Jak napisaliśmy we wstępie, miejskie crossovery zaczęły zdobywać popularność w okolicach 2010 roku – wówczas na rynku debiutowała pierwsza odsłona Nissana Juke. Nietuzinkowy, budzący emocje i dzielący ludzi na zwolenników i zdecydowanych przeciwników swojego designu, Juke pierwszej generacji sprzedał się w ilości ponad miliona sztuk w Europie. O ile jest to pierwszy crossover segmentu B który odniósł sukces, nie był on jednak prekursorem swojego segmentu, jak wielu może sądzić – w tej roli musimy wyróżnić trzy inne modele.
Crossover segmentu B – próba stworzenia nowej niszy
Pierwszym z nich, bardzo mocno wyprzedzającym swoje czasy, była Honda HR-V, która została zaprezentowana już w 1998 roku! Nie odniosła jednak sukcesu – przez niemal 8 lat produkcji mury fabryki opuściło około 110 tysięcy sztuk. Pozostałe dwa auta, które możemy nazwać pierwszymi współczesnymi crossoverami segmentu B, są Fiat Sedici i Suzuki SX4. Debiutowały 4 lata przed Jukiem, łącznie sprzedały się w niemal 400 tysiącach egzemplarzy, zdecydowanie przegrywając zainteresowaniem z Swiftem, Punto czy Bravo.
Założenia zestawienia
Poniższy wpis nie będzie jedynie przeglądem rynku, zawierającym jedynie wersje silnikowe i ceny poszczególnych wersji. Chcemy, aby mógł on pełnić rolę poradnika zakupowego – omówimy zatem najważniejsze wady i zalety każdego z modeli. Wiele z tych modeli mieliśmy już okazję przetestować, umieścimy zatem przy nich odnośniki do odpowiednich artykułów. Dodatkowo wskażemy również optymalną naszym zdaniem wersję, spełniającą ustalone przez nas wcześniej założenia. Dla przypomnienia – omówimy modele z nieco niższej półki, będące alternatywą dla hatchbacków segmentu B; dla drugiej połowy segmentu posiadamy nieco inne wytyczne. Wszystkie przedstawione modele zostały możliwie zrównane wyposażeniem. Nie uwzględniamy tutaj poduszek powietrznych, ABS, ESP czy podstawowych asystentów – uznajemy je za oczywiste wyposażenie każdego z wymienionych samochodów. Uważamy, że zrównanie wypasu wszystkich aut powinno dać ciekawy pogląd na sytuację na rynku.
Crossover segmentu B anno domini 2021, powinien zatem posiadać:
- Silnik benzynowy o mocy od 100 do 130 koni mechanicznych
- Manualną, sześciobiegową skrzynię
- „Ręczną” klimatyzację
- 16-calowe alufelgi
- Elektrycznie sterowane szyby i lusterka
- Skórzaną kierownicę multifunkcyjną
- Czujniki parkowania z tyłu
- Multimedia obsługujące Android Auto i Apple CarPlay
- LED-y do jazdy dziennej i reflektory przeciwmgłowe
- Opcjonalny lakier – nie każdy z modeli oferuje atrakcyjny kolor bez dopłaty
Kolejność opisów – od najtańszego do najdroższego, ale mówimy tutaj o cenach aut skonfigurowanych po naszemu oraz przed uwzględnieniem jakichkolwiek rabatów. Poniżej możecie zapoznać się z drugą częścią zestawienia, dotyczącą droższych modeli.
Dacia Sandero Stepway
Zestawienie zaczniemy od zdecydowanie najtańszej, pozornie nietypowej propozycji. Nie jest to modny, lajfstajlowy mini-SUV, a podniesione budżetowe auto z ciekawym pakietem stylistycznym. Nie wyróżnia się on również wymiarami – jest to jeden z najmniejszych przedstawicieli segmentu. Jego długość nie przekracza 410 cm, ale zarówno rozstaw osi (2608 mm), jak i szerokość (1848 mm) nie odstają już od konkurencji. Pomimo tego postanowiliśmy umieścić Sandero w zestawieniu i to nie jako ciekawostkę, a godną rozważenia alternatywę.
W przeciwieństwie do swojego poprzednika, Sandero nie jest już autem archaicznym, bazującym na starej platformie i oferującym jedynie sprawdzone, czasem wręcz przestarzałe silniki. Tutaj dostajemy nowoczesne 1.0 TCe, a płyta podłogowa pochodzi z piątej generacji Renault Clio, co zapewnia współczesne wrażenia z jazdy. Wnętrze nowego Sandero Stepway nie odstaje znacząco od konkurencji. Plastiki nadal są twarde, ale zdecydowanie lepsze niż wcześniej – na jakość spasowania również nie można narzekać. Stylistycznie też możemy odnotować znaczącą poprawę – mamy dekor biegnący przez całą szerokość deski, pomarańczowe wstawki na nawiewach oraz konsolę skierowaną ku kierowcy niczym w BMW czy nowych Peugeotach. Jedynym rzucającym się w oczy elementem, świadczącym o działalności księgowych, jest klapa bagażnika, od środka świecąca gołym metalem.
Najtańszy crossover segmentu B
Cennik Dacii Sandero Stepway nie należy do zbyt rozbudowanych. Znajdziemy w nim dwa silniki (a w zasadzie jeden, o czym za chwilę) oraz dwie wersje wyposażenia. Jeśli mamy bardzo ograniczony budżet, a nie wyobrażamy sobie zakupu niczego innego niż crossover segmentu B prosto z salonu, możemy spełnić swoje marzenie za 55400 złotych. W tej cenie otrzymamy wersję Stepway Essential, a pod maską będzie doładowany, trzycylindrowy silnik 1.0 o mocy 90 koni mechanicznych. Wyposażenie standardowe tej wersji możemy nazwać co najwyżej przyzwoitym. Bez dodatkowych dopłat otrzymamy między innymi elektryczne szyby przednie, przystosowanie systemu multimedialnego do przyłączenia smartfona w roli ekranu, manualną klimatyzację, zestaw poduszek powietrznych, ABS, ESP i niewiele więcej. Ta odmiana wyposażeniowa w zasadzie nie zawiera możliwości dołożenia opcjonalnych elementów, a jak widać, dużo jeszcze brakuje do ustalonego poziomu.
Optymalna naszym zdaniem jest topowa wersja Stepway Comfort. Jej ceny zaczynają się od poziomu 58900 złotych, a w zamian za 3500 złotych ekstra otrzymujemy: modułowe relingi dachowe, elektryczne lusterka, automatyczne światła i wycieraczki, regulację kolumny kierowniczej w dwóch płaszczyznach, system multimedialny o przekątnej 8 cali oraz możliwość doposażenia auta o niedostępne wcześniej opcje. Przykładowo jedynie w Comforcie możemy dokupić nawigację, aluminiowe felgi, klimatyzację automatyczną, czujniki parkowania czy podgrzewane fotele. Większość opcji jest zestawiona w niedrogich pakietach – umożliwia nam to bezproblemowe dobicie do założonego wcześniej pułapu wyposażenia.
