Rok 2020 zostanie zapamiętamy na długo. Wybuch pandemii koronawirusa miał wpływ na życie miliardów ludzi. Ogarniający planetę wirus odcisnął swoje piętno również w świecie wyścigów i rajdów. Czy grozi nam powtórka paraliżu, jaki spowodował wstrzymanie rozgrywek? Sporty motorowe czeka powrót do odwoływania zmagań? Postaramy się wam na to odpowiedzieć.
Trudny początek sezonu
Pierwsze przypadki zachorowań na koronawirusa odnotowano w Wuhan pod koniec 2019 roku. Wzmożone podróże związane z obchodami Chińskiego Nowego Roku przyśpieszyły rozprzestrzenianie się wirusa po kraju. Wkrótce władze Formuły 1 oraz Formuły E zdecydowały się odwołać swoje wyścigi w tym kraju. Wówczas nikt nie spodziewał się jednak trwającej do lipca przerwy. Sporty motorowe po prostu stanęły.
Prawdopodobnie w styczniu pierwsi zarażeni, często niczego nieświadomi, opuścili Państwo Środka. Przypadki zachorowań odnotowywano w coraz to kolejnych krajach. Losy pojedynczych wyścigów stały się przedmiotem spekulacji. Szczególne wątpliwości dotyczyły GP Wietnamu i Bahrajnu, zaczęto także odwoływać rundy MotoGP.
Sytuacja diametralnie zmieniła się w połowie marca. COVID-19, który do tej pory dotykał pojedyncze kraje, rozprzestrzenił się na całym globie. W państwach, w których do tej pory pojawiały się pojedyncze przypadki, zaczęło brakować miejsc w szpitalach. Mimo pogarszającej się sytuacji Formuła 1 przybyło do Australii na inaugurację sezonu. Wkrótce po przybyciu na tor ekipa McLarena ogłosiła, że jeden z jej mechaników otrzymał pozytywny wynik testu na koronawirusa. Zespół od razu wycofał się z wyścigu.
W padoku zapanował chaos, a rozmowy trwały do piątkowego poranka. Gdy kibice czekali już przed bramę wejściową na tor, ogłoszono odwołanie wyścigu o Grand Prix Australii. Wraz z Formułą 1 anulowano także serie towarzyszące, Supercars oraz S5000.
Fot. Australian Grand Prix #AusGP / Padok F1 przed tegorocznym GP Australii
Tego samego dnia, w Stanach Zjednoczonych, władze IndyCar odwołały inauguracyjną rundę sezonu na ulicznym torze w St Petersburgu. Trwający akurat Rajd Meksyku został przerwany po sobotniej pętli, aby uczestnicy mogli w miarę szybko wrócić do swoich domów, co mogło być znacznie utrudnione przez wprowadzane w wielu krajach obostrzenia. Odwołano również wyścigi NASCAR.
W ciągu kilku dni cały świat i wraz z nim spory motorowe się zatrzymały. Przez kolejne tygodnie spływały do nas informacje o odwołaniu lub przesunięciu kolejnych imprez.
Sporty motorowe i niekończące się… oczekiwanie
Gdy poszczególne kraje wprowadzały coraz bardziej zdecydowane środki w walce z koronawirusem, Sporty motorowe oczekiwały w napięciu na wygranie walki z patogenem. Szybko jednak stało się jasne, że triumf nie nastąpi prędko, a my będziemy musieli się przyzwyczaić do życia w nowej rzeczywistości. Każdy odwołany wyścig stwarzał duże straty dla ekip, które wciąż musiały wypłacać wynagrodzenia swoim pracownikom.
Odwołanie sezonu i brak dochodów z reklam dla wielu oznaczałby bankructwo. Franz Tost, szef zespołu Alpha Tauri, przyznał, że każdy odwołany wyścig oznacza dla jego ekipy stratę 2 mln euro.
