Jednak sezon 1968 miał przynieść nowe rozdania.
Światełko w tunelu i tragedia
Pierwszą rundą w tamtym roku był wyścig w RPA. Clark go wygrał. Między kolejną rundą Szkot chociażby z Hillem oraz Stewartem parodiował Beatlesów na przyjęciach. 7 kwietnia postanowił sprawdzić się po raz kolejny w zawodach. Do wyboru miał wyścig w Brands Hatch oraz w Hockenhheim. Latający Szkot wybrał tę drugą opcję. Tamtego dnia panowały złe warunki atmosferyczne. Było mokro i mgliście. Sam zainteresowany nie nastawiał się na dobry wynik. Poprosił mechanika, aby monitorował jego pozycję. To były jego ostatnie słowa.
Na siódmym okrążeniu doszło do tragedii. Prawdopodobnie w wyniku złapania gumy, Jim Clark wypadł z trasy. Siła cisnęła go w koronę drzew. Kierowca zmarł na miejscu. To był wielki cios dla całego motorsportu. W Kalifornii pewien prezenter radiowy, ogłaszając śmierć Clarka poprosił słuchaczy o włączenie reflektorów, by rozjaśnić autostradę ku pamięci Szkota.
W miejscu, gdzie znaleziono ciało Szkota postawiono memoriał. Po przebudowie toru przeniesiono krzyż w okolice obecnego drugiego zakrętu. Jednak do dziś w oryginalnym miejscu można zobaczyć tablicę. Ostatnio tę lokalizację odwiedził nasz znajomy, Jakub Mirowski. Tak wygląda miejsce, w którym przed ponad 50 laty doszło do tragedii.
Kierowca Lotusa na 72 wyścigi w Formule 1, w których wystartował, wygrał aż 25 z nich. Dzięki temu [od względem procentowym znacznie więcej niż Schumacher, Prost czy Senna. Jeśli chodzi o pole position to zdobył ich 33. Do tego dochodzą tzw. Wielkie Szlemy. Senna zdobył ich 4, Schumacher 5, a Clark? Aż osiem!
Jim Clark jako idol dla wielu
Swego czasu Fangio wyprawił przyjęcie. Wśród zaproszonych gości znaleźli się pracownicy Lotusa, którzy mieli kontakt z Clarkiem. Argentyńczyk powiedział wtedy, iż jego zdaniem to Jim Clark jest największym kierowcą w historii F1. Komplement z ust samego pięciokrotnego mistrza świata F1, to nie są słowa rzucone na wiatr.
Już na początku wspomniałem o 1991 roku i możliwym szoku wśród rówieśników Clarka. Przy okazji GP Wielkiej Brytanii w tamtym sezonie do szkoły wielkiego Szkota zawitał sam Ayrton Senna. Jim Clark stanowił dla niego wzór. Podobnie jak idol, Kierowca z Kraju Kawy zginął u szczytu możliwości. Szkot miał wielu naśladowców: Jackie Stewarta i Grahama Hilla – z którymi rywalizował – a także Ayrton Senna i Stirling Moss przyznali się do podziwiania go. Był to bez zwątpienia wrodzony fenomen, z którym sam Jim Clark najpewniej czuł się nieswojo.
Szkot ponadto potrafił wyczuć co z autem jest nie tak. W ten sposób chociażby wykrył usterkę łożyska w trakcie testów na torze Silverstone. Szansa na wykrycie jej zza kierownicy, jest w zasadzie niemożliwa. Zdaniem wielu fanów, gdyby nie przedwczesna śmierć Jimmy bez wątpienia zostałby okrzyknięty najlepszym kierowcą, jaki stąpał po naszej planecie.
komandos14@vp.pl
25 stycznia 2024 at 13:15
Był najlepszy….
Daniel Mirkiewicz
20 grudnia 2020 at 11:55
Prawdziwa legenda