Connect with us

Czego szukasz?

IndyCar

Patryk Tararuj wspomina start w Baltimore GP. „Całe miasto tym żyło” | WYWIAD

Patryk Tararuj to kierowca, który w 2012 roku wystartował jednej z serii wyścigowych, z cyklu „Road to Indy”. Polak opowiedział w naszym wywiadzie o kulisach tego startu, jak zmieniło się jego życie po tym wydarzeniu oraz co aktualnie porabia.

patryk tararuj baltimore gp 2012 indycar
Archiwum prywatne Patryka Tararuja

Patryk Tararuj: Kim jest nasz rozmówca?

Historia koninianina jest z pewnością wyjątkowa. Patryk Tararuj to pierwszy kierowca z Polski, który zdołał wystartować w juniorskiej serii IndyCar. Nasz rozmówca dokonał tego w 2012 roku, kiedy to wziął udział w dwóch zawodach U.S. F2000. Zawodnik z Konina po raz pierwszy w single-seaterze rywalizował 16 października 2011 roku – tego samego dnia, kiedy absolutna legenda serii IndyCar; Brytyjczyk Dan Wheldon, zginął w tragicznym wypadku w Las Vegas.

ZOBACZ TAKŻE
Dan Wheldon, czyli supergwiazda z Emberton | Legendy motorsportu

Tararuj w swoim dorobku ma starty na takich torach jak Watkins Glen czy Daytona International Speedway. W jego ślady chce iść jego syn Sebastian, który niedawno wystartował w swoim pierwszym wyścigu kartingowym. Nasz rozmówca wszystkie jego postępy, jak i swoje poczynania regularnie publikuje na swojej oficjalnej stronie na Facebooku, którą polecamy. A teraz nie przedłużając czas na wywiad.

Jak to wszystko się zaczęło?

Urodziłeś się w Koninie. Jak to się stało, iż wylądowałeś w USA?

Na wstępie chce podziękować za zaproszenie do wywiadu. Kiedy skończyłem studia w Poznaniu, to był rok 2000 i trudno było w Polsce dostać pracę. Moja ciocia ściągnęła część rodziny do USA. Byłem tu na wakacjach, potem wróciłem do Polski. Potem wędrowałem między Polską a USA,  aż w końcu w 2003 roku postanowiłem przeprowadzić się na stałe za ocean. W Polsce jest mało osób interesujących się IndyCar, a odkąd ja pojechałem sobie w tej serii juniorskiej prowadzącej ku IndyCar, uważam iż jest to najbardziej wyrównana seria wyścigowa na świecie. Dopiero wtedy zobaczyłem, jak wielkie to jest święto. To, co robią ci kierowcy, że jeżdżą po owalach, ulicach i normalnych torach sprawia, że masz szacunek do nich.

Patryk Tararuj w bolidzie

Archiwum prywatne naszego rozmówcy / Patryk Tararuj „przez przypadek” zaszedł daleko

A potem, jak widać zostałeś kierowca wyścigowym.

To akurat był przypadek. Chyba zaczęło się wszystko od Kubicy, przez to, że był w F1. Strasznie zainteresowałem się tym tematem i stałem się maniakiem F1. Potem z bratem wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do Indianapolis zobaczyć Roberta, ale ten wcześniej miał ten wypadek w Kanadzie i nie wystartował tam. Ale jak wróciłem do domu i zapytałem samego siebie „kurczę, dlaczego by nie znaleźć jakiegoś toru kartingowego?”. Nie mogłem nigdzie poszukać czegoś poważniejszego w Maryland aż w końcu znalazłem tor w Zachodniej Wirginii, który nazywał się Summit Point Motorsport Park. Tam są wyścigi amatorskie samochodami, bolidami i dodatkowo jest mały tor kartingowy. Pamiętam pojechałem tam kiedyś w niedzielę, no i od tego czasu nigdy stamtąd nie wyjechałem. Każdego weekendu od rana do wieczora trenowaliśmy i ścigaliśmy się w regionalnych zawodach. Strasznie polubiłem gokarty a nie wiedziałem, że mam talent do jeżdżenia.