LPG – taniej i szybciej
Wróćmy na moment do tematu jednostek napędowych. Sandero Stepway, jako jedyny crossover segmentu B, posiada w cenniku możliwość zamontowania fabrycznej instalacji gazowej. Oferta ta jest godna polecenia z dwóch względów – nie tylko jest to opcja kosztująca jedynie 1000 złotych, ale również poprawia osiągi auta – po przełączeniu na gaz moc wynosi już 100 KM. Po uwzględnieniu brakujących elementów wyposażenia i wybraniu wersji TCe 100 LPG otrzymujemy za 64350 złotych nieźle wyposażone, nowocześnie wyglądające auto, będące zdecydowanie najtańszą propozycją w klasie. Dodatkowo, dzięki wcześniej wspomnianym pakietom, otrzymujemy kilka rzeczy ponad nasze wymagania – kamerę cofania, podgrzewanie lusterek i oczywiście obniżającą koszty użytkowania instalację LPG. W standardzie mamy tez 3-letnią gwarancję z opcją przedłużenia do pięciu lat.
Kia Stonic
Pora na pierwszy samodzielny model w zestawieniu. Jest to najmniejszy crossover oferowany przez Kię w Europie – poza jej granicami możemy kupić m.in. model o nazwie… Tonic, czyli Rio wykonane wg tego samego przepisu co Sandero Stepway. Stonic, wbrew powszechnemu przekonaniu, nie jest technicznym bliźniakiem Hyundaia Kony – dzieli z nim jedynie część silników. Jest on oparty na płycie z Rio i poprzedniej generacji Hyundaia i20, ma nawet identyczny z nimi rozstaw osi. Powoduje to, że o ile nie możemy nazwać go ciasnym, to wewnątrz swojego segmentu nie imponuje przestronnością ani rozmiarem bagażnika. Wyróżnia się natomiast jakością wykonania – deska rozdzielcza jest wykonana z miękkich plastików, wszystko jest idealnie spasowane. W bogatszych wersjach możemy nawet liczyć na półskórzaną tapicerkę w standardzie.
Miękka hybryda i odnowione multimedia
Niedawny lifting Stonica przyniósł nam poza zmianami wizualnymi również zmiany w wyposażeniu. Od tego czasu mamy szersze możliwości w temacie konfiguracji kolorystycznej. Klienci mogą teraz wybierać z dwudziestu możliwości zestawienia jedno- lub dwukolorowego nadwozia. W cenniku pojawiły się też opcjonalnie reflektory full LED oraz nowe multimedia z większymi ekranami.
Zaglądając do cennika musimy przygotować się na nieco dłuższą lekturę niż w przypadku rumuńskiego konkurenta. Koreański crossover segmentu B dostępny jest z trzema silnikami – wolnossącym 1.2 o mocy 84 koni mechanicznych, turbodoładowanym 1.0 T-GDi o mocy 100 koni oraz z miękką hybrydą o tej samej pojemności, ale mocy 120 KM. Układ hybrydowy składa się z jednostki spalinowej, silnika elektrycznego o mocy 10 kW oraz akumulatora litowo-jonowego o pojemności 10 Ah. Dwie mocniejsze jednostki otrzymamy również z dwusprzęgłowym automatem. Każda z odmian otrzymuje oczywiście najdłuższą w segmencie, siedmioletnią gwarancję.
Crossover segmentu B od Kii – prawdziwa okazja?
Konfigurator wita nas świetnie wyglądającą kwotą za bazowy model – odmiana M z silnikiem 1.2 kosztuje 63490 złotych. O ile wyposażenie jest naprawdę niezłe (wrócimy do niego za chwilę), to mocy będzie zdecydowanie brakować. Brakować będzie również szóstego biegu, więc na autostradzie może być głośno. Wystarczającym do miejskiej jazdy napędem będzie środkowy silnik o mocy 100 koni, zestawiony z sześciobiegowym manualem. Różnica w cenie to 4000 złotych i właśnie na tej odmianie się skupimy w dalszej części opisu. Jako ciekawostka – topowy Stonic 1.0 T-GDi MHEV 7DCT GT Line startuje od 96900 złotych, ale jego wyposażenie jest już kompletne.
Wróćmy do odmiany 1.0 T-GDi M z ręczną skrzynią. Za 67490 złotych otrzymujemy w standardzie tej bazowej odmiany m.in. manualną klimatyzację, aluminiowe 16-calowe felgi, podgrzewane lusterka, ośmiocalowy ekran multimediów czy statyczne doświetlanie zakrętów. Aby doposażyć Kię do wcześniej ustalonego poziomu, musimy w konfiguratorze wyklikać jedynie dwie opcje – lakier oraz pakiet Smart. W pakiecie tym otrzymamy skórzaną, podgrzewaną kierownicę, podgrzewanie foteli z trzystopniową regulacją, kamerę cofania i czujniki parkowania oraz podwójną podłogę bagażnika. Kończymy zatem na kwocie 72990 złotych za bardzo udany pojazd do pokonywania miejskiej dżungli.
Ford Fiesta Active
Trzecią propozycją jest samochód przygotowany według tego samego przepisu co Dacia. Fiesta Active, bo o niej mowa, podobnie jak Sandero Stepway jest jedynie zmodyfikowanym hatchbackiem. Podobnie też możemy ją uznać za najciekawszą stylistycznie odmianę Fiesty. W dużej mierze wynika to z faktu, że w standardzie otrzymujemy 17-calowe alufelgi, a pakiet terenowy dobrze kontrastuje z paletą odważnych, wyrazistych kolorów nadwozia. Konstruktorzy na szczęście nie ograniczyli się do zmian wizualnych. Zastosowano też osłony progów i zderzaków, relingi dachowe oraz podniesiony o 19 milimetrów prześwit.
Crossover segmentu B, czy zwykłe auto miejskie?
Układ jezdny pomimo większego prześwitu nadal powinien pozwalać na dynamiczną jazdę, zwłaszcza na szerszych niż w zwykłych odmianach oponach. Oprócz tego zostało też przeprogramowane ESC i kontrola trakcji – w teorii powinno to pomóc na śliskich bądź luźnych nawierzchniach. Cała reszta jest taka jak w zwykłej Fieście – otrzymujemy zatem dość przestronne i dobrze wykonane wnętrze. Musimy pochwalić również wyciszenie wnętrza – jest to między innymi zasługa standardowej od wersji Titanium przedniej szyby akustycznej. Ten nieduży crossover segmentu B będzie też odpowiadał fanom analogowych rozwiązań. Ford nie zdążył jeszcze przenieść sterowania klimatyzacją i systemami wspierającymi kierowcę na ekran.
Bogate wyposażenie w standardzie
Przejdźmy do konfiguratora. Ford Fiesta Active roku modelowego 2021.75 (to nie błąd, tak producent określa specyfikację na lato i jesień 2021 roku) zaczyna się mniej więcej tam, gdzie kończy się Sandero. Nie zmienia to faktu, że nadal jest to jedno z najtańszych aut w stawce. Paleta silnikowa Fiesty Active jest podobna do Dacii – również tutaj mamy turbodoładowany silnik 1.0 w dwóch wersjach mocy. Możemy również wybierać spośród dwóch skrzyń biegów – mocniejszy wariant o mocy 125 KM można kupić również z dwusprzęgłowym automatem.
