Płatni kierowcy, czyli tak naprawdę kto?
Sformułowanie to często pojawia się w slangu Formuły 1. Zwykle używa się go pod angielską postacią „pay drivers”, co oznacza dokładnie „płatni kierowcy”. Dotyczy ono tych kierowców sportów motorowych, a w tym przypadku konkretnie F1, którzy ułatwili sobie dostanie się do padoku, poprzez opłacanie swoich startów. W założeniu mówi się o zawodnikach, którzy brak talentu nadrabiają pokaźnymi zasobami gotówki.
Historia widziała wiele takich przypadków, lecz ten mit został współcześnie obalony. Zdecydowanie surowsze regulaminy, a także zmieniający się świat sprawiają, że byle kto nie może zostać kierowcą Formuły 1. Nie wystarczy również pojawić się w zespole z workiem pełnym pieniędzy, aby móc wymienić go na fotel kierowcy. Płatni kierowcy muszą stać się udziałowcami zespołu, najczęściej poprzez wprowadzenie firmy sponsorskiej.
Ponadto podpisując kontrakt muszą liczyć się z tym, że ekipa, która bierze ich pod swoje skrzydła, ma pewne oczekiwania. Pieniądze mogą ułatwić dostanie się do Formuły 1, lecz na pewno nie zwalniają z obowiązków, które dotyczą pozostałych zawodników. Takowy podział jest jednak zbyteczny. ponieważ patrząc na to, jakimi osiągnięciami mogą się szczycić aktualni płatni kierowcy F1, ciężko odróżnić ich od reszty. O kim mowa?
Płatni kierowcy aktualnej stawki F1
Formuła 1, a także jej juniorskie serie są niezwykle drogą gałęzią sportu. Nie tylko dla zespołów, które na rywalizacje w mistrzostwach muszą corocznie wydać ponad sto milionów dolarów każdy. Kierowcy, chcący piąć się po kolejnych szczeblach kariery w samochodach typu „single seater”, muszą mieć zaplecze finansowe. W aktualnej stawce F1 trudno znaleźć takich, którzy znaleźli się tam bez przysłowiowego grosza przy duszy.
Kierowca zespołu Alpine, Esteban Ocon może być najlepszym przykładem. Jak sam przyznał w pierwszym sezonie serialu „F1: Drive To Survive”, w jego domu się nie powodziło. Jego starty wymagały dużych poświęceń od rodziny. W karierze pomogła mu siostrzana firma Renault, Gravity Sports. Dopiero później do walki o jego karierę włączył się także Mercedes, to oni docenili jego talent i pomogli mu dotrzeć do F1. Podobnie było w przypadku Lewisa Hamiltona, który od 13. roku życia znajdował się pod skrzydłami McLarena.
Znaczna część stawki mogła jednak liczyć na spore wsparcie finansowe swojej rodziny. Trzech kierowców było zabezpieczonych szczególnie mocno. Lance Stroll z Astona Martina, kierowca Williamsa – Nicholas Latifi oraz Nikita Mazepin, który od 2021 roku reprezentuje barwy Haasa. Każdy z nich jest synem bardzo bogatych biznesmenów, którzy ułatwili swoim synom dostanie się do Formuły 1. Ci kierowcy są niechętnie odbierani przez kibiców. Wystarczy jednak przeanalizować ich przeszłość, aby zobaczyć, że każdy z nich ma argumenty na obronę swojej pozycji w zespole. W innym przypadku nie mieliby nawet superlicencji, która uprawnia do startów – a nie da się jej uzyskać bez dobrych wyników w niższych kategoriach.
Opłacony mistrz F3 – Lance Stroll
Mistrz europejskiej Formuły 3 z 2016 roku, zdobywca pole position i trzech podiów Formuły 1. Takimi osiągnięciami może poszczycić się Lance Stroll, który nie cieszy się popularnością wśród kibiców F1. Nie są oni jednak w stanie wpłynąć na to, że jego pozycja w padoku stopniowo się umacnia. Kanadyjczyk coraz częściej udowadnia, że umie rywalizować na najwyższym szczeblu. Na ten moment jego jedyną wadą, wydaje się być brak motywacji w momencie, w którym wyścig nie układa się po jego myśli.
Zachowuje się wtedy jak kapryśny syn bogatego ojca. Bardzo wielu obserwatorów właśnie tak go postrzega, nie doceniając jego dobrych stron. Wszystko jest bowiem przyćmione przez postać Lawrence’a Strolla, który ułatwia karierę swojemu potomkowi. 61-latek przed dwa sezony (2017 i 2018) wspierał finansowo zespół Williamsa. Jego syn był wtedy jednym z kierowców zespołu. W 2018 roku biznesmen przejął zespół Racing Point, który znajdował się na skraju upadku. Doprowadziły do tego nieczyste zagrywki poprzedniego właściciela, indyjskiego miliardera Vijaya Mallyi.
