Przeżył własną śmierć
W akcie urodzenia Niki Lauda miał wpisaną datę 22 lutego 1949 r., ale mógłby świętować swoje drugie urodziny 1 sierpnia. Tego dnia 1976 roku przeżył bowiem własną śmierć… Scena znana jest nie tylko fanom sportów motorowych, ale także szerokiej publiczności dzięki filmowi „Wyścig” (org. „Rush”).
Na niemieckim torze Nürburgring Lauda wpadł w zakręt Bergwerk z prędkością 250 km/h, a po chwili rozbił się o barierki. Jego bolid zaczął się palić, a chwilę później uderzył w niego jeszcze samochód Bretta Lungera. W filmie scena została nakręcona z dość brutalnym poczuciem rzeczywistości. Pęknięte tylne zawieszenie, całkowita bezradność, płomienie i temperatura 900° C – Lauda naprawdę nie miał prawa przeżyć. A wszystko w miejscu, gdzie nie był w stanie pomóc mu personel medyczny. Kierowca był wyciągany z ognia przez własnych konkurentów.
To niewiarygodne, że Austriak, który prawie spłonął w samochodzie i był potem w tak złym stanie, że dostał nawet ostatnie namaszczenie, zaledwie czterdzieści dwa dni później usiadł w bolidzie i zdołał zająć czwarte miejsce w wyścigu. W tamtym roku tytuł zgarnął James Hunt, wyprzedzając Laudę zaledwie o jeden punkt.
Życie Laudy to jednak materiał nie na jeden film fabularny, ale na co najmniej kilkuodcinkowy serial.
Nakręcony na sukces
Sam początek jego kariery wyścigowej jest urzekający. Rodzice Laudy należeli do austriackiej śmietanki, jego wujek był dyrektorem banku, a młody Niki miał dołączyć do wiedeńskiej elity. Ku przerażeniu i niezrozumieniu wszystkich stał się mechanikiem samochodowym. Dokładnie w wieku dwudziestu lat, doskonale wiedząc, że nie zobaczy szylinga z majątku rodzinnego, zaczął się ścigać. Szybko zdobywał uznanie w różnego rodzaju seriach wyścigowych, jednak bez większych pieniędzy nie miał szans na F1. Tak się wtedy wydawało…
Lauda zaczął jednak brać pożyczki na rozwój swojej kariery i przez dwa sezony okazyjnie jeździł w zespole STP March Racing Team… nie zdobywając ani jednego punktu. Niektórym może się to wydawać samobójstwem, ale Sir Louis Stanley, właściciel zespołu BRM, był tak zafascynowany pasją i pragnieniem Austriaka, że zatrudnił Laudę jako etatowego kierowcę w 1973 roku. Ten wspominał potem, że jeździł tak, jakby „miał nóż na gardle”. Austriak pokazał jednak, że talent i ciężka praca dają efekty, a inwestycja w siebie często jest najlepszą drogą. Dobre inwestycje często zależą jednak od wiarygodnych partnerów. Sprawdź opinie o BDSwiss i dowiedz się, czy warto handlować online.
Rok później Laudę zatrudniła Scuderia Ferrari, ale uwaga… W połowie lat siedemdziesiątych stajnia spod znaku wierzgającego rumaka nie była na szczycie. To Lauda wyczuł ogromny potencjał w zespole i był w stanie wywrzeć presję na mechanikach i na samym Enzo, aby dokonać wielu modyfikacji samochodu. W 1975 r. okazało się, że miał rację – został mistrzem świata po raz pierwszy.
Mimo wszystko zawsze bardziej cenił życie niż laury
Wszyscy zakładali, że w 1976 roku będzie podobnie, ale los (tak, pisze najlepsze scenariusze) chciał inaczej. Chociaż Lauda zdołał dobrze rozpocząć mistrzostwa, przyszedł TEN wypadek w „Zielonym piekle”. Większość ludzi nigdy nie usiadłaby w bolidzie F1 po takim doświadczeniu, ale Lauda myślał inaczej. Wrócił do Formuły 1 pomimo apeli lekarzy i udało mu się wrócić do gry o mistrzostwo świata. Ostatecznie tę kwestię rozstrzygnął ostatni wyścig sezonu – o Grand Prix Japonii – który odbył się w ulewnym deszczu, w wyjątkowo niebezpiecznych warunkach, a ponieważ Niki Lauda miał poparzone powieki, nie mógł nawet mrugnąć. Kiedy dotarł do boksów po kilku okrążeniach wyścigu, wysiadł z samochodu i powiedział: „Życie jest dla mnie ważniejsze niż tytuł”.