Fiesta Active z silnikiem 1.0 Ecoboost o mocy 100 koni mechanicznych kosztuje na start 73000 złotych. Już bazowa (i jedyna dostępna) odmiana zawiera wszystko, czego możemy oczekiwać od auta tej klasy. Mamy pełną elektrykę szyb i luterek (podgrzewanych), duży dotykowy ekran z obsługą Apple CarPlay i Android Auto, w pełni ledowe światła z doświetlaniem zakrętów, czujniki parkowania z tyłu, ambient light we wnętrzu. Ekstra otrzymujemy również siedemnastocalowe alufelgi, automatyczną klimatyzację czy tempomat. Zaznaczamy zatem tylko jedną opcję, czyli lakier za 2250 złotych.
Duże rabaty dla modeli z rocznika 2021
Kończymy zatem na kwocie 75250 zł, która pozwala nam się cieszyć świetnie jeżdzącym i subiektywnie bardzo ładnym crossoverem segmentu B. Obecnie jednak nie zapłacimy tyle za Fiestę Active – latem 2021 roku obowiązuje cennik promocyjny, w którym tak skonfigurowany model kosztuje 68350 złotych. Różnica wobec Sandero spada zatem do równych czterech tysięcy. Najmniejszy z crossoverów Forda brzmi zatem jak całkiem rozsądna propozycja. Może to być przy tym propozycja na długie lata – za 2200 zł można bowiem przedłużyć gwarancję z 2 do 7 lat.
Toyota Yaris Cross
Przedstawiciela w segmencie małych crossoverów ma od niedawna również Toyota. Nie jest to jednak pierwszy model Toyoty w klasie, ba – mieli oni swojego reprezentanta już w 2008 roku, czyli wcześniej niż np. Nissan. Samochód o którym mówimy to Toyota Urban Cruiser, bazujący na drugiej generacji Yarisa. Nie odniósł on sukcesu w Europie, głównie z powodu ceny. Był on bowiem zdecydowanie droższy od dzisiejszego Yarisa Cross, zarówno w bezpośrednim porównaniu, jak i po uwzględnieniu inflacji. W 2011 roku startował od kwoty 77000 złotych za podstawową wersję z silnikiem 1.3 o mocy 101 koni mechanicznych – na dzisiejsze daje to około 93900 złotych za gołego mini-crossovera o długości 3,93m.
Powrót po latach – nowy crossover segmentu B od Toyoty
Nowy model jest znacznie większy od nieco zapomnianego już poprzednika. Niestety na temat jakości czy przestronności nie możemy jeszcze zbyt wiele powiedzieć, możemy jedynie pogdybać bazując na wymiarach. Stawiają go one mniej więcej w połowie segmentu – długość to 4180mm, rozstaw osi 2560mm, a pojemność bagażnika to 397 litrów. Co warte zaznaczenia, wielkość bagażnika nie maleje przy wybraniu wariantu hybrydowego. Zmiana taka następuje dopiero, gdy wybierzemy rzadki w tej klasie napęd na cztery koła (AWD-i). Wówczas mamy do dyspozycji 320 litrów.
Nowy Yaris Cross oferowany jest, podobnie jak Urban Cruiser, z dwiema jednostkami napędowymi. Co ciekawe, obie są produkowane w Polsce. Podstawowy silnik to wolnossące 1.5 o mocy 125 koni mechanicznych. Droższym wariantem jest układ złożony z tego samego (ale zdławionego do 92 koni mechanicznych) motoru oraz silnika elektrycznego. Moc systemowa hybrydy to 116 KM i jest ona przekazywana na koła za pomocą przekładni bezstopniowej e-CVT. Bazując na tym, jak sprawuje się w zwykłym Yarisie, możemy się spodziewać spalania w mieście na poziomie około 5l na 100 kilometrów.
Najtańsza pełna hybryda w segmencie
Od niedawna mamy pogląd na pełen cennik Yarisa Cross. Początkowo, w przedsprzedaży, dostępna była jedynie wersja PREMIERE EDITION z napędem hybrydowym i bogatym wyposażeniem. Co ciekawe, już w pierwszym miesiącu zbierania zamówień sprzedało się około 300 egzemplarzy w tej wersji. Klientom najwyraźniej nie przeszkadzała cena, wynosząca ponad 120 tysięcy złotych. Nowego crossovera segmentu B od Toyoty możemy równie dobrze kupić za prawie 50 tysięcy złotych mniej. Cennik otwiera odmiana Active, która z silnikiem 1.5 kosztuje 74900 złotych, a z układem hybrydowym o 14 tysięcy więcej. Dopłata do automatu dla podstawowego silnika to 6 tysięcy, a dostępny w przypadku hybrydy napęd na cztery koła będzie nas kosztować 10 tysięcy złotych ekstra.
W wyposażeniu bazowej odmiany możemy liczyć między innymi na: 16-calowe, stalowe felgi z kołpakami, tylne szyby na korbki, elektrykę i grzanie lusterek, podłokietnik z przodu czy też system multimedialny z ekranem o przekątnej 7 cali. Rodzaj klimatyzacji zależy od silnika – benzyna dostępna jest tylko z manualną, hybryda tylko z automatyczną (w wyższych wersjach wyposażenia dwustrefową). Oczywiście systemów bezpieczeństwa nie brakuje, ale z powodu sztywnego cennika i wąskiego zakresu wyposażenia umilającego jazdę, musimy wybrać drugą w kolejności odmianę Comfort. Startuje ona od 78900 złotych i zawiera niemal wszystko, czego oczekujemy od crossovera tej wielkości. Do naszego minimum, o którym pisaliśmy na początku artykułu, brakuje jedynie czujników parkowania z tyłu i ciekawszego lakieru niż biały niemetalik. Dostajemy za to bez dopłaty kamerę cofania. Konfigurowanie kończymy zatem na kwocie dokładnie 83000 złotych – w odniesieniu do najbliższej konkurencji pokroju VW T-Crossa, brzmi to niemal jak okazja.
Seat Arona
Seat Arona jest jedynym przedstawicielem w tej klasie pochodzącym z półwyspu Iberyjskiego. Zadebiutował jesienią 2017 roku, kilka miesięcy po służącej za bazę Ibizie. Z mniejszą siostrą współdzieli zarówno rozwiązania techniczne, płytę podłogową czy silniki, jak i elementy widoczne gołym okiem. Identyczna jest na przykład cała deska rozdzielcza. W koncernie Volkswagena nie jest to nic nowego – w przeszłości identyczne wnętrza mogliśmy spotkać m.in. w pierwszym Tiguanie i Golfie Plus, w aktualnym Leonie i Formentorze czy w Kamiqu i Scali.
