Volvo = bezpieczeństwo. Kolejny raz się to potwierdza
Można myśleć o Volvo wiele, ale jednej rzeczy Szwedom nie można odmówić. Od lat starają się, aby ich samochody były jak najbardziej bezpieczne. To oni od dziesięcioleci wymyślają nowe rozwiązania w dziedzinie bezpieczeństwa i choć czasami posuwają się za daleko, praktyka niejednokrotnie pokazała, że budują naprawdę wytrzymałe samochody.
Zrzucanie dziesięciu różnych samochodów z 30 metrów nad ziemią także było niesamowitym pokazem bezpieczeństwa samochodów Volvo, ale nie był to główny cel całego zamieszania. Szwedzka marka wynajęła dźwig z naprawdę długim ramieniem i zaprezentowała światu naprawdę okrutny test symulujący uderzenie z bardzo dużej prędkości. W próżni byłoby to 87 km/h, w powietrzu jest to oczywiście mniej, ale niewiele – ok. 80 km/h. A przeszkodą beton, więc coś całkowicie nieruchomego i nieodkształcalnego.
Akcja marketingowa, ale także działania na specjalne potrzeby
Konsekwencje nie są tak dramatyczne, jak mogłoby się wydawać, ale spójrzcie na zdjęcia. Producent samochodów musiał kilkakrotnie upuszczać samochody, aby naprawdę złamać i zdeformować również części boczne. Pojazdy spuszczano pod różnymi kątami: przodem w dół, tyłem w dół czy bokiem. Powodem nie była tylko demonstracja ich trwałości, chociaż gdyby nawet tak było, Volvo by tego nie przyznało.
Głównym celem było przygotowanie zepsutych samochodów dla ratowników. Zrobiono z tego światową akcję marketingową, ale samochody koniec końców potrzebne były ratownikom medycznym, który przechodzili szkolenie z uwalniania pasażerów uwięzionych w uszkodzonych nowoczesnych samochodach. To sytuacja niestety powszechnie spotykana przy poważnych wypadkach samochodowych. Szwedzcy ratownicy uczą się często na podstawie wiekowych samochodów ze złomowisk, a technologia się przecież zmienia.
Volvo od lat współpracuje z ratownikami
Håkan Gustafson, który prowadzi badania wypadków w Volvo, powiedział, że producent samochodów od wielu lat współpracuje ze szwedzkimi siłami bezpieczeństwa. Wszystko po to, aby opracować procedury ratowania ludzi. Szwedzka marka zdaje sobie bowiem oczywiście sprawę, że nie wszystkich wypadków da się uniknąć za pomocą technologii. – Zwykle rozbijamy samochody tylko w laboratorium, ale po raz pierwszy upuszczaliśmy je z dźwigu – dodał Gustafson.
A konstrukcja Volvo obfituje w stal borową i są to jedne z najtrudniejszych do pocięcia aut. Zasada jest więc prosta – dzięki szkoleniu w teoretycznie najgorszych możliwych sytuacjach, ratownicy są potem zdolni do radzenia sobie w najtrudniejszych warunkach. Uzyskane dane posłużą do szeroko zakrojonych badań, których wyniki będą dostępne dla wszystkich ratowników. Producent samochodów oczywiście przeanalizuje również konsekwencje dla samych samochodów, ponieważ są to wstrząsy nieco inne niż te symulowane w laboratoriach.
Zobaczcie na filmie, jak to wszystko wyglądało. Trzeba przyklasnąć Volvo, bowiem poświęcenie dziesięciu samochodów na poczet badań kosztowało realne pieniądze. A do tego należy dodać wiele dodatkowych kosztów związanych z samym wydarzeniem.