Długość zawodów
To jest problem, który utrudnia życie także rajdom. Wyścigi endurance trwają zwykle trzy, sześć, lub dwadzieścia cztery godziny. To zdecydowanie inna ilość czasu, jaką kibic musi wygospodarować w odróżnieniu od wyścigu F1 czy MotoGP. Wynika to z trochę innej roli i podejścia konkretnych gałęzi motorsportu. Wspomniana F1 czy MotoGP są oczywiście mocno skoncentrowane na testowaniu nowych technologii. Ale koniec końców to wyścigi endurance jak FIA WEC czy FIM EWC stanowią ostateczny test wytrzymałości samochodów czy motocykli. Takie założenie towarzyszyło narodzinom wyścigów endurance i takie podejście przetrwało do dziś. Jednak jeżeli ktoś nie jest głęboko zżyty z tym sportem to perspektywa spędzenia wielu godzin przed transmisją nie brzmi dla niego atrakcyjnie. Czasami po prostu nie ma aż tyle czasu, aby obejrzeć chociażby połowę wyścigu, ponieważ nie każdy ma tyle czasu wolnego.
Tu z pomocą przychodzi technologia. Przede wszystkim w większości serii na koniec każdej godziny rywalizacji realizator prezentuje skrót z ostatniej godziny. Możemy mieć też podgląd ze wszystkich wydarzeń od momentu startu rywalizacji. Wiele serii udostępnia transmisję na żywo, lub powtórkę rywalizacji za darmo na YouTube. Natomiast niektóre z nich nawet tworzą godzinne skróty z całego weekendu. Jeżeli ktoś rozpoczyna swoją przygodę z tym sportem to oglądanie godzinnych skrótów może stanowić dobre przygotowanie do śledzenia coraz to dłuższych wyścigów za pośrednictwem transmisji na żywo. Innym ciekawym rozwiązaniem może być też transmisja radiowa. Przykładowo Radio Show Limited oferuje taką możliwość w przypadku kilku serii. To w pewnym stopniu pozwala to śledzić interesujące nas zmagania. Oczywiście nie jest to rozwiązanie idealne i nie zastąpi ono możliwości śledzenia dźwięku razem z obrazem. W odpowiednich okolicznościach może stanowić ono dobrą alternatywę.
Trudno rozpoznać załogi
Długość zawodów to jedna sprawa, ale zidentyfikowanie osoby siedzącej w danym momencie za kierownicą to osobne wyzwanie. Sporą przewagą wyścigów single-seaterów czy MotoGP nad endurance jest między innymi to, że w danym pojeździe zawsze startuje jeden zawodnik. Dodatkowo jeśli nie możemy odróżnić dwóch aut jednej ekipy to zawsze możemy zwrócić uwagę na barwy kasku czy kolor kamery.
W endurance sprawy mają się inaczej z racji tego, że kierowcy w samochodzie wielokrotnie się zmieniają. Nie pomaga też to, że od lat ze względów bezpieczeństwa nie stosuje się odsłoniętych kokpitów. To oznacza, że kibic chcąc dowiedzieć się tego, kto w danym momencie prowadzi konkretny pojazd musi wiedzieć, jak może to ustalić. Tu zdecydowanie należy wyróżnić takie osoby jak Mateusz Grosiak czy Andy Blackmore, które tworzą tzw. Spotter Guide. To są przewodniki w formie pliku PDF, które zawierają podstawowe informacje o każdej z załóg biorących udział w danym wyścigu. Z nich dowiemy się na przykład o tym jacy kierowcy tworzą daną załogę, w jakiej klasie oni startują i czym malowanie ich pojazdu może się różnić względem bliźniaczej załogi.
Jednakże nawet mimo tego, gdy przychodzi co do czego to nie zawsze realizator zdoła podpisać, kto jest za kierownicą w danym momencie. Jak jeszcze można z tym sobie poradzić? Przede wszystkim warto mieć pod ręką wspomniany przewodnik, a po drugie to warto posiadać livetiming. Przy użyciu tych dwóch rzeczy łatwiej będzie rozpoznać samochód i określić to, kto teraz prowadzi dany pojazd.
Trudno odczytać wyścig
Rywalizacja w tej kategorii jest bardzo skomplikowana. Można powiedzieć, że dla przeciętnego kibica może być zbyt trudna. Wyścigi samochodów jednomiejscowych czy MotoGP też są skomplikowane. Tam zawodnik może różnie rozegrać wyścig w zależności od tego, jakie opony zastosuje w swoim pojeździe, lub co ustali z zespołem odnośnie zarządzania paliwem lub ustawieniami jednostki napędowej.
W endurance do tego dochodzi jeszcze niezliczona ilość postojów, które można skrócić, lub wydłużyć w celu osiągnięcia pewnych korzyści strategicznych. Do tego przecież jeszcze należy dodać, że co jakiś czas za kierownicą zasiada inny zawodnik. Dodatkowo zespoły zwracają też uwagę na ruch na torze, który też ma wpływ na to, jak szybko może jechać dana załoga.