Po 3,5 roku obecności na rynku Seat zadecydował o odświeżeniu swojego crossovera segmentu B. Wiosną 2021 roku zaprezentowano nowy model, a w ostatnim tygodniu czerwca mogliśmy po raz pierwszy zajrzeć do nowego cennika i konfiguratora. Hiszpański producent z pewnością liczy na zwiększenie zainteresowania swoim modelem. Przykładowo w Polsce w 2020 roku był to 10. najchętniej wybierany pojazd w klasie (50. miejsce w ogólnym rankingu). Arona po liftingu (podobnie zresztą jak Ibiza) dostała kompletnie nowe wnętrze, zmienione światła i zderzaki oraz kilka nowych opcji wyposażeniowych.
Hiszpański temperament dopiero w najmocniejszej odmianie
Seat umożliwia nam wybór spośród czterech wersji układu napędowego Arony. Bazowo otrzymujemy silnik 1.0 TSI o mocy 95 koni mechanicznych. Niestety, ta odmiana ma skrzynie pięciobiegową, zatem możemy się spodziewać zwiększonego hałasu na autostradzie. Poziom wyżej stoi inny wariant silnika 1.0 – tym razem moc to 110 KM, a do wyboru oprócz sześciobiegowego manuala mamy też automatyczną skrzynię DSG. Ofertę wieńczy jednostka o pojemności 1.5 litra i mocy 150 koni mechanicznych. W tym przypadku nie mamy już wyboru wariantu skrzyni – najmocniejszy motor występuje tylko w komplecie z dwusprzęgłowym automatem. Nie mamy też wyboru wersji wyposażenia – parafrazując Henry’ego Forda, możemy wziąć każdą wersję, o ile to będzie wersja FR.
Tak jak w pozostałych modelach Seata, pakiet FR wyróżnia się agresywniej stylizowanymi zderzakami, innymi wzorami felg aluminiowych i kilkoma akcentami we wnętrzu. Oprócz tej i standardowej wersji, mamy też odmianę uterenowioną Experience. Wariantów wyposażeniowych jest łącznie pięć – w bazowej linii stylistycznej możemy bowiem wyróżnić podstawowe Reference, Style oraz Full LED. Niezależnie od wybranej odmiany, w środku czeka na nas wykonana z twardych plastików, ale dobrze spasowana i bardzo ergonomiczna deska oraz przestronne i praktyczne wnętrze.
Crossover segmentu B od Seata – mnogość opcji personalizacji
Pierwsze dwa warianty różnią się bardzo nieznacznie. Reference zapewnia nam pełną elektrykę szyb i lusterek, klimatyzację, system audio ze sterowaniem z kierownicy, pakiet systemów wsparcia kierowcy i podwójną podłogę bagażnika. Za alufelgi natomiast trzeba dopłacić. Cena takiego modelu (z najsłabszą jednostką napędową) to 76300 złotych. W Style otrzymujemy dodatkowo alufelgi, tempomat i lepszy komputer pokładowy. Radio otrzymuje dwa dodatkowe głośniki, w reflektorach pojawiają się natomiast diody LED do jazdy dziennej. Z zewnątrz bogatszą wersję możemy odróżnić po lakierowanych klamkach i lusterkach. Wewnątrz pojawiają się srebrne wstawki na kierownicy, klamkach czy nawiewach, a dźwignia ręcznego i kierownica dostają skórzane obszycie. Odblokowujemy też kilka niedostępnych wcześniej opcji. Łączna cena tych wszystkich dodatków to jedynie 1700 złotych, co dla nas przekreśla sens zakupu pierwszego wariantu.
Po dorzuceniu kolejnych 2200 złotych otrzymamy też mocniejszy, 110-konny silnik. Od tej wersji zatem będziemy wychodzić w naszym porównaniu. Opisane wyżej wyposażenie niemal idealnie pokrywa się z oczekiwaniami – brakuje nam jedynie czujników parkowania z tyłu. Jak zawsze doliczamy też cenę opcjonalnego malowania. Daje nam to kwotę 84383 złotych za dopasowaną do naszych wymagań Aronę 1.0 TSI Style, zatem jest to w dalszym ciągu jeden z lepiej wycenionych pojazdów tej wielkości. Dodatkowo jako jeden z nielicznych producentów, Seat może mierzyć się z Koreańczykami w bitwie na długość gwarancji – tutaj dostajemy 5 lat lub 150 tysięcy kilometrów w standardzie.
Hyundai Bayon
Podobnie jak opisywany wcześniej Yaris Cross, nowy crossover segmentu B od Hyundaia zaprezentowany został wiosną tego roku. Jest to najniżej pozycjonowany z podwyższonych modeli koreańskiego producenta. Bazuje na nowej generacji Hyundaia i20, dzieli z nim też paletę jednostek napędowych. Jest on czwartym, po i20, Tucsonie i Elantrze przedstawicielem nowego języka stylistycznego Sensuous Sportiness, charakteryzującym się zdecydowanymi, ostrymi liniami.
Wymiary Bayona stawiają go na równi z Koną, drugim z crossoverów segmentu B w rodzinie. Różnice w szerokości, długości czy rozstawie osi nie sięgają więcej niż 2-3 centymetry (zazwyczaj na korzyść Kony). Dlaczego zatem Hyundai zdecydował się na wprowadzenie drugiego, na pierwszy rzut oka bardzo podobnego modelu? Wytłumaczenie tego jest dość proste. Bayon ma w gamie reprezentować model przeznaczony dla stateczniejszego odbiorcy. Jest on miejskim autem z praktyczniejszym wnętrzem i większym bagażnikiem niż w i20. Nie znajdziemy tutaj wersji z mocnymi silnikami, napędu na cztery koła, pełnej hybrydy czy odmiany elektrycznej. Kona natomiast bazuje na płycie podłogowej przeznaczonej dla nieco większych modeli (jak nieoferowana w Europie Kia Seltos), która pozwala właśnie na tego typu rozwiązania.
Ograniczona paleta jednostek napędowych
Wracając do jednostek napędowych – wybór jest nie tylko uboższy niż w Konie, a nawet mniejszy niż w i20. Zaczynamy zatem od wolnossącej jednostki 1.2 o mocy 84 koni mechanicznych, która w bazowej odmianie Pure kosztuje 66700 złotych. Drugim i ostatnim zarazem wyborem jest silnik 1.0 T-GDI o mocy 100 KM. Zestawić go możemy albo ze skrzynią manualną o sześciu przełożeniach, albo z siedmiobiegowym, dwusprzęgłowym automatem. Dopłata do skrzyni automatycznej jest stosunkowo niska i wynosi 5300 złotych.
Potencjalny klient wybierać może spośród czterech wersji wyposażenia. Podstawowa dostępna jest tylko z najsłabszą jednostką, a topowa jedynie z silnikiem turbodoładowanym. W bazowej odmianie w standardzie będzie nam brakować między innymi alufelg, skórzanej kierownicy i gałki skrzyni biegów, czujników parkowania, portów USB, jakiegokolwiek radia (!), czy elektrycznego sterowania tylnymi szybami i lusterkami. Co więcej, połowy z tych rzeczy nie możemy dokupić jako opcję, reszta jest dostępna w pakiecie Plus za 2100 złotych.