Szybko stało się jasne, że aby motosport przetrwał, musi wrócić do akcji mimo trwającej pandemii. W ciągu trwającej kilka miesięcy przerwy opracowano rozwiązania, które mają zapewnić bezpieczeństwo wszystkim przebywającym na torze osobom. Obowiązkowe stały się maseczki i pomiar temperatury przed wejściem na tor. Wszyscy musieli przyzwyczaić się do dystansu społecznego i pustych trybun. Czasem także do wyjątkowo nieprzyjemnych badań na obecność koronawirusa. Najważniejsze jest jednak to, że sport motorowy powrócił do życia.
Fot. NASCAR / Real Heroes 400 – pierwszy wyścig NASCAR w trakcie epidemii, wygrał Kevin Harvick
Jako pierwsza rywalizację odmroziła seria NASCAR. Początkowo bez treningów, bez kwalifikacji, przy pustych trybunach. Jednak w samochodach znów zasiedli rządni rywalizacji zawodnicy, a ich zmagania przed telewizorami i w internecie śledziły miliony spragnionych ścigania kibiców.
17 maja na torze Darlington odbył się wyścig The Real Heroes 400, który zapoczątkował powrót motosportu do akcji. 6 czerwca odbył się pierwszy wyścig IndyCar. 4 lipca do rywalizacji powróciła seria IMSA, a dzień później zainaugurowano kolejny sezon Formuły 1.
Koronawirus w motorsporcie
Początek lipca był bardzo szczęśliwy dla fanów motosportu. Po ponad 3 miesiącach od niechlubnych wydarzeń z GP Australii wszyscy emocjonowali się pierwszym wyścigiem sezonu o Grand Prix Austrii. Czasy, gdy zamknięte był kawiarnie, siłownie, zakłady fryzjerskie, wydają się być dawno za nami. Jedyne co się nie zmieniło, to obecność koronawirusa, który wciąż krąży gdzieś między nami…
Pod koniec czerwca ekipy Stewart-Haas Racing oraz Penske poinformowały o wykryciu koronawirusa wśród członków swoich zespołów. W przypadku Stewart-Haas Racing zarażonych było dwóch pracowników wykonujących swoje obowiązki w fabryce Kannapolis.
Siedziba została tymczasowo zamknięta. W przypadku Penske zarażony był jeden pracownik, a wszyscy ludzie, którzy mieli z nim kontakt, musieli odbyć kwarantannę. Wyścigi NASCAR były niezagrożone.
3 lipca, dwa dni przed wyścigiem pucharowej serii, Jimmie Johnson potwierdził, że wykryto u niego koronawirusa. Zawodnik przebadał się po tym, jak jego żona wykazywała objawy sugerujące COVID-19 i otrzymała pozytywny wynik testu.
Tego samego dnia o zarażeniu poinformował Felipe Nasr. Brazylijczyk jechał na inaugurację sezonu na torze Daytona, gdy źle się poczuł. Przed przybyciem na tor wykonał test na obecność wirusa, który dał wynik pozytywny.
Czy koronawirus może jeszcze zatrzymać sporty motorowe?
W obydwu przypadkach, dzięki odpowiedzialności, szybkości działania i szczęściu, zarażeni kierowcy nie udali się na tor. Należy jednak pamiętać, że osoba zaczyna zarażać na kilka dni przed wystąpieniem pierwszych objawów. Czasem cała infekcja przebiega bezobjawowo.
Negatywny wynik testu na obecność koronawirusa wymagany jest jedynie w padoku Formuły 1 i dotyczy on również serii towarzyszących. Nie powinno to z resztą nikogo dziwić, gdyż testy takie są kosztowne, a na wynik czeka się czasem kilka dni. W innych seriach wyścigowych jedynym wymaganym sprawdzianem jest pomiar temperatury.
Fot. Mercedes-AMG Petronas Motorsport F1 Team / Przyłbica Toto Wolffa stanowi jego najpotężniejszą broń w walce z koronawirusem
Gdyby na torze znalazł się choć jeden zarażony członek zespołu, w trakcie weekendu wirus zainfekował by prawdopodobnie całą ekipę. Czy wówczas tor wyścigowy mógłby przeistoczyć się w ognisko koronawirusa? Dużo zależy od ustalonych zasad mających na celu zachowanie dystansu społecznego, a także od tego jak zasady te są przez wszystkich przestrzegane.