Słowem – jest cała masa czynników, które są w stanie przyprawić kibica o zawroty głowy. Czy można jakoś temu zaradzić? Tu wiele do powiedzenia może mieć sposób realizacji transmisji. F1, IndyCar czy MotoGP są w stanie wyjaśnić widzowi jak dany zawodnik zaliczył wyraźny awans, lub spadek w trakcie wyścigu. W przypadku wyścigów długodystansowych niektóre serie powoli usprawniają sposób, w jaki wyjaśniają kibicom to, jak wygląda wyścig w wykonaniu danej załogi. Tu dobry przykład daje WEC i ich grafiki stosowane w przekazie telewizyjnym. Jednakże pozostałe serie mają z tym problem.
Jest cała masa serii, ale trudno rozróżnić je w hierarchii
Jedni mówią, że „od przybytku głowa nie boli”, ale inni głoszą hasło „co za dużo, to niezdrowo”. Trudno jednoznacznie opowiedzieć się po jednej ze stron, ponieważ faktycznie serii endurance jest obecnie bardzo dużo. W zasadzie w każdy weekend gdzieś na świecie odbywa się wyścig z udziałem na przykład aut GT3. W endurance znajdziemy cały wachlarz czempionatów – od rangi krajowej poprzez mistrzostwa kontynentalne organizowane przez SRO, ACO czy IMSA po IGTC, mistrzostwa świata WEC, czy FIA GT World Cup.
Początkującemu widzowi trudno zorientować się w tym jakie zawody zrzeszają w sobie topowych kierowców i producentów, a które nie. Na to spory wpływ ma to, że od lat 90-tych XX wieku ta gałąź motorsportu przeszła ogromny kryzys. Ten mocno rozbił wyścigi długodystansowe na różne mniejsze serie. Część z nich nie jest oficjalnie zdefiniowana pod względem rangi czy statusu. To utrudnia widzowi zrozumienie tego jakiej rangi zawody właśnie ogląda i jedyne rozwiązanie na uporządkowanie tego nieładu to współpraca z FIA.
Ta mogłaby uporządkować wszystkie serie nadając każdej z nich konkretny status, lub rangę. Jednakże to nie jest takie proste zadanie. Uzyskanie konkretnej rangi od wspomnianej federacji wymaga umieszczenia stosownych opłat na rzecz tejże organizacji. Jednakże promotorzy wielu serii raczej nie zamierzają tego czynić.
Masa różnego rodzaju przepisów, które dla kibica bywają niezrozumiałe
To jest jeden z najpoważniejszych problemów tego sportu, który może odpychać widzów. W tym sporcie jest wiele regulacji, które dla kibica brzmią dość abstrakcyjnie. Jednakże z praktycznego punktu widzenia są niezbędne do zapobiegania pewnym patologiom w tym sporcie. Przykładem mogą być takie rozwiązania jak minimalny czas postoju, sposób rozgrywania neutralizacji w IMSA Sportscar, maksymalny czas jazdy kierowcy lub maksymalna długość pojedynczego przejazdu. Szczyt absurdu stanowi narzucony od góry minimalny czas okrążenia, którego nie wolno pokonać w trakcie wyścigu.
Tu jedyną osobą, która może pomóc widzowi w zrozumieniu zasadności pewnych przepisów jest komentator, lub dziennikarz zorientowany w temacie. Niestety w praktyce okazuje się, że czasem nawet oni nie wiedzą kto za co dostał właśnie karę.
Ekspozycja w mediach, a w zasadzie jej brak
To jest problem, który mocno hamuje rozwój wielu mistrzostw. Praktycznie żadna z serii takich jak WEC, GT WCh, ELMS czy IMSA Sportscar nie posiada szczególnie rozwiniętych mediów społecznościowych. Oczywiście tu raczej nikt nie wymaga zespołu specjalistów ds. mediów społecznościowych na miarę F1. Jednakże nie da się zaprzeczyć temu, że dobra ekspozycja w internecie jest dziś kluczem do sukcesu.
To właśnie social media pomogły F1 i MotoGP stać się tak medialnymi kategoriami sportowymi. Podobną drogę w ostatnim czasie obrało NASCAR czy WRC. Natomiast w drugą stronę idzie z kolei WRX czego efekty możemy zaobserwować już dziś. Oczywiście takie usługi kosztują pewne pieniądze i możliwe, że to aspekt finansowy może bronić promotorów przed rozwojem w tym obszarze. Pytanie tylko, czy brak inwestycji w tym zakresie nie przyczynia się do tego, że ta gałąź motorsportu zmaga się z tak niską popularnością? Tu mamy na myśli błędne koło, w którym brak pieniędzy na rozwój w pewnych obszarach utrudnia ogólny rozwój dyscypliny. Na to pytanie odpowiedź znają najwyżej sami promotorzy.