Nowy crossover segmentu B od Hyundaia – świetne wyposażenie w wyższych odmianach
Pierwsza sensowna odmiana – Modern – kosztuje w wersji 1.2 73000 złotych, a z mocniejszym z silników 78100 złotych. Otrzymujemy tutaj dodatkowo bazowe radio z małym ekranem, elektrykę i pakiet ulepszaczy zewnętrznych (lakierowane lusterka, ciemne szyby, chromy), nadal brakuje nam lepszych multimediów czy alufelg. W tej wersji poszerza się lista dostępnych opcji i możemy bez problemu doposażyć auto do naszych wymagań, ale tańszą alternatywą jest wybór trzeciego poziomu wyposażenia, czyli Smart. Cena rośnie do 82800 złotych, ale tutaj już jedyną interesującą nas opcją jest lakier metaliczny. Wyposażenie tej odmiany jest bardzo bogate – dostajemy między innymi tempomat, kamerę cofania czy w pełni cyfrowe zegary. Po wybraniu interesującego nas malowania kwota na fakturze rośnie do 84900 złotych. Hyundai nie oferuje dla swojego nowego crossovera segmentu B żadnych stałych rabatów. Tymczasowo jedynie obniża cenę dodatkowych pakietów (np. wymienionego wcześniej Plusa) o 1000 złotych.
Citroen C3 Aircross
Pierwszy prawilny Francuz na naszej liście to Citroen C3 Aircross. Tego transportera do przewozu bagietek crossovera segmentu B możemy nazwać rywalem Seata Arony od urodzenia. Oba te modele debiutowały bowiem na targach we Frankfurcie w 2017 roku. Oba też przeszły lifting mając za sobą identyczny staż rynkowy. Nowa CeTrójka wzorem większego C4 i pokazanego niedawno C5X ma bardziej agresywnie stylizowany przód, otrzymała też nowe kolory, felgi i przeprojektowaną konsolę środkową wewnątrz. W Europie model ten otrzymał podobne zadanie jak swój bliźniak, Opel Crossland – zastąpił bowiem małego vana, C3 Picasso. O ile u nas nazwa C3 Aircross nie była wcześniej znana, o tyle Brazylijczycy mogą kupić tak nazywający się samochód już od 2010 roku. Południowoamerykański kuzyn jest tak naprawdę uterenowioną wersją wspomnianego C3 Picasso. Otrzymał on wyższy prześwit, nakładki na nadkola i zderzaki oraz koło zapasowe umieszczone na tylnej klapie.
Francuski bliźniak Opla Crosslanda
C3 Aircross (europejski) bazuje oczywiście na modelu C3 – oba, wraz z Crosslandem, zostały postawione na sprawdzonej platformie PF1. Poznaliśmy ją niemal 20 lat temu, wraz z pojawieniem się na rynku pierwszej generacji Citroenów C2 i C3. Tak naprawdę część rozwiązań technicznych pochodzi jeszcze z lat 90, bowiem już podłoga Peugeota 206 posiada elementy znane z PF1. Potraktujmy to jednak jako ciekawostkę – Aircrossa absolutnie nie możemy nazwać przestarzałym. Pozostałe crossovery segmentu B koncernu PSA bazują na modułowej platformie EMP1. Pierwszym modelem opartym na tej platformie był DS3 Crossback.
Paleta silnikowa poliftingowego C3 Aircrossa składa się wyłącznie z turbodoładowanych jednostek. Podstawowym silnikiem jest 1.2 PureTech o mocy 110 koni mechanicznych, występujący z manualną skrzynią biegów o sześciu przełożeniach. Silnik ten możemy połączyć z każdym z czterech dostępnych poziomów wyposażenia. Bazowa odmiana Feel kosztuje 72850 złotych i jest bardzo przyzwoicie wyposażona – ma jednak pewne braki, na których uzupełnienie nie pozwala sztywny cennik. Poza naszym zasięgiem znajdują się m.in. skórzana kierownica, czy felgi aluminiowe. Te drugie nie są dostępne również w przypadku drugiej wersji wyposażenia, czyli Feel Pack.
Do wyboru również diesle
Aby zrównać się wyposażeniem z konkurencją musimy wybrać jeszcze droższy, kosztujący 83200 złotych wariant Shine. Tutaj dostaniemy już wszystko na co liczyliśmy, dodatkowo w cenie zawarty jest tempomat, automatyczna klimatyzacja, nawigacja (!) czy podwójna podłoga bagażnika. Po dokupieniu lakieru metalizowanego, ostateczna cena to 85500 złotych. Wersja Shine jest przy okazji bazową odmianą dostępną z mocniejszym z silników benzynowych. Mowa tutaj o tej samej jednostce 1.2 PureTech, ale już o mocy 130 koni mechanicznych, dodatkowo jest on seryjnie sprzężony z automatem. Dopłata względem słabszej jednostki ze skrzynią manualną to 7750 złotych.
Paleta jednostek nie kończy się na benzynach – mamy też dwa diesle, coraz rzadziej spotykane w tej klasie aut. Cennik w ich przypadku startuje od 82850 złotych za silnik 1.5 BlueHDi o mocy 110 KM w wersji Feel, a kończy się na 109850 złotych za odmianę Shine Pack z jednostką mocniejszą o 10 koni mechanicznych (uzbrojoną w skrzynię automatyczną). Z racji bazowania na starszej płycie podłogowej niż np. Peugeot 2008, niedużego Citroena nie dostaniemy z napędem hybrydowym, ani z silnikiem elektrycznym.
Suzuki Vitara
Z Francji przenosimy się… na Węgry, bo właśnie tam produkowany jest kolejny spośród omawianych tutaj crossoverów segmentu B. Suzuki Vitara to model z długą historią, w biegu której wielokrotnie zmieniał swój kształt, wielkość i przynależność segmentową. Pierwsza generacja modelu może być uznawana za prekursora dzisiejszych kompaktowych suvów. W 1988 roku był to bowiem jeden z pierwszych modeli próbujących łączyć przydatność na co dzień ze zdolnościami terenowymi. Bliżej było mu jednak do terenówki – konstrukcja została oparta na ramie, a na wyposażeniu standardowym znajdował się reduktor. Pokazany w 1997 roku następca – Grand Vitara – poczynił kolejny krok w stronę ucywilizowania. Zaoferował on lepsze wyposażenie i przestronniejsze nadwozie, pod którym dalej kryła się solidna rama i napęd 4×4. Druga generacja Grand Vitary była już typowym przedstawicielem swojej klasy – straciła bowiem ramę na rzecz samonośnego nadwozia. Dzielność w terenie pozostała jednak na wysokim poziomie, nietypowo wysokim wręcz w odniesieniu do konkurentów.
Legendarna nazwa – crossover segmentu B z rodowodem
Pod koniec 2014 roku Suzuki postanowiło powrócić do nazwy Vitara. Mianem tym określony został crossover segmentu B, będący niejako następcą wspomnianego we wstępie modelu SX4. Niejako, ponieważ pokazany został też model SX4 S-Cross, który jednak znacząco urósł względem poprzednika i awansował do segmentu C. Aktualna generacja Vitary doczekała się już dwóch liftingów. Jeden z nich skupiał się tylko na kwestiach technicznych, drugi, przeprowadzony w 2018 roku, miał wpływ również na stylistykę.