Kiedy Patryk Tararuj nabył umiejętności?

Talent chyba zrodził się jak byłem dzieciakiem. Jak miałem 9 lat rodzice przeprowadzili się do USA na jeden rok, ja zostałem w Polsce z dziadkami. Rodzice zostawili Fiata 126. I ja tym fiatem jeździłem, po zamarzniętym jeziorze, śniegu, jakieś bączki. Ba jeździłem nim nawet do szkoły! Ale niestety ktoś po pół roku mnie podkablował do nauczycieli. Wracając do gokartów w Zachodniej Wirginii, lokalni chłopacy ścigali się tam od paru lat. Mi zajęło kilka miesięcy, żeby wygrać pierwszy wyścig. Potem wygrywałem wszystkie zawody z nimi. Biłem rekord za rekordem.

ZOBACZ TAKŻE
Seweryn Kubacki wspomina test McLarena. "Nie ryzykowałem" | WYWIAD

W 2010 roku wygrałem wszystkie ligi, to samo w 2011 roku. No i w końcu przyszedł właściciel toru kartingowego Jens Scott i powiedział, że muszą mnie przesadzić. Ja spytałem gdzie? A on, że do czegoś większego. Ja go spytałem, czy trzeba kupić samochód wyścigowy. A on do mnie, że ja muszę jeździć bolidem. Zapytałem go „ale jak to? Formułą? Przecież ja oglądam Formułę tylko w telewizji”. A on mówi, mój kolega ma stary samochód z 1988 roku – angielski bolid Formula Reynard. Jak sobie go kupisz, to ja ci dam za darmo dostęp do toru wyścigowego, kiedy chcesz. To była wielka pomoc od Jensa. Wynajęcie toru kosztowało wtedy 2 tysiące USD, a ja jedyne co opłacałem to karetkę na wszelki wypadek, jakby coś się przytrafiło.

Jak to wyglądało?

Nie było ludzi z flagami, bo miałem prywatne sesje. Samochód był stary, szybko się psuł, ale z miesiąca na miesiąc nabierałem pewności i szybkości. Pewnego dnia na torze poznałem mechanika i zarazem inżyniera. Nazywał się Ted Eller. Wtedy zaczęło się marzenie. On powiedział, że muszę znaleźć sponsorów, a on mi z resztą pomoże. Zaczęły się spotkania, marketing. Doradzono mi, abym szukał ludzi, którzy kochają samochody, w tym po to, aby ich uczyć. Prywatnie jestem także instruktorem. Generalnie tym bolidem dużo nie pojeździłem. Wiecznie coś się psuło, jak nie silnik to hamulce zawodziły. Miałem też wielki wypadek. W wyniku awarii tylnego amortyzatora straciłem koło, obróciłem się kilka razy i rolowałem. Zaparkowałem do góry nogami na ścianie z opon. Samochód był kompletnie skasowany. Nie mogłem uwierzyć, że wyszedłem z tego cały.

Patryk Tararuj i droga do debiutu

2011 roku IndyCar po raz pierwszy rywalizowało w Baltimore. Jako widz spotkałem tam Teda Ellera. Rozmawialiśmy 2-3 godziny, a potem powiedziałem mu, że chcę tu wystartować za rok. On na początku zaczął się śmiać, ale zanim się rozstaliśmy powiedział, że we wtorek przyjedzie zobaczyć mój bolid. I on mi bardzo pomógł. W 2012 roku poznałem pewnego dystrybutora win z Włoch Filippo Lapidesa, do dziś to mój przyjaciel. Robiliśmy z nim rożne kampanie, aby opowiedzieć ludziom historię o ściganiu, i mośliwosci pojechania lokalnego kierowcy w Baltimore Grand Prix. 2 miesiące trwały przygotowania. Zebraliśmy pieniądze, ale nie wystarczająco. W poniedziałek rzutem na taśmę dostałem telefon, na 4 dni przed weekendem wyścigowym, że wystartuję w tym wyścigu. To było marzenie. Jednak problemem było znalezienie samochodu. W końcu udało się znaleźć kogoś, kto zapewni bolid. Jednak został on przywieziony na tor w czwartek, więc nie miałem czasu na testy.