Stroll tchnął w ekipę nowe życie i umożliwił im dalsze starty. Jednym wymogiem było zagwarantowanie fotela dla Lance’a. W 2021 roku doszło do sporej zmiany. Kanadyjczyk zamienił Racing Point w Astona Martina. Już zawczasu stał się udziałowcem tej marki. Widać więc, że jest to człowiek, który naprawdę przemyśla swoje działania. Jednakże te wszystkie zawiłości kręcące się wokół osoby Lance’a Strolla sprawiają, że mało kto docenia go za to, kim jest. A jest to naprawdę solidny kierowca Formuły 1.
Jedyny postrach Nycka de Vriesa – Nicholas Latifi
Za sympatycznym wizerunkiem Nicholasa Latifiego kryją się ogromne pieniądze. Jego ojciec Michael jest założycielem firmy żywieniowej Sofina, którą fani F1 mogą kojarzyć z obecności loga na bolidach Williamsa. Słynna ekipa z Grove była jeszcze niedawno w sporych tarapatach finansowych. Najpierw po odejściu rodziny Strollów, a następnie koncernu paliwowego marki Orlen z Robertem Kubicą. Płatni kierowcy ewidentnie stali się ich domeną, bowiem to właśnie 25-letni Kanadyjczyk zastąpił polskiego kierowcę.
Przez pryzmat zasobów finansowych Latifiego, łatwo przeoczyć, że mamy do czynienia z bardzo dobrym kierowcą. Pokazał to wielokrotnie w Formule 2. Latifi spędził tam aż cztery pełne sezony. Wszystkie w zespole DAMS, gdzie wygrał siedem wyścigów, będących częścią łącznie dwudziestu jeden wizyt na podium. Nigdy nie udało mu się sięgnąć po tytuł, lecz w ostatnim sezonie w F2 znalazł się w pozycji, która dawała mu taką możliwość. Rok 2019, bo o nim mowa, zaczął się dla Latifiego naprawdę fantastycznie.
Aktualny kierowca Williamsa wygrał wtedy sobotnie wyścigi w Bahrajnie oraz Hiszpanii, a także niedzielny sprint w Baku. Później jednak zabrakło mu pójścia za ciosem i do końca sezonu wygrał jeszcze tylko jeden raz. Mistrzem został Holender, Nyck de Vries, który w tamtym roku był niemal bezbłędny. Niemal, ponieważ w kilku momentach musiał uznać wyższość Nicholasa Latifiego. Jeśli Kanadyjczyk byłby w stanie powtórzyć niektóre występy z tamtego sezonu za kierownicą Williamsa, to trudno byłoby stwierdzić, że jest płatnym kierowcą.
Piekielnie szybki negatywny wyjątek od reguły – Nikita Mazepin
Na każdy argument, nawet najbardziej słuszny, można przedstawić kontrargument. Zaprzeczeniem tego, że płatni kierowcy są niesłusznie oceniani, jest Nikita Mazepin. Formuła 1 już dawno nie widziała kierowcy, który jeszcze przed pierwszym wyścigiem był całkowicie przekreślony przez fanów. Ich reakcja na osobę Rosjanina nie powinna być jednak zaskoczeniem, ponieważ niektóre decyzje i działania, eliminują chęć do okazywania mu wsparcia.
23-latek może obronić się tylko i wyłącznie występami na torze. W 2018 roku Mazepin był wicemistrzem GP3, a potem miał trudny pierwszy rok w F2. W 2021 roku nie jest to dla niego łatwe zadanie. Mazepin trafił do zespołu Haasa, który zamroził rozwój fatalnego już bolidu z zeszłego sezonu. Celem jest oczywiście przygotowanie pod ogromne zmiany regulacyjne w 2022 roku. Oznacza to jednak, że w debiutanckim sezonie Formuły 1, Nikita Mazepin nie jest w stanie pokazać czegokolwiek. Jego obecność nawet w najgorszym zespole dziwi jednak wiele osób. Uważają one, że na jego pozycji powinien znaleźć się rywal Rosjanina z zeszłego sezonu F2, Callum Ilott. Brytyjczyk został bowiem wicemistrzem, przegrywając tylko z Mickiem Schumacherem.
Mazepin tymczasem skończył swoją przygodę z Formułą 2 na piątym miejscu, ale i tak dostał fotel Haasa. A nazywając rzeczy po imieniu, po prostu wkupił się do amerykańskiego zespołu. Jego ojciec Dimitrij Mazepin oraz firma Uralkali objęli już opieką finansową ekipę Gene’a Haasa, który podobno nie chce już wydawać pieniędzy ze swojej kieszeni.