Vitara wyróżnia się spośród rywali kilkoma aspektami. Po pierwsze, jest to zelektryfikowany model – jedyna dostępna aktualnie jednostka to miękka hybryda. Sercem tego układu został motor 1.4 BoosterJet, który ze wsparciem małego silnika elektrycznego rozwija moc 129 koni mechanicznych. Po drugie, w opcji dostępny jest napęd na cztery koła – element coraz rzadszy nawet wśród aut o segment większych. Silnik ten możemy zestawiać zarówno z manualną, jak i automatyczną skrzynią biegów.
Miękka hybryda w standardzie, napęd na 4 koła w opcji
Pomimo hybrydowego napędu, Suzuki Vitara nie należy do najbardziej nowoczesnych modeli w klasie. Multimedia są powolne, a materiały we wnętrzu bardzo przeciętne. Auto jest za to jedną z najprzestronniejszych propozycji wśród crossoverów tej wielkości, oferuje także bardzo dużą ładowność. Przyczepić się można jedynie do przestrzeni na nogi z tyłu – jest to efekt skromnego rozstawu osi (250 cm).
Japoński crossover segmentu B przez kilka lat był rewelacją rankingów sprzedaży w Polsce. Jeszcze w 2019 roku sprzedał się w ilości niemal 4500 sztuk. W kolejnym roku zaliczył jednak wyraźny zjazd, prawdopodobnie podyktowany wspomnianym wcześniej liftingiem technologicznym. Pod koniec 2019 roku wycofany został bazowy, turbodoładowany silnik 1.0, a topowy 1.4 doczekał się hybrydyzacji. Jaki był tego efekt? Podniesiona cena modelu i spadek sprzedaży do 2640 sztuk w 2020 roku – nadal jednak było to 5. miejsce w klasie.
Przeciętne materiały, bogate wyposażenie
Zabawę w konfiguratorze zacząć możemy od kwoty 82500 złotych. Tyle kosztuje odmiana Comfort Plus z napędem na przednie koła i manualną skrzynią biegów. Nie możemy niestety liczyć na szczególnie bogate wyposażenie – alufelg nie ma nawet w opcji. Poziom wyżej znajdujemy odmianę Premium, wartą na start 88500 złotych. W tej cenie otrzymujemy zdecydowanie więcej – alufelgi o średnicy 17 cali, automatyczną klimatyzację i kamerę cofania. Vitara, jako jedyna w tym zestawieniu ma też seryjny aktywny tempomat ACC. Spośród opcji wybieramy tylko dwie pozycje – lakier oraz czujniki parkowania z tyłu. Tak doposażona Vitara Hybrid 1.4 BoosterJet Premium wyceniona została na 91234 złote. Aktualnie Suzuki oferuje rabat w wysokości 5000 złotych – nasza Vitara będzie zatem kosztować 86234 złote. Dopłata do skrzyni automatycznej to 8000 zł, a do napędu na cztery koła 9000 złotych.
Nissan Juke
Kolejnym crossoverem segmentu B, który znalazł się w poradniku, jest Nissan Juke. Dżuk jest jednym z niewielu modeli na rynku, który doczekał już drugiej generacji. Podobnie jak poprzednik, jest jednym z najciekawiej stylizowanych aut tej wielkości. W dalszym ciągu mamy dwuczęściowe reflektory LED, mocno nadmuchane nadkola, agresywnie stylizowane zderzaki i duże felgi w niemal każdej wersji wyposażenia. Tył małego Nissana dzięki niedużej powierzchni szyb i ukrytym klamkom tylnych drzwi sprawia wrażenie większego i szybszego auta niż w rzeczywistości. O ile pierwsza generacja do sportowej stylizacji dorzucała też sportowe wersje (200-konne Nismo i szalony wariant Juke-R, z układem napędowym z GT-Ra R35), o tyle tutaj musimy obejść się smakiem.
Mniej zwariowany od poprzednika
We wnętrzu widzimy znaczny progres względem poprzednika. Pierwsza iteracja Juke była niezwykle ciasna i plastikowa we wnętrzu, bagażnik również był mniejszy nie tyle od konkurencji, co od większości aut z segmentu B. Tym razem do przestronności i wielkości kufra nie można mieć większych zastrzeżeń – 422 litry to o 90 więcej, niż w opisywanym wcześniej Stonicu. Wykończenie również uległo ogromnej poprawie – plastiki stały się bardziej miękkie, opcjonalnie można też obszyć deskę rozdzielczą alcantarą lub skórą. Lepiej jest też w temacie ergonomii oraz systemu multimedialnego – nie jest on jednak dostępny w bazowej odmianie nowego Nissana.
Paleta silnikowa Nissana Juke w zasadzie nie powinna być nazywana paletą – mamy do dyspozycji bowiem tylko jedną jednostkę. Jest to trzycylindrowy doładowany motor o pojemności jednego litra i mocy 114 koni mechanicznych. Wybór mamy na szczęście w temacie skrzyni biegów – możemy wybrać sześciobiegowego manuala lub siedmiobiegowy dwusprzęgłowy automat. Dopłata do skrzyni automatycznej to 8000 zł.
Najniższa kwota, za jaką możemy wyjechać Dżukiem z salonu bez negocjacji to 76930 złotych brutto. W tej cenie otrzymamy odmianę Visia, po uwzględnieniu obowiązkowego aktualnie rabatu w wysokości 2000 zł. Bazowa odmiana jest dobrze wyposażona z zakresu bezpieczeństwa pasażerów. Mamy automatyczne hamowanie z rozpoznawaniem pieszych, asystenta pasa ruchu, monitoring ciśnienia w oponach, poduszki, ABS, ESP, wspomaganie ruszania pod górę i wiele innych. W temacie komfortu nie jest już tak dobrze – klimatyzacja manualna… i to by było na tyle. Nie ma nawet radia z dużym ekranem, o połączeniu smarrfona przez Android Auto czy Apple Carplay możemy zapomnieć. Z zewnątrz również widać, że jest to bieda wersja – mamy stalowe felgi (bez opcji wymiany na aluminiowe) i czarne klamki.
Najpopularniejszy crossover segmentu B na świecie
Przechodzimy zatem o poziom wyżej, do wersji Acenta. Tutaj jest zdecydowanie lepiej. W cenie 83430 złotych otrzymujemy dodatkowo tempomat, kamerę cofania, 8-calowy (to chyba jakiś standard wśród crossoverów segmentu B) ekran multimediów, pomalowane klamki i dostęp do wielu opcji i pakietów. Dorzucamy zatem dwie opcje – lakier za 2400 złotych oraz pakiet stylistyczny zawierający felgi aluminiowe o średnicy 17 cali za 1900. Daje nam to kwotę 87730 złotych i co prawda mamy kilka elementów wykraczających poza nasze ustalenia, ale nadal brakuje nam niedostępnych nawet w opcji czujników parkowania i skórzanej kierownicy.