Co się różniło?

Po raz pierwszy jeździłem taką maszyną. To była sekwencyjna skrzynia biegów, a w tych co jeździłem do tej pory była tradycyjna. Warto dodać, że to sponsorstwo dostałem od lokalnych restauratorów, którzy w ten sposób chcieli uczcić pamięć kolegi po fachu i wielkiego filantropa, który kilka dni wcześniej stracił życie w tragicznym wypadku na rowerze. Chcieli, abym pojechał w Grand Prix z jego imieniem na tylnym skrzydle. Ja osobiście nigdy nie poznałem Patricka McCusker, ale czułem się wyróżniony, że mogę coś takiego zrobić dla jego rodziny i przyjaciół. Cala to historia to temat na zupełnie inny wywiad. Wtedy całe miasto tym żyło, telewizja, radio – wywiad ze mną zrobił nawet New York Times.

W piątek po raz pierwszy ruszyłem do akcji, bez żadnych testów. I miałem prawie zawał serca. Na torze ulicznym nie ma marginesu na błąd. Najmniejszy kończy się na ścianie. Jestem realistą i na jakikolwiek wynik w czołówce nie było szans. Sukcesem samym w sobie było dojechanie do mety. Dobrze było ukończyć zawody. Jednak nie mogłem pozwolić sobie na żadne uszkodzenia bolidu, bo bym musiał wykładać sumę z własnej kieszeni. W pierwszym wyścigu chyba startowałem jako 27. a skończyłem 23., a drugiego dnia byłem 19.

Patryk Tararuj lepszy od Kanadyjczyka

I tym samym pokonałeś Daltona Kelletta, czyli obecnego kierowcę IndyCar.

Dopiero po twojej wiadomości uświadomiłem to sobie. Sprawdziłem go kilka dni temu. Przyznam się szczerze, nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Chciałem Ciebie zapytać skąd go znasz, potem sprawdziłem czy przypadkiem ja i on nie startowaliśmy w tym samym wyścigu. No i tak było. Z tego co pamiętam to on dwukrotnie się rozwalił. Moim jedynym celem na te zmagania było ich ukończenie. Gdybym się rozwalił, nie wziąłbym udziału w kolejnych sesjach. Cel ten udało się osiągnąć i jestem z tego powodu bardzo zadowolony. Jestem także szczęśliwy, że jako gość, który wystartował tylko w dwóch wyścigach miałem okazję pokonać przyszłego zawodnika IndyCar. On podejrzewam przeszedł całą drabinkę Road To Indy i wcześniej ścigał się w gokartach i innych seriach.

ZOBACZ TAKŻE
Dalton Kellett o IndyCar. "Całe Toronto i Kanada tym żyją" | WYWIAD

Ja ten bolid dostałem tylko na 2 dni. Cała droga do Baltimore GP była niesamowita. Dopiero dzisiaj po dekadzie ścigania się w innych kategoriach zdałem sobie z tego sprawę. Miałem wtedy prawie 30 lat i jeździłem pomiędzy 16-latkami, 17-latkami. W pierwszym wyścigu oni rozbili kilka bolidów i wszystkie zdołali odbudować na kolejne zawody. I nimi jeździli, bo mieli taki budżet. Także to było trochę słodko-gorzkie doświadczenie. Niesamowite doświadczenie, ale również kubeł zimnej wody na głowę, jaki potrzeba budżet na profesjonalne wyścigi.

zespół patryka tararuj indycar 2012

Archiwum prywatne Patryka Tararuja / Patryk Tararuj i jego ekipa

Tęskniłem za bolidami, wyścigami, samochodami i byciem na torze. Na 35 urodziny kupiłem sobie M3 a następnie zostałem instruktorem wyścigowym. Spędziłem dzięki temu wiele chwil na klasykach takich jak Watkins Glen czy VIR (Virginia International Raceway). 