W kolejnym sezonie nie wziął udziału w dwóch ostatnich wyścigach, a mimo to zdobył drugi tytuł w swojej karierze. Nieporozumienia z kierownictwem zespołu dotyczące rozwoju samochodu, a także pieniędzy sprawiły, że Lauda opuścił jednak włoską stajnię po sezonie 1977.
Charakter dał o sobie znać
Dołączył do Parmalat Racing Team, stajni należącej do niejakiego Berniego Ecclestone’a. Po dwóch latach, które można nazwać nieudanymi, Austriak postanowił zawiesić swoją karierę. Miłość do F1 była jednak silna i w 1982 r. Lauda powrócił do królowej sportów motorowych, tym razem w barwach McLarena. O ile pierwszy sezon i piąte miejsce w „generalce” można uznać za przyzwoity wynik, to drugi sezon w słynnej brytyjskiej stajni był koszmarem. Lauda aż dziewięć razy nie ukończył wyścigu z powodu awarii samochodu, a w międzyczasie miały miejsce jeszcze inne przykre wydarzenia, jak brak kwalifikacji do wyścigu.
Smutne zakończenie kariery? Nie dla upartego Nikiego Laudy, który wymusił zmiany w zespole i w sezonie 1984 r. został mistrzem świata, pokonując kolegę z drużyny – Alaina Prosta – o pół punktu. 1985 r. był już znacznie gorszy i Austriak na zawsze pozostawił niepalny kombinezon w szafie. Mógł się teraz w pełni poświęcić swojej drugiej pasji.
Niki Lauda był także obrotnym biznesmenem
Drugim największym zamiłowaniem Laudy po F1 bylo latanie. Austriak założył linię lotniczą Lauda Air, której losy to historia na kolejny film. W 1991 r. jeden z jego samolotów w Tajlandii miał wypadek, w którym zginęły 223 osoby. Winą była stosunkowo rzadka wada techniczna. Lauda w 2000 r. sprzedał linie lotnicze i przeszedł na emeryturę.
Trzy lata później kupił linię lotniczą Aero Lloyd Austria, przemianował ją na Niki i połączył z Air Berlin. Linie lotnicze w końcu zbankrutowały, ale Lauda nie poddał się i kupił większościowy pakiet akcji Amira Air, którą przemianował na Laudamotion. W grudniu 2018 roku, kiedy był już poważnie chory, sprzedał ostatnią część udziałów liniom lotniczym Ryanair, które nadal używają marki Laudamotion.
Po latach przygód z lotnictwem, wrócił do karuzeli Formuły 1, tym razem jako mentor. Najpierw w Ferrari, potem w Mercedesie, gdzie pracował aż do śmierci. To na jego epokę przypadły największe sukcesy Mercedesa z Lewisem Hamiltonem w składzie. Hamiltonem, którego właśnie Lauda ściągnął z McLarena.
Niki Lauda był perfekcjonistą w każdym obszarze
Trzykrotny mistrz świata, założyciel linii lotniczych, doradca kilku zespołów F1, człowiek, który sprowadził Hamiltona do Mercedesa. A także niesamowity perfekcjonista, czy to w świecie wyścigów, w biznesie czy w życiu codziennym – taki był Niki Lauda.
Był w stanie poradzić sobie z konsekwencjami wypadku lepiej, niż się spodziewano. Nie tylko regularnie chodził na badania lekarskie, ale także ćwiczył, prawie nie pił alkoholu, a jego podejście do zdrowego życia było wzorowe.
Twarz Laudy po wypadku i dziesiątkach operacji przypominała ogniste piekło, przez które przeszedł. Zatrucie krwi spowodowane oddychaniem szkodliwymi oparami uszkodziło jego nerki, dlatego Lauda musiał przejść dwie transplantacje na przestrzeni lat. Pierwszym dawcą był jego własny brat Florian, a drugą nerkę podarowała mu jego druga żona Birgit.
Choroby jednak w końcu go dopadły. Jest kilka teorii na temat powodów śmierci Austriaka, jednak tak naprawdę nie ma sensu ich opisywać. 20 maja minął rok od śmierci Nikiego Laudy. Śmierci, która dotknęła nie tylko świat motorsportu. Niki Lauda był dla F1 kimś jak Pele albo Diego Maradona dla piłki nożnej – kimś absolutnie wyjątkowym, którego znano i doceniano na całym świecie. I tak zapewne zostanie na zawsze.