Jako że nawet naszym wrogom nie życzymy kontaktu z gumowymi wieńcami, jesteśmy zmuszeni przejść do trzeciej wersji wyposażenia – czyli do N-Connecta. Startujemy od 89930 złotych i otrzymujemy standardowo brakujące, wyżej wymienione elementy, a do tego automatyczną klimę, duży ekran między zegarami, lepsze radio, alufelgi o średnicy 17 cali, fotochromatyczne lusterko wewnętrzne czy podgrzewanie i składanie zewnętrznych lusterek. Po uwzględnieniu dopłaty za lakier (jednobarwny, wersja z kontrastowym dachem jest niemal dwukrotnie droższa) i przed ujęciem wcześniej wspomnianego rabatu kończymy na kwocie 92330 złotych.
Volkswagen T-Cross
Volkswagen T-Cross to najmniejszy spośród oferowanych w Europie crossoverów niemieckiego producenta. Zaprezentowany w 2018 roku model jest technicznym bliźniakiem opisywanego wcześniej Seata Arony. Podobnie jak on (oraz ich nieco większy kuzyn spod znaku Skody) należy do najbardziej przestronnych modeli w klasie. Charakteryzuje go również mnogość schowków i elementów ułatwiających zapanowanie nad drobiazgami, jak siatki, schowki, haczyki i półki. Pod koniec 2021 roku Volkswagen planuje wprowadzić na rynek nieco bardziej płaskiego, bardziej sportowo wyglądającego brata. Mowa oczywiście o modelu Nivus/Taigo (zależnie od rynku), również opartym na architekturze MQB A0.
Wewnętrzna rywalizacja
Lista crossoverów segmentu B u Volkswagena nie kończy się tutaj. Mamy też opartego na płycie poprzedniego Golfa T-Roca. Ma on o niecałe 4 cm większy rozstaw osi i jest dłuższy o zaledwie 11 centymetrów. Przestronność modeli (z racji bardziej pudełkowatego nadwozia T-Crossa) jest na identycznym poziomie. T-Cross może się pochwalić większym bagażnikiem – 455 litrów – dodatkowo regulowanym za pomocą przesuwnej kanapy. T-Roc jest jednak pozycjonowany wyżej, co doskonale widać po dostępnych wersjach silnikowych. W jego przypadku, możemy z salonu wyjechać nawet 300-konnym potworkiem. Opisywany tutaj T-Cross kończy na połowie tej mocy.
Paleta jednostek napędowych Volkswagena T-Crossa jest taka sama, jak w przypadku hiszpańskiego odpowiednika. Zaczynamy od 1.0 TSI w trzech wariantach – 95 KM z pięciobiegowym manualem, 110 KM ze skrzynią o sześciu przełożeniach lub 110 KM ze skrzynią automatyczną DSG, która ma już 7 biegów. Gamę wieńczy jednostka 1.5 TSI o mocy 150 koni mechanicznych, łączona zawsze z automatem.
Krótka lista wyposażenia, długa lista opcji
Najniższa kwota, za jaką możemy nabyć T-Crossa, to 76790 złotych. Tak jak w przypadku większości omówionych wcześniej propozycji, nie uświadczymy tutaj zbyt wielu czasoumilaczy. Kierownica zawsze będzie gumowa, za czujniki parkowania i sensowne radio należy dopłacić. Poza tym jest to odmiana dostępna tylko z bazowym silnikiem. Zgodnie z naszą listą, musimy się rozglądać dalej w poszukiwaniu wyższej mocy i większej ilości przełożeń. Połączenie drugiej wersji wyposażenia z drugą jednostką napędową, czyli 1.0 TSI 110 Life, wiążę się z ceną od 83490 złotych. Dopłacić tutaj musimy za lampy przeciwmgielne, pakiet zawierający m.in. czujniki parkowania i funkcję łączenia z Android Auto i Apple CarPlay, za wymuszone pakietem lepsze radio i za lakier metaliczny.
Kończymy zatem z autem o odpowiednim poziomie wyposażenia, posiadającym dodatkowo czujniki parkowania z przodu, podwójną podłogę bagażnika i składane, podgrzewane lusterka. Cena? 92250 złotych. Na szczęście można ją obniżyć rabatami – aktualnie (stan na lipiec 2021) Volkswagen oferuje 6000 złotych zniżki. Wybór wersji z automatem podnosi cenę o 8100 złotych. Jeśli chcemy więcej mocy, musimy wydać minimum 96390 złotych za 1.5 TSI, a jeśli zależy nam na usportowionym wyglądzie, czeka na nas pakiet R-Line za 9150 złotych. Pakiet ten możemy zamówić do obu silników, ale łączony jest tylko z najwyższą wersją Style. Połączenie najmocniejszego w T-Crossie silnika z topowym pakietem wyposażenia kosztuje zatem 113940 złotych.
Opel Crossland
Pora na kolejnego francuskiego niemieckiego reprezentanta w klasie. Opel Crossland jest od niedawna jednym z dwóch modeli Opla wśród crossoverów segmentu B. Od kilku miesięcy można bowiem zamawiać nową generację Mokki, która straciła X w nazwie i wyraźnie zmalała w porównaniu z poprzednikiem. Zmalała tak bardzo, że jest już autem mniejszym niż opisywany tutaj starszy brat. Pomimo tej różnicy wielkości, to Crossland jest modelem niżej sytuowanym w gamie. Nie jest on tak przebojowy i nie tak ciekawie stylizowany jak Mokka. Nie znajdziemy też w nim hybryd, ani silników elektrycznych. Wynika to z zastosowania starszej płyty podłogowej (podobnie jak w bliźniaczym Citroenie C3 Aircross), uniemożliwiającej takie manewry.
Minivan w skórze crossovera
Crossland X zadebiutował na rynku w styczniu 2017 roku jako następca lubianej zwłaszcza przez emerytów Merivy. Opel, próbując upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, chciał zachować przestronność i praktyczność mikrovana, dodając jednocześnie stylistykę rodem z suva. Po kilku latach obecności na rynku, tę misję można określić jako udaną. W Europie sprzedano do tej pory niemal 350 tysięcy sztuk tego auta. Pomimo zmiany proporcji i nieznacznej redukcji rozmiarów, nadal jest to przestronne auto, wyróżniające się na tle rywali.
W listopadzie 2020 roku doszło do liftingu auta. Podobnie jak kilka miesięcy później w przypadku Mokki i Grandlanda, Opel pozbył się X z nazwy auta. Model otrzymał też nowy front, zwany Opel Vizor, oraz nieznaczne zmiany we wnętrzu. Crossland Bez X względem poprzednika charakteryzuje się lepszym prowadzeniem i wyciszeniem, co udowadnia, że do zmian doszło również w konstrukcji samochodu. W dalszym ciągu dostępne są fotele z atestem AGR, należące do jednych z najlepszych nie tylko wśród crossoverów segmentu B.