Jak to z tymi restrykcjami jest?
Podczas GP Austrii widzieliśmy trzech kierowców, którzy ściskali się gratulując sobie miejsca na podium. W najczarniejszym scenariuszu sytuacja taka mogłaby wyeliminować ze startu trzy zespoły. Dopóki jednak przebywające na torze osoby będą surowo przestrzegać ustalonych wcześniej zasad, wirus nie powinien rozprzestrzenić się po padoku.
Może się zdarzyć, że COVID-19 wyeliminuje jedną bądź drugą ekipę w jakiejś serii wyścigowej. Jednakże, dzięki wprowadzonym obostrzeniom nie powinno dojść do sytuacji, w której większość ludzi przebywających na torze zostanie zarażonych. Gdyby do tego doszło, świadczyłoby to o błędnie przygotowanych procedurach lub nieodpowiedzialności uczestniczących w imprezie osób.
Druga fala COVID-19?
Sytuacja w Europie może wydawać się opanowana, jednak koronawirus wciąż zbiera śmiertelne żniwo w Azji i obu Amerykach. Stany Zjednoczone przeżywają właśnie nowe rekordy zachorowań, dramatyczna sytuacja jest także w Brazylii, Indiach i Rosji. Pandemia cały czas nabiera rozpędu i dezorganizuje życie miliardów ludzi. Z powodu COVID-19 zmarło już ponad 500 000 osób.
Na starym kontynencie liczba nowych zachorowań utrzymuje się na względnie niskim poziomie, jednakże do końca epidemii mamy jeszcze daleko. Wielu ekspertów spekuluje, że wraz z nadejściem jesieni Europa może zmierzyć się z drugą falą zachorowań. Przypuszczenia te nie są bezpodstawne.
Wraz ze zmianą temperatury i pogody dochodzi do spadku odporności. Ludzie, którzy latem byli w stanie obronić się przed koronawirusem, jesienią mogą zachorować na COVID-19. Układ odpornościowy będzie wówczas bardzo zajęty, gdyż będzie musiał zwalczać dobrze znane nam wirusy i bakterie wywołujące przeziębienia, a także bardzo groźną dla niektórych grypę.
Fot. Getty Images (Chris Graythen) / Denny Hamlin zdecydował się jednak na stylową maseczkę
W sytuacji, gdy liczba chorych zacznie gwałtownie rosnąć, a w szpitalach zapełnione zostaną wszystkie łózka, organizacja wyścigów zejdzie na drugi plan. Kraje walcząc z kryzysem zdrowotnym zaczną przywracać surowe restrykcje. Podróżowanie stanie się znacznie utrudnione, a przekraczanie granic wręcz niemożliwe. Władze najbardziej dotkniętych epidemią regionów mogą nakazać zamknięcie fabryk. Jeśli rzeczywiście na jesieni spotka nas druga fala zachorowań, wówczas sporty motorowe ponownie zatrzyma się w miejscu.
Jednakże sytuacja jest inna, niż na wiosnę. Nieco poznaliśmy już naszego wroga. Opracowano niezbędne procedury, wiele rozwiązań zostało przetestowanych w praktyce. Ludzie wyposażyli się w maseczki, środki dezynfekcyjne i niezbędną wiedzę, która pomaga im chronić się przed koronawirusem. Środki te w dużej mierze mogą złagodzić nawrót wirusa.
Podsumowanie
Koronawirus wciąż stanowi poważne zagrożenie, którego nie można lekceważyć. Dzięki wdrożeniu odpowiednich procedur ewentualne pojawienie się zarazka na padoku powinno zostać ograniczone do jednego zespołu i nie stanowić zagrożenia dla przebiegu mistrzostw. Pogorszenie się sytuacji epidemiologicznej w poszczególnych krajach może być jednak barierą nie do przeskoczenia.
Dalsze losy pandemii wciąż jednak pozostają zagadką. Obecnie pozostaje nam zatem cieszyć powrotem motosportu i przestrzegać zasad bezpieczeństwa, aby nie przyczynić się do wybuchu drugiej fali.