Sam Nikita Mazepin ma jednak spory problem, bowiem mało kto już się do niego przekona. Wszystko, co kręci się wokół niego, sprawie wrażenie negatywnego. Po mimo braku poparcia dla jego wybryków trzeba mu przynajmniej trochę współczuć. A to dlatego, że jest agresywnym, ale przede wszystkim niezwykle szybkim kierowcą.
Płatni kierowcy F1 w przeszłości
Współcześnie płatni kierowcy F1 to zawodnicy, które nawet bez pieniędzy prędzej czy później i tak mogłyby liczyć na awans do królowej motorsportu. Niestety są oni oceniani tak samo źle, jak płatni kierowcy w przeszłości. Patrząc wstecz, mowa tu o kierowcach wiele gorszych niż Stroll, Latifi i Mazepin. Wystarczy cofnąć się tylko o kilka lat, aby natrafić na takie postaci jak Yuji Ide, Sakon Yamomoto bądź Narain Karthikeyan.
Wspomniani wyżej Panowie to kierowcy, którzy w seriach juniorskich nie osiągnęli niemal nic, ale i tak znaleźli drogę do padoku Formuły 1. Jak można się było spodziewać, tylko po to, aby zamykać stawkę tydzień po tygodniu. Nie dziwne było to, że znikali w momencie, w którym kończyły się im pieniądze na dalsze starty. Jednakże i tak byli świetni kierowcy w porównaniu do tych, którzy próbowali swoich sił w latach 90-tych i wcześniej. Patrząc na wyczyny niektórych z nich, można się złapać za głowę i zacząć doceniać aktualnych płatnych kierowców.
Najgorszy z nich wszystkich – Jean Denis-Deletraz
Jean Denis-Deletraz jest jednym z najgorszych o ile nie najgorszym kierowcą, który kiedykolwiek znalazł się w Formule 1. W 1994 roku związał się z ekipą Larousse, która była skazana na bankructwo. Inne małe zespoły z tego okresu, takie jak Pacific, Eurobrun i Simtek mierzyły się z podobnymi problemami. Pracownicy tych zespołów mieli dobre chęci, ale po prostu brakowało im funduszy, aby móc pozwolić sobie na prawdziwą rywalizację. Dlatego za kierownicą siadali ludzi, którzy mogliby pomóc z budżetem. Tylko w ten sposób takie stajnie mogły przetrwać nieco dłużej.
Dlatego właśnie okres 1985-1995 był największym wysypem takich kierowców jak Denis-Deletraz. Wielu z nich było naprawdę tragicznych, ale chyba żaden nie prezentował się tak źle, jak Szwajcar. Zadebiutował on w GP Australii na torze w Adelajdzie. Natychmiast było widać, że nie ma on absolutnie żadnego tempa. Niesamowite było to, że zakwalifikował się na 25. miejscu, wyprzedzając Domenico Schiattarellę z Simteka, którego uważano za silniejszego kierowcę. Był to jednak koniec jego sukcesów.
Na starcie wyścigu Schiattarella minął go natychmiast i bardzo szybko uciekł Szwajcarowi. Denis-Deletraz był tak powolny, że już po dziesięciu okrążeniach pozostali zaczęli go dublować. Tracił bowiem średnio 8,8 sekundy na okrążenie do liderów. Po 57 okrążeniach i karze Stop & Go za przekroczenie prędkości zakończył swój debiut przez awarię skrzyni biegów. Na ten moment miał już i tak dziesięć okrążeń straty. Wszyscy myśleli, że po tak tragicznym wyścigu już nigdy nie ujrzą Deletraza w Formule 1. Historia potoczyła się jednak zupełnie inaczej.
Drugi i ostatni akt najgorszej kariery w historii F1
Larousse nie dało mu już nigdy więcej poprowadzić swojego bolidu. Nie oznaczało to jednak końca tej historii. Rok później, w 1995 r. zespół Pacific również miał poważne kłopoty finansowe. Potrzebowali kogoś, kto pomoże opłacić rachunki. Skontaktowali się więc z Jeanem Denis-Deletrazem, który skorzystał z okazji, aby wrócić do Formuły 1. Został zatrudniony na pięć ostatnich pięć rund sezonu 1995, a jego pierwszy wyścig odbył się na torze Estoril w Portugalii.