Pierwszy model zgodny z nową filozofią marki
Omawianie palety wersji wyposażeniowych i jednostek napędowych zaczynamy od ciekawostki – jest to jedyny model w segmencie, gdzie możemy zestawić wszystkie silniki z wszystkimi poziomami wyposażenia – co za tym idzie możemy mieć 130-konnego golasa z automatem, albo wolnossące 1.2 wypasione po dach. Wspomniany już bazowy silnik ma 83 konie mechaniczne i łączony jest z pięciobiegowym manualem. Konfiguracja w przypadku jednostek turbodoładowanych jest jeszcze szersza niż w przypadku krewniaka z gamy Citroena. Możemy wybrać benzynę o mocy 110 lub 130 koni mechanicznych z manualną, sześciobiegową skrzynią, lub wariant 130-konny z automatem. Amatorzy diesli również będą usatysfakcjonowani z oferty Opla. Dostępna jest jednostka 1.5 o mocy 110 lub 120 KM, w zależności od wybranego rodzaju przekładni.
Bazowy wariant, nazywający się po prostu Crossland, może kosztować od 75090 złotych, aż do 98150. Taka różnica jest między wolnossącą benzyną a dieslem z automatem. Paleta wersji wyposażenia sama w sobie jest niezwykle rozległa – mamy do wyboru aż 7 poziomów. W połączeniu z ilością silników i skrzyń biegów daje nam aż 42 warianty auta, zanim zaczniemy zagłębiać się w opcje! Możliwości konfiguracyjne są zatem na niezwykle wysokim poziomie.
Crossover segmentu B w 42 smakach
Aby sprostać naszym oczekiwaniom, musimy sięgnąć po czwartą z siedmiu odmian, czyli sportowo stylizowany wariant GS Line. W połączeniu z jednostką 1.2 Turbo o mocy 110 koni mechanicznych i ze skrzynią manualną o 6 przełożeniach, zaczynamy od kwoty 88850 złotych. Nie jest tanio, a auto wymaga jeszcze doposażenia. Poza lakierem dopłacamy za czujniki parkowania z tyłu, lampy przeciwmgłowe i środkowy zagłówek na tylnej kanapie (!). Poza tymi brakami wyposażenie jest bogate. Otrzymujemy bowiem (ponad nasz standard) choćby półskórzaną tapicerkę, tempomat, wspomniane już fotele AGR czy dach malowany na czarno. Cena małego Opla po doposażeniu to 93850 złotych, co czyni go drugą najdroższą propozycją w tym zestawieniu. To co widzimy w cenniku i konfiguratorze, nie jest na szczęście ceną ostateczną. Producent informuje, że w przypadku Crosslanda możemy liczyć na rabaty w wysokości do 11000 złotych – o jego dokładnej wysokości decyduje niestety dealer.
Honda Jazz Crosstar
Długo wahaliśmy się nad umieszczeniem Hondy w tym zestawieniu. Po pierwsze, została wykonana według przepisu zbliżonego do opisanych na początku artykułu Sandero Stepway i Fiesty Active. Mamy tutaj krzyżówkę hatchbacka segmentu B z mikrovanem, okraszoną o wyższy prześwit i plastikowe nakładki dookoła nadwozia. Po drugie, możemy zakupić ją jedynie w wersji ze skrzynią automatyczną, a ten przegląd zakłada uwzględnienie modeli z manualami. Po trzecie, cena bazowa Jazza Crosstar zdecydowanie wykracza poza standard w tej klasie, ale do niej wrócimy później.
Nowy gracz na rynku miejskich crossoverów
Mimo tego wszystkiego zdecydowaliśmy się umieścić Hondę właśnie tutaj, a nie np. w planowanym drugim zestawieniu crossoverów segmentu B, które ma uwzględniać właśnie automaty, modele aspirujące do miana premium oraz największe z propozycji. Honda zwyczajnie jest zbyt mała i ma zbyt słaby silnik, aby tam się znaleźć.
Wracając do samego modelu – pomimo niedużych wymiarów zewnętrznych, podobnie jak w poprzednich generacjach Jazza Japończycy zdołali wyczarować ustawne i przestronne wnętrze. Samochód przekonuje też do siebie prostotą obsługi i dużą ilością praktycznych rozwiązań. Najbardziej znanym jest zdecydowanie Magic Seats, czyli ustawiana do pionu tylna kanapa, pozwalająca przewieźć np. rower. Pochwalić musimy też widoczność z miejsca kierowcy i działanie systemu multimedialnego.
Crossover segmentu B od Hondy – rewelacyjna funkcjonalność
Nowa Honda Jazz Crosstar oferowana jest tylko z jednym silnikiem. Jest nim jednostka o sporej pojemności 1.5 litra, stanowiąca część układu pełnej hybrydy. Moc układowa systemu to 109 koni mechanicznych, a moment obrotowy wynosi aż 253 Nm. Możemy zatem zakładać, że będzie to idealny napęd do miasta. Potwierdziliśmy to w naszym w teście – dynamika jest wystarczająca, a spalanie nie przekroczyło tam 5 litrów na 100km.
Bardzo ciekawie skonstruowany jest cennik Jazza. Mamy do wyboru jeden silnik, jedną skrzynię (bezstopniową e-CVT) oraz jeden poziom wyposażenia – Crosstar Executive. Producent wyróżnia jednak model wyposażony… w czarny dach, jako osobną wersję wyposażeniową. Dopłata do malowania dachu nie należy do małych – jest to 3200 złotych. Tyle samo kosztują też niektóre lakiery metaliczne. Dochodząc do cennika niestety musimy zakończyć chwalenie małej, niezwykle przemyślanej Hondy. Może dodajmy jeszcze jedno – wyposażenie jedynej dostępnej odmiany jest niemal kompletne i zdecydowanie przewyższa nasz standard. W cenie dostajemy między innymi podgrzewane fotele, czujniki parkowania z przodu i z tyłu, nawigację, automatyczną klimatyzację czy wspomnianą już automatyczną skrzynię.
Słona cena za jakość i technologię
114200 złotych. Tyle kosztuje ostatnia propozycja z tego zestawienia crossoverów segmentu B. Po uwzględnieniu dopłaty za lakier, kończymy konfigurację i zarazem ten artykuł na kwocie 117400 złotych. Jest to ponad 20 tysięcy więcej od Crosslanda, czyli drugiej najdroższej propozycji. Czy to co oferuje mała Honda usprawiedliwia taki rachunek, zostawimy do Waszej oceny. Porównajmy tylko ten koszt z najtańszym konkurentem. Wybierając Sandero, zostaje nam 53000 złotych – pamiętajmy, że poruszamy się w obrębie jednego segmentu, podobnej mocy i zbliżonego wyposażenia. Okej, wiemy, nie ma tam hybrydy i automatu – sprawdźmy zatem, jak ma się to do ceny głównego rywala, czyli Yarisa Cross. Toyota w podobnym wyposażeniu i z silnikiem hybrydowym kosztować będzie dokładnie 97000 złotych, zatem nadal zostaje nam 20 tysięcy, za które możemy np. tankować auto przez najbliższych 70 tysięcy kilometrów.