Patryk Tararuj i Daytona

W 2017 postanowiłem wrócić do ścigania. Kupiłem Subaru BRZ, w Polsce to chyba Toyota GT86. Przerobiłem tą maszynę na wyścigówkę. W 2019 roku wygrałem mistrzostwo regionalne, rok później miałem poważną operację kolana. Wbrew słowom lekarza już w czerwcu byłem w samochodzie, aby wygrać pierwszy wyścig sezonu a potem cale mistrzostwa. Po tym postanowiłem wystartować w czymś poważniejszym. No i padło na Daytonę w 2021 roku, bo tam właśnie odbywały się finalne zawody krajowe na koniec sezonu. W tym samym roku przebywał tam również Kubica, który próbował ze swoją załogą podbić Daytonę 24h. Przez awarię im się nie udało. Zabrałem żonę i dziecko, pojechałem w maju na treningi i pobiłem rekord toru w mojej klasie. Chyba 1. wyścig wygrałem, 2. zakończyłem bodaj 2. We wrześniu w klasie Nationals nie było już tak łatwo. Konkurencja była szybka, a także Subaru to nie idealne auto na ten tor.

ZOBACZ TAKŻE
Daytona International Speedway: Poznaj bliżej historię toru

Subaru, którym ja startowałem musiałem tankować etanolem, aby mieć szansę. A etanol szybko się spala. I miałem przez to problemy z ciągłym gazem. Gdyby wyścig trwał 25-30 minut to ok. Ale tu w niedzielę jechało się 40 minut. W połowie wyścigu auto nie dostawało paliwa i silnik przerywał. Mimo wszystko udało się zająć 4 . miejsce.

Maszyna odczuła trudy Daytony. Dosłownie 3 sesje po tym wyścigu na testach doszło do awarii skrzyni biegów. Szczęście w nieszczęściu, że to się nie stało na Daytonie.

Na chwilę wracając…

Podczas tego GP Baltimore miałeś okazję rywalizować z przyszłymi kierowcami IndyCar. Jak się z tym czujesz?

Tak jak powiedziałem z tym Kellettem. Mogę dodać, że za każdym razem, gdy oglądam IndyCar jestem dumny jako Polak i koninianin, że miałem okazję z nimi rywalizować. Nie mam nawet pewnie 5% doświadczenia, co oni.

Miałeś okazji porozmawiać z kierowcami IndyCar podczas Baltimore GP?

Nie, niestety nie miałem. Większość czasu byłem skupiony na poznawaniu bolidu i mojego zespołu. Tak to wszystko rozreklamowali w gazecie i telewizji, że ja chyba rozdałem więcej autografów niż chociażby Scott Dixon. To było szaleństwo! Jeździłem w serii juniorskiej IndyCar, a tu byłem bardziej oblegany niż gwiazdy IndyCar. Całe Baltimore było za mną. Na jednej sesji autografowej byłem z 2-3 metry od Willa Powera i Rubensa Barrichello. Dopingować mnie przyszli znajomi z kartingu. Byłem w życiu na dwóch wyścigach F1 – na Monzie i w Indianapolis. W F1 wszystko jest zamknięte – no chyba, że masz wejście do padoku. A tu? Nikt niczego nie ukrywał, można było zobaczyć, jak przygotowuje się bolid IndyCar, kierowcy siedzą razem i piją kawę, żartują, rozmawiają. Wszystko było otwarte.

ZOBACZ TAKŻE
Scott Dixon - sześciokrotny mistrz IndyCar | Legendy motorsportu

Tak, wystarczy popatrzeć co Romain Grosjean wrzuca na swoje social media przed wyścigiem.