Zakwalifikował się ostatni, ze stratą prawie trzynastu sekund do zdobywcy pole position, Davida Coultharda. Kiedy wyścig się rozpoczął, znów natychmiastowo zaczął oddalać się od stawki. Tracił 12 sekund na okrążenie, czyli nawet więcej niż w swoim pierwszym wyścigu. Denis-Delatraz odpuścił już po czternastu okrążeniach, skarżąc się na skurcze. Następny wyścig na Nurburgringu nie był lepszy. Tym razem przynajmniej udało mu się ukończyć zawody. Dokonał tego jednak ze stratą siedmiu okrążeń do zwycięzcy.
Kierowca miał kontynuować rywalizację w trzech ostatnich wyścigach sezonu. Skończyły mu się jednak pieniądze, więc został natychmiast zwolniony. Szef zespołu Keith Wiggins nie krył tego, że bez pieniędzy Deletraz był dla nich bezwartościowy i musiał opuścić zespół w momencie, w którym mu ich zabrakło. Patrząc na jego krótką karierę, łatwo można stwierdzić, że współcześni płatni kierowcy to zupełnie inny świat w porównaniu do tego, co wyczyniał ojciec Louisa Deletraza, zespołowego kolegi Roberta Kubicy z ELMS.
Skrajny przykład absurdu – Al Pease
Wczesna Formuła 1 widziała różne udziwnienia. Jednym z nich były jednorazowe starty amatorskich kierowców, którzy mogli sobie na to pozwolić. Najczęściej brali oni w domowych wyścigach, bowiem te najbardziej im pasowały. Na wyróżnienie w tym zestawieniu zasługuje Victor Al Pease. Kanadyjczyk próbował swoich sił w nieoficjalnych seriach, nawet z niewielkimi sukcesami. Od 1967 roku postanowił startować w domowych GP Kanady Formuły 1. Dokonywał tego za kierownicą bolidu Eagle TG-1 zespołu Anglo American Racing. Nie wiadomo dokładnie czy Al Pease płacił za możliwość wzięcia udziału w tych zawodach. Można się jednak tego domyśleć, dlatego, że Kanadyjczyk porzucił jakiekolwiek ściganie w 1970 roku, po tym, jak uznał je za zbyt kosztowne.
Jego krótka przygoda w Formule 1 przejdzie jednak do historii. W debiucie podczas GP Kanady 1967 wymiana akumulatora opóźniła jego start do zawodów. Wyścig zaplanowano na 90 okrążeń. W momencie, w którym zwycięzca, Jack Brabham dojechał do mety, Victor Pease znajdował się na… 47. kółku. Tym samym pobił rekord, który prawdopodobnie na zawsze będzie należeć do niego. Ukończył on wyścig Formuły 1 ze stratą 43 okrążeń do lidera. Kanadyjczyk nie został ostatecznie sklasyfikowany.
W 1968 roku druga próba nie doszła do skutku, ponieważ awaria wału korbowego powstrzymał start Pease’a. Jednak już rok później kierowca przeszedł sam siebie. Został jedynym kierowcą Formuły 1 w historii, którego zdyskwalifikowano za zbyt wolną jazdę. Al Pease stanowił zagrożenie dla innych kierowców, w tym dla Jackiego Stewarta. Szef ekipy Matra, dla której legendarny Szkot ścigał się w tym wyścigu, nakazał sędziom pokazanie czarnej flagi dla Pease’a. Kanadyjczyk poddał się i już nigdy nie próbował startów w Formule 1.
Czy współcześni płatni kierowcy są niesłusznie oceniani? Zdecydowanie tak!
Krótko podsumowując, wyraźnie widać, że w dzisiejszych czasach, płatni kierowcy otrzymują zdecydowanie zbyt wiele krytyki. Często bardzo niesłusznej i wynikającej ze stereotypów, a nie realnych powodów. Aktualnie w stawce mamy zawodników, którzy rywalizują z resztą startujących na najwyższym poziomie. Trudno już odizolować ich od pozostałych kierowców i dla zasady traktować ich gorzej. Po prostu bowiem na to nie zasługują, często będąc lepszymi kierowcami niż ich „normalni” rywale.
Najlepszym przykładem dalej będzie Lance Stroll. Kanadyjczyk przyćmił innego płatnego kierowcę, Sergieja Sirotkina, który razem z nim tworzył zespół Williamsa w 2018 roku. Ponadto nie przestraszył się wewnątrz zespołowej walki z rywalami najwyższej półki Formuły 1. Mowa tu o Felipe Massie, Sergio Perezie, a aktualnie Sebastianie Vettelu. Równa walka z takimi nazwiskami sprawia, że Lance Stroll zyskuje w oczach kibiców. Najważniejsze jest jednak to, aby oceniali oni go oraz podobnych mu, za występy na torze, a nie pojemność portfela. W dodatku często eksperci zwiększają jego szanse podczas mokrych sesji F1, co także jest dowodem na docenienie jego klasy.