Przed każdymi zawodami panuje wielka fiesta. Ja strasznie lubię to oglądać – kierowcy chodzą między sobą, rozmawiają, stoją razem, nikt przed nikim się nie ukrywa. I co ciekawe nierzadko po zawodach rzucają w siebie kaskami albo biorą sprawy w swoje ręce. W F1 jakby ktoś zrobił coś takiego, to byłyby kary. Nie dziwię się, że w F1 kierowcy chronią swoje rodziny, bo są mega popularni. Tu w USA zawodnicy IndyCar to zwykli ludzie. Przez to często są dzieci, żony z nimi przed każdymi wyścigami. Zresztą oni ryzykują życie na owalach i tak naprawdę nigdy nie wiedzą, czy to nie jest ich ostatni wyścig.

na torze patryk tararuj 2012 baltimore 2012

Fot. Road to Indy

IndyCar a F1

Właśnie Power to taki awanturnik.

On ma charakter. Ma prędkość w kwalifikacjach, jest mega szybki na jednym kółku, ale w wyścigach nie zawsze dojeżdża do mety. Parę razy miał też pecha. Z innych przypadków z Indy to mi się podoba to co wyrabia Castroneves. Wrócił do Indy, rok temu, aby wygrać Indy 500 po raz czwarty. Triumfował również w tym sezonie Daytonę 24h. Bardzo dobra persona, jest szczery i emocjonalny.

Widziałbyś kierowców IndyCar w F1? Czy taki Herta i O’Ward odnaleźliby się tutaj?

Na 100%. Wystarczy popatrzeć, co oni tu wyrabiają. W szczególności to co robili jako debiutanci wprawiało w osłupienie każdego – nawet weteranów. Herta miał rok temu pecha, uważam na podstawie wypowiedzi Grosjeana, że samo prowadzenie bolidu F1 pod względem asyst jest łatwiejsze od IndyCar. Tu nie ma wspomagania kierownicy, a tam jest. Osobną kwestią są przeciążenia. Ale cała technologia F1 jest skomplikowana, tam liczy się każdy detal. I to robi różnicę. Dla mnie w połowie sezonu ta dwójka, by już regularnie zachwycała.

Co Patryk Tararuj sądzi o Indy Lights?

A jak to wygląda tu z Indy Lights? W końcu to bezpośredni przedsionek IndyCar.

To jest bardzo wysoka kategoria, gdzie trzeba mieć budżet. Tu już mówimy o milionach dolarów. Aż mi się coś przypomniało. Przed Baltimore GP musieliśmy dać różne badania z poświadczeniami. Wszyscy, co byli debiutantami oczywiście. No i przyszedł jakiś chłopaczek co miał wtedy 16 lat, a wyglądał na 13. I pytali go, jaką kategorię mają mu wpisać – US 2000 czy Formula Mazda Cup. A on się na nich spojrzał i powiedział „Indy Lights”. Ja do niego podszedłem i takie „To Ty jeździsz w Indy Lights? Wow!”. To już są strasznie szybkie bolidy. IndyCar dba o serie juniorskie. Za wygranie mistrzostwa na danym poziomie dostajesz stypendium i zagwarantowane miejsce w serii wyżej. I dlatego nazywają to „Road to Indy’.

Na koniec, co chciałbyś powiedzieć fanom IndyCar z Polski?

Chciałbym im życzyć, aby włodarze IndyCar nie zabili tej serii tak. Mam na myśli to, żeby na każdym torze była walka. Oglądanie Indy sprawia wielką satysfakcję, poziom tych kierowców jak i mistrzostw jest bardzo wysoki. Oni jeżdżą po ulicach, torach i owalach. Startują na obiektach węższych niż w F1. Wszystkie tory są tradycyjne – jest trawa, żwir, a nie asfaltowe pobocza. Niestety czasem dochodzi tu do wypadków, które odbierają kierowcą zdrowie i życie. James Hinchcliffe nigdy nie pozbierał się do końca, po tym jak cudem uniknął śmierci w Indianapolis. Dziwię się, że Alonso nie chciał tu przejechać pełnego sezonu. On by tu pasował, jak mało kto. Chciałbym zobaczyć także Kubicę w IndyCar. Życzę tego polskim kibicom, aby się tu kiedyś pofatygował. A kto wie, co on ma w planach – jak coś sobie postanowi to zwykle realizuje.

5/5 (liczba głosów: 6)
Